piątek, 15 maja 2015

Epilog

Ha! Chyba nie myśleliście, że to tak zostawię. Dedykowane M., która (mam nadzieję) żałowała w lekkim napięciu za grzechy popełnione (ja nadal nie żyję po rozdziale pierwszym sequela!) oraz Wee (ja nadal uważam, że sztuczny ten mjölnir!). Kocham Was wszystkich, pozostali drodzy czytelnicy, za każde kliknięcie, każdy komentarz, każde przeczytanie tej historii, którą również sama pokochałam. Bardzo ciężko mi się z nią rozstać. Ale nie martwcie się, pewnie jeszcze powrócę w czymś nowym, więc nikt nie będzie długo spał spokojnie, póki mam dostęp do internetu. Severus kanonicznie martwy czy nie martwy – w spokoju zostawiony nie będzie, o!


Serpens Caput1


luty, 1997
– Pięć minut! – Strażnik zatrzasnął za sobą ciężkie, żelazne drzwi. Do korytarza weszła niska kobieta w czarnym, za długim swetrze. Jej buty stukały głucho o kamienną podłogę więzienia. Westchnęła, a jej oddech zaraz zamienił się w obłoczek pary. Latający wokół dementorzy nie odważyli się jej tknąć, nowy Minister Magii skutecznie ustawił ich z powrotem do pionu, ale i tak nie mogła się pozbyć wrażenia, że jej myśli są koszmarnie niepoukładane. A miała przygotowaną taką porządną przemowę! Stanęła naprzeciwko właściwej celi i wsunęła między kraty tabliczkę czekolady.
– Mówią, że przywłaszczyłeś sobie głowę Voldemorta i trzymasz w formalinie dla dekoracji. Mogę obejrzeć?
Zauważyła wyraźne drgnięcie gdzieś pod ścianą. Snape podźwignął się na nogi i poczęstował ją jednym ze swoich lepszych złośliwych uśmieszków. Spojrzał na czekoladę i zauważyła, że na chwilę odsłonił gardę. Był zdumiony. Ha! Punkt dla niej.
– Dawniej przyniosłabyś Ognistą – burknął.
– Jak nie chcesz, to zabieram.
– Dawaj! – Zaraz odłamał sobie kawałek i wsadził do ust.
Anastazja oparła się o kraty i obserwowała go uważnie. Jak na tymczasowy areszt wyglądał bardzo źle, ale jak na Azkaban: Encore
– Przypuszczam, że niedługo rozpatrzą twoją sprawę, co?
Wzruszył ramionami. Osobiście miała nadzieję, że Dumbledore uwija się w tym całym Ministerstwie jak w ukropie, żeby Snape’a z tej kabały wyciągnąć. Bo jak nie…! To pośle na niego hrabinę Oleńską. 
Patrzyła dalej, jak jego wzrok powoli robi się mniej mętny, choć zarost, wory pod oczami i jeszcze brudniejsze niż zwykle włosy wciąż sprawiały upiorne wrażenie. Nawet nie próbowała sobie wyobrażać jak koszmarne wspomnienia przywołują w nim dementorzy. W sumie… Zważywszy na okoliczności – naprawdę wyglądał całkiem dobrze.
– Przyszłaś – powiedział nagle. 
Zaśmiała się cicho. Jak mogłaby nie przyjść?
– Niezwykła dedukcja, panie Snape. Jak na to wpadłeś?
– Nie ironizuj, kobieto. W Azkabanie wpuszczają tylko dwa rodzaje wizytujących: Ministerstwo i rodziny. – Pożerał czekoladę łapczywie.
– No i? – Udała, że nie wie o co mu chodziło. 
Uśmiechnął się ironicznie, co zaobserwowała z ulgą. Więc jednak. Jego umysł miał się nieźle, dojdzie do siebie. Całe szczęście, jego mózg był bez wątpienia jego najlepszym atrybutem. Oprócz wrednych uśmieszków. 
– Brakowało mi twojego puchoństwa, Hexwood.
– Naprawdę? Mi brakowało tego sarkazmu.
– Czyżby? – Uniósł brew. Dojrzała błysk w jego oczach i ledwo powstrzymała uśmiech. Nie, nie mogła mu tak wszystkiego ułatwiać. – No dalej. Nie wyglądasz zbyt profesjonalnie, czyżbyś tak przekonująco zagrała panią Snape? Nie dowierzam.
– Chciałbyś.
– Bynajmniej. Kiedyś mi to wyszło gdzieś w kartach. – Zwinął papier po czekoladzie w kulkę i rzucił w kąt celi. Złapał rękami za kraty i przysunął się bliżej, ale wtedy żelazne drzwi otworzyły się z hukiem. 
– Czas minął! – ryknął strażnik. Anastazja odwróciła się przodem do wyjścia.
– Widzimy się na ślubie! – rzuciła przez ramię z rozbrajającym uśmiechem. Severus wydał z siebie niezadowolony bulgot. – I nawet nie próbuj się wykręcać!
– Gdybyś nie zauważyła, to nie mam tu zbyt wielu zobowiązań towarzyskich… Hej, Hexwood!
Odwróciła się zaraz.
– Ale nie wkładam garnituru.
Słyszał jej śmiech jeszcze długo po tym jak zamknęły się za nią drzwi. Tak, na pewno dojdzie do siebie. Severus Snape był zbyt twardym dupkiem, żeby ot tak dał się wykończyć jakiejś wojnie.

**

Tatiana poprawiła nerwowo pasek sukienki i nałożyła przed lustrem chyba setną warstwę szminki.
– Wyglądasz świetnie, przestań się już poprawiać! 
– Ćśś! Taki dzień jak dziś wymaga perfekcji! – Machnęła ręką na stojącego za nią mężczyznę i poprawiła grzywkę. Potem zmieniła zdanie i przesunęła ją z powrotem z prawej strony czoła na lewą. 
– No, z tym że chyba nie od ciebie…
– Uch! Jesteś niemożliwy, wiesz? To moja rodzina, oczywiście, że muszę wyglądać!
– Dla nich? – Uniósł brwi.
– Oczywiście, że dla siebie! Gdzie mój kapelusz?
– Nie wkładasz kapelusza, nawet o tym nie myśl!
Posłała mu ostre spojrzenie numer pięć, ale wytrzymał je dzielnie. Był jedynym, który wytrzymywał, za to właśnie go uwielbiała.
– Czasem straszna z ciebie księżniczka, wiesz? – Pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
– Mhm, odezwał się! – Wytuszowała rzęsy dziesiąty raz. – A czy jest coś bardziej księciowatego od zdjęcia paskudnej klątwy z wybranki swego serca? – Uśmiechnęła się z satysfakcją do lustra, a potem odruchowo poprawiła Billowi krawat. Po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu minut. Sapnęła ze zdenerwowaniem. Chyba już nie zdąży zapalić. – Ile mamy czasu?
– Jesteśmy już spóźnieni, chodź wreszcie! – Złapał z wieszaka ich kurtki i swój szalik.
– Więc wszystko jak należy. – Złapała go za rękę. 
Teleportowali się razem w sam środek szczerego pola, gdzie na pokrytej śniegiem łące ustawiono krzesła, parkiet i bar. Orkiestra już się stroiła, a panna młoda wyraźnie się niecierpliwiła. Anastazja dała siostrze nerwowy znak i Tatiana zaraz znalazła się na swoim miejscu.
– Co tak długo? – syknęła hrabina Oleńska.
– Wyglądasz pięknie! – Tatiana cmoknęła babcię w policzek.
– Myślałby kto, oczywiście! – skwitowała hrabina.
– Dumbledore już jest? 
– Nie, czekamy tylko na niego.
– Cholera, zimno. No, a pan młody? – Tatiana owinęła się ciaśniej szalikiem, który i tak ukradła Billowi. 
– Na niego też czekamy.
– Jak to? Gdzie jest?
– W Azkabanie – wyjaśniła hrabina, jak gdyby było to jasne jak słońce.
– Co takiego?!
Anastazja przestąpiła z nogi na nogę i nie słuchała dalej, zamiast tego zaczęła szukać wzrokiem przyjaciół. Tłum był naprawdę ogromny. Spojrzała w stronę Billa, Weasleyów zauważyła od razu. Biedak marzł gdzieś z tyłu, chuchając w ręce i śmiejąc się nerwowo z żartów Tonks, którą Lupin wciąż próbował przykryć swoim płaszczem, a ona żartobliwie go odsuwała. I tak już wymusił na niej czapkę, Ana nie miała wątpliwości, że szara, robiona na drutach czapka z wilczymi uszami musiała być jego prezentem od Molly. 
Wszyscy byli nieco poddenerwowani, wcale się nie dziwiła. Na pewno nie był to ślub, którego ktokolwiek by się spodziewał, ale wszyscy byli dziwnie szczęśliwi ze szczęścia tej dwójki. Wojna minęła, czas strachu był już za nimi, teraz wszyscy na gwałt brali śluby i szukali każdej okazji do bycia szczęśliwymi. I dobrze. Taka była kolej rzeczy. Być może dzisiejsza młoda para nie była najmłodsza ani najbardziej urodziwa, ale… Cóż, do czterech razy sztuka, czy nie tak? Zebrani wokół aurorzy, członkowie Zakonu, przyjaciele, krewni, politycy, a nawet nowy Minister Magii, Kingsley Shacklebolt, którego zabraknąć po prostu nie mogło, przestępowali nerwowo z nogi na nogę, dosłownie i w przenośni. Czyżby pan młody jednak się rozmyślił?
– Nadal nie wiem, czemu chciałaś to wszystko urządzić w samym centrum zadupia – sapnęła starsza wnuczka, a hrabina tylko przewróciła oczami.
– Naprawdę sądzisz, że ci wszyscy goście pomieściliby się gdzieś w jednym miejscu? Musielibyśmy się pobrać chyba w pałacu!
– Jestem pewna, że Elżbieta nie miałaby nic przeciwko. Czy nie wisi ci jakiejś przysługi? – Anastazja mrugnęła do babci, ale ta nie była dziś specjalnie skłonna do żartów. Chwilę później dawno wyczekiwany Dumbledore aportował się z trzaskiem, przywitał pospiesznie z kilkoma napotkanymi po drodze ludźmi i ruszył dziarsko w stronę ołtarza. Za nim podążał powoli pan młody. 
– Gdzie byłeś tak długo? – Hrabina pokręciła głową z dezaprobatą, chociaż zdradzały ją oczy, w których nie było nawet cienia gniewu. Była dziś po prostu zbyt szczęśliwa. Wnuczki nachyliły się ku sobie i wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. 
– Obiecałem coś, czy nie? – Moody wziął Dagmar stanowczo za rękę, a potem spojrzał dyskretnie za siebie. Oleńska podążyła za jego spojrzeniem. Z tyłu, z daleka od reszty tłumu, wymiętoszony i ledwo trzymający się na nogach, ale jak zawsze w obowiązkowej czerni, kurzący wokół siebie papierosem, którego zaraz wyrwała mu Molly Weasley, by potem zgnieść go w matczynym uścisku… Stał Severus Snape, we własnej osobie. Anastazja przestała szeptać z siostrą. Jej żołądek wykonał podwójne salto. Tatiana przytrzymała ją stanowczo i wzięła za rękę, uśmiechając się porozumiewawczo. Ana spojrzała na Moody’ego z taką dozą wdzięczności, że stary auror… Chyba jej się wydawało, ale czyżby się uśmiechnął? To wyglądało jak uśmiech. Dumbledore z pewnością ze swoim się nie krył, stał obok ślubnego kobierca, a jego różowa szata aż biła optymizmem na cztery mile.
– Dziękuję – powiedziała Anastazja niemal bezgłośnie. Alastor mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Chyba w końcu zaczniemy, co wy na to? – mruknął Dumbledore wesoło. Hrabina skinęła głową na znak przyzwolenia.
– Drodzy przyjaciele!  – Dyrektor rozłożył szeroko ręce i wyciągnął różdżkę. Na ten znak orkiestra spojrzała po sobie i rozbrzmiał Vivaldi. – Zebraliśmy się tu dziś z niezwykle radosnego powodu!
Ceremonia była krótka i nieskomplikowana. Nie potrzebowali przysięgi ani obrączek, żeby pokazać, że to prawdziwa miłość. Dzięki bohaterstwu Billa Weasleya hrabina Oleńska oficjalnie i w końcu straciła status wdowy. Kto by pomyślał, że klątwa po prostu i aż wymagała… Pewnej szczególnej ofiary: bezinteresownej miłości. Hrabina po raz pierwszy w życiu nie wychodziła za mąż z żadnego innego powodu poza tym.
Wesele odbyło się pod ogromnym, magicznie powiększonym namiotem, bo inaczej tłum nie zdołałby się w żaden sposób pomieścić – na ślub przybyli dosłownie wszyscy. W końcu niecodziennie Alastor Moody się żenił.
– To co, mała powtórka z Malfoy Manor? – Anastazja trąciła Snape’a w ramię, kiedy już udało jej się do niego przedostać. Jak zwykle musiał zajmować najodleglejszy kąt gdziekolwiek się znalazł. Drgnął nerwowo, ale wiedziała, że udawał. Tak naprawdę się jej spodziewał.
– Chyba mnie z kimś pomyliłaś. – Uśmiechnął się krzywo. Wyciągnął papierosy z kieszeni i podał jej jednego. – Ja nie tańczę.
– Nie, nie. Skądże. Wszyscy wiemy. – Przyjęła od niego ogień. Stali z boku i kurzyli chwilę w milczeniu, udając, że nie widzą pełnego nagany wzroku panny młodej.
– Są dla siebie stworzeni, co nie? – Tatiana wspięła się na palce i nakarmiła Billa ciastem. Weasley uśmiechnął się i oblizał usta. 
– Czy ja wiem? Być może. W końcu właśnie wzięli ślub, muszą się kochać.
– Uch! Jesteś niemożliwy, dobrze wiesz, że mówię o… – Wskazała głową Snape’a, który objął Anastazję zaborczo ramieniem, ale dopiero gdy dopilnował, że nikt nie patrzył.
– No przecież wiem. – Bill pacnął trochę kremu na nos Tatiany, a ona prychnęła z udawaną złością. 
– Chodź! – Pociągnął ją na parkiet, a kiedy znowu zerknęła ponad jego ramieniem w stronę najdalszego końca namiotu, ponurej pary już nie było.
– Gdzie mnie ciągniesz? – Ana rzuciła niedopałek w śnieg, bardzo ochoczo dając się ciągnąć. Snape uśmiechnął się krzywo i złapał ją bardziej stanowczo za łokieć, przyciągając do siebie gwałtownie.
– Musisz zadawać tyle pytań, Hexwood?
– Sądzę, że gdybyś mnie znał trochę lepiej, wiedziałbyś, że jestem bardzo dociekliwą osobą. – Uśmiechnęła się krzywo.
Odruchowo wyciągał rękę, żeby poprawić jej okulary, które zawsze zjeżdżały z nosa, gdy się uśmiechała, ale zaraz ją cofnął. Wymieniła oprawki. Skrzywił się nieznacznie, ale i tak zauważyła. 
– Wymieniłam…
– Wiem – uciął.
– Myślałam, że stare cię irytowały? – Zaczęła się z nim drażnić. Nie znosił, gdy ktoś się z nim drażnił.
– Nie lubię zmian – burknął.
– Wojna to same zmiany – uznała cicho. Nie patrzył na nią, zamiast tego zabrał jej okulary, cisnął w śnieg i bez ostrzeżenia teleportował z nią na londyńską ulicę. Na miejscu zachwiała się nieco i musiała go przytrzymać. Walnęła go w ramię.
– Snape! – warknęła. – Wiesz, że bez okularów nic nie widzę, ty draniu! Co robisz!
Teraz był dla niej czarną, rozmazaną plamą, ale mogła wręcz przysiąc, że się uśmiechał.
– Gdybyś znała mnie trochę lepiej, wiedziałabyś, że jestem bardzo spostrzegawczy.
– Nienawidzę tych twoich kpin, wiesz o tym? – Próbowała go odepchnąć, a on postanowił raz w życiu usłuchać i rzeczywiście się odsunął. Natychmiast poczuła się bezbronna. Zrobiła krok w jego stronę, a on odszedł znowu trochę dalej. Potem wyciągnął rękę w jej kierunku i złapał ją szybko, zanim wpadła na jakiegoś przechodzącego obok mugola. Poczuła znajomy zapach kawy i papierosów, którym za jego sprawą przesiąkło już chyba wszystko w jej życiu.
– Uwielbiasz moje kpiny, to wiem – mruknął, opierając podbródek na jej głowie.
– Czemu jesteśmy… Gdzie w ogóle jesteśmy? – Próbowała się rozejrzeć, ale to i tak nie miało sensu. Zniecierpliwiony przytrzymał ją przy sobie mocniej.
– Spokojnie, nie zdążą zatęsknić. 
– Snape!
– Hexwood?
– Gdzie, do cholery, jesteśmy? – powtórzyła.
Znowu instynktownie wyczuła, kiedy wykrzywiał usta w tym swoim uśmieszku. Nie musiała nawet patrzeć.
– W Londynie, Hexwood. 
– Jesteś… Masz obsesję władzy, wiesz o tym? Dlatego zabrałeś mi okulary? Boisz się siln-…! – Zasłonił jej usta dłonią, a potem poczuła coś na swojej twarzy. Westchnął ze zniecierpliwieniem, a ona zamrugała kilka razy. Znowu wszystko widziała. Pomacała i wyczuła znajomy kształt zbyt wielkich okularów. Zsunęły jej się z nosa, kiedy próbowała coś powiedzieć, a on poprawił je zaraz szybko.
– W tych ci lepiej – uznał autorytarnie, zabierając rękę. Zaczęło się ściemniać, więc nie wiedziała, czy to cienie pod uliczną latarnią, czy wzrok jej się pogarsza, ale Snape… Patrzył na nią jakoś tak…
– Zgubiłam je w… – zaczęła.
– Malfoy Manor. 
– Znalazłeś moje okulary – powiedziała z niedowierzaniem.
– Genialna dedukcja, Hexwood. Dobrze, że to Jamison przyjął cię na staż mistrzowski, bo u mnie twoja aplikacja wylądowałaby w kominku.
Skrzyżowała obronnie ręce na piersi. Był bezczelny!
– Zacznijmy od tego, że to byłby konflikt interesów.
– Ach tak? – Uniósł jedną brew i oparł się o żywopłot za sobą.
– Nie mógłbyś przyjąć na staż swojej dziewczyny, Snape.
– Nie bądź bezczelna, kobieto. – Wyjął papierosy z kieszeni. – Ja nie miewam dziewczyn.
– Tak, tak. Ciebie w ogóle nikt nie interesuje.
– Nikt – zgodził się.
– I dlatego sprawdziłeś, u kogo złożyłam aplikację.
– Dokładnie. – Wyciągnął zapalniczkę.
– Zawsze palisz, kiedy nie wiesz co powiedzieć. Widzisz? Obserwuję. – Podeszła do niego.
– Nadal chcesz wiedzieć, gdzie jesteśmy? – Zaciągnął się dymem i wskazał drugą ręką przed siebie, wyraźnie chcąc zmienić temat. – Chodź. 
– Daleko? – zapytała, automatycznie ściskając za różdżkę. A potem zaraz sobie przypomniała, że najgorszym, co mogłoby ich tu i teraz zaatakować, był prawdopodobnie ktoś wyprowadzający psa albo wracający po pijaku do domu. Wojna naprawdę wyrobiła w niej pewne odruchy, których teraz trudno będzie się wyzbyć. Spojrzała na Snape’a, który szedł obok niej, paląc w milczeniu, twarz jak zwykle zacięta i poważna, choć trochę mniej niż zawsze. Zauważyła nowe zmarszczki, ale brak ciągłej złości w oczach. Chociaż może po prostu było ciemno. Ile on musiał mieć odruchów, które wyrobiły w nim obydwie wojny? Na pewno zbyt wiele, ale z jakiegoś powodu chciała poznać każdy z nich.
Znaleźli się w ciemnej uliczce, której w ogóle nie znała. Anastazja rozejrzała się wokół. Nigdy wcześniej tu nie była. Jakaś zabłąkana wrona zerwała się z drzewa i odleciała. Odruchowo przeszedł ją dreszcz. Chyba już zawsze będzie nienawidzić krukowatych! Zaczął padać śnieg, a oni wciąż szli przed siebie, on kilka kroków przed nią. Miała na sobie tylko szatę i było jej coraz chłodniej.
– Snape? – zaczęła. – Śnieg pada.
– Niebywałe, w lutym? I nie przewracaj na mnie oczami, Hexwood.
– Skąd…?
– Chodź, to już niedaleko. – Zaprowadził ją do jakiegoś opuszczonego budynku, w którym pachniało ziemią i wypalonymi zapałkami. Weszli na samą górę, otworzył zaklęciem drzwi i wszedł z nią na dach.
– Gdzie jesteśmy? – Objęła się ramionami. Rozejrzała się wokół i natychmiast przestało jej przeszkadzać, że pada śnieg, że jest zimno i babcia prawdopodobnie ją zamorduje, że urwała się z wesela z byłym Śmierciojadem i podwójnym skazańcem, bo ten były Śmierciojad i podwójny skazaniec właśnie położył jej na ramionach swoją kurtkę i wskazał palcem na nocne niebo, przez które teraz przeleciała spadająca gwiazda. A po chwili następna. I następna. W ciągu kilku chwil nad Londynem rozpoczął się spektakularny deszcz meteorytów, który zdawał się nie mieć końca. Odwróciła się do niego w zachwycie.
– Skąd wiedziałeś? – wykrzyknęła, przytrzymując okulary.
– Nie wiedziałem. – Wyrzucił niedopałek na ziemię, ale nie mógł powstrzymać uśmieszku, więc wiedziała, że kłamał. Objął ją ramionami, odwrócił i pokazał jakiś punkt na niebie.
– Dokładnie dzisiaj rozpadła się kometa, która dotąd obiegała Ziemię od siedemdziesięciu lat – wymruczał jej do ucha. – Radiant znajdował się dokładnie przy głowie w gwiazdozbiorze Węża. 
Chwilę nad tym myślała, aż dotarło do niej, co właśnie powiedział.
– Węża… Węża! – Odwróciła się do niego i uśmiechnęła szeroko, łapiąc go za szatę. Spojrzał jej w oczy i kiwnął głową, wyraźnie szczęśliwy, że załapała. – Serpens Caput! – wykrzyknęła.
Severus uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową. 
Odwrócił ją znowu w stronę miasta, nad którym teraz pogasło większość świateł. Ludzie wyraźnie chcieli mieć lepszy widok. W rzeczy samej – głowa wielkiego węża przestała istnieć. Tym razem na dobre.










___________________

1 Serpent's Head, Serpens Caput – Głowa Węża