piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział pierwszy

Tak, popełniłam kolejne fanfiction (non, je ne regrette rien). Na wstępie zaznaczę, że będzie Severus, będzie kicz, romans, nieprzeciętna uroda, będzie magia, kobiety u władzy i bezczelne deptanie po Śmierciojadach, tak więc indżojcie! Aha, wszystkie podziękowania i ukłony należą się niezastąpionej Meadager Szalonej! 

Część pierwsza Luminis Solvi

Vierge moderne1

lato, 1981
Hrabina Dagmar Oleńska wyznawała w życiu trzy zasady: nigdy nie próbuj przebić strojem gospodyni przyjęcia, kieliszki z winem trzymaj zawsze za nóżkę i, na łaskawą Morganę, dopilnuj, żeby twoja córka nie wyszła za psychopatę! 
Niestety, Aleksandra zawsze była uważana przez hrabinę za jajko mądrzejsze od kury, chociaż między córką i matką było więcej podobieństw, niż obie chciałyby przyznać.
Zanim skończyła trzydzieści lat, Dagmar Fiodorowicz już dwa razy była wdową, choć nigdy nie dane jej było pobyć nią długo. Kobiety w jej rodzinie nie słynęły nigdy z brzydoty i zmieniały mężczyzn jak rękawiczki; nie zawsze z własnej woli. Trzeci mąż Dagmar, Borys Oleński, był potężnym politykiem i równie potężnym czarodziejem, ale czymże jest potęga mężczyzny wobec dwustuletniej klątwy ciążącej na całej żeńskiej linii jego małżonki. Oczywiście hrabia, podobnie jak inni przed nim, traktował plotki o klątwie z pogardą. Nie można było jednak kłócić się z faktem, że każdy mężczyzna, który odważył się pokochać pannę Fiodorowicz, kończył przedwcześnie sześć stóp po ziemią. 
Dagmar pochowała trzech mężów i większość przyjaciół, których pochłonęła Pierwsza Wojna, ale nigdy nie spodziewała się, że przyjdzie jej pochować również swoją córkę. Niestety, Aleksandra ostatni raz wróciła do Rosji po to, by spocząć obok swojego ojczyma w rodzinnym mauzoleum w Moskwie. 
Hrabina Oleńska przeżyła wielu mężów, wiele teściowych z piekła rodem i wiele ustrojów politycznych i chociaż nigdy wcześniej nie miała zamiaru  przed nikim uciekać, teraz chyba wreszcie nadeszła na to pora. Po upadku Voldemorta w czarodziejskim świecie zapanowało euforyczne pandemonium, a Oleńska zbyt dobrze znała skutki upadku wielkich tyranów. Wszędzie był chaos, naprędce klecone procesy, teorie spiskowe – jak choćby ta cała nieprawdopodobna historia z dzieckiem Potterów. Azkaban pękał w szwach, a Rosyjska Federacja Magiczna z ochotą przetrząsała domy w poszukiwaniu ostatnich Śmierciożerców. Nawet Instytut Magii Durmstrang zamknął nabór nowych studentów, a dyrektor zaginął „w tajemniczych okolicznościach“.
Nie było sensu dłużej się oszukiwać. Hrabina spakowała kufry, opróżniła skrytkę w banku i nakazała skrzatom zakryć lustra i zegary w rezydencji Oleńskich.

 **  

Pierwszy mąż hrabiny, Hemingway Hexwood, zostawił jej w spadku pierwsze siwe włosy, dwa skrzaty domowe i piękny dom przy Regent’s Park. 
Oleńska przybyła do Londynu późną, sierpniową nocą i specjalnie z tego tytułu przebrała się w mugolską suknię i płaszcz. Oczywiście nie mogła sobie darować  białych rękawiczek i ogromnego kapelusza (uwielbiała kapelusze!), czego nie pożałowała, gdy tylko zobaczyła co się wyprawiało w Londynie. Na Merlina, ktoś musiał w tym całym zamieszaniu zachować klasę!
Po ulicach Londynu wszędzie chodzili czarodzieje w odświętnych szatach i pelerynach, rozmawiając otwarcie o Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Niewiarygodne! Natychmiast doszła do wniosku, że angielscy czarodzieje chyba całkowicie stracili instynkt samozachowawczy. Upadek Voldemorta, czy nie upadek, lada chwila mugole dowiedzą się o istnieniu czarodziejów i wtedy dopiero będzie się czym martwić! Tymczasem skonfundowani mugole nie mogli zrozumieć, skąd nagle na niebie tyle fajerwerków. Czyżby znowu przegapili chiński Nowy Rok? Do tego większość Anglików chyba nigdy w życiu nie widziało żywej sowy, a teraz nagle nad Wielką Brytanią latały ich dziesiątki tysięcy! 
– Absurdalne. Koszmarny idiotyzm – mruknęła do siebie hrabina, idąc przodem ulicą. Za nią dreptały posłusznie dwa skrzaty, niosąc jej bagaże.
Stanęli na białych schodkach domu Hemingwaya, a jedno ze stworzeń zamknęło za nimi żelazną furtkę. Dom był kilkupiętrowym, eleganckim szeregowcem z czerwonej cegły. Na czarnych, lakierowanych drzwiach wisiała złota kołatka w kształcie feniksa. Oleńska z uznaniem zaobserwowała, że zaczarowane krzaki białej róży, rosnące po obu stronach wejścia, nadal bujnie kwitną. Przypomniał jej się dzień, gdy osobiście zasadziła je z mężem. Nigdy potem nie była chyba w życiu bardziej beztroska. Odgoniwszy jednak od siebie obłok nostalgii rozejrzała się dyskretnie, wyciągnęła różdżkę i wykonała kilka skomplikowanych ruchów nadgarstka. Oczywiście niepotrzebnie się przejmowała tą całą dyskrecją, ponieważ tuż za rogiem jakiś pijany czarodziej właśnie wyciągnął z kapelusza królika i wręczył go przechodzącej obok mugolskiej dziewczynce. Kapelusz na pewno nie miał podwójnego dna.
– Hemingway, ty stary draniu! – wymruczała znowu, gdy zabezpieczenia magiczne nie chciały dać za wygraną. – Ingmar! – przywołała do siebie jednego ze skrzatów, który dzierżył stos różnokolorowych pudełek na kapelusze, z których każdy po kolei był czarny. Oleńska już dawno porzuciła ideę ubrań w innych kolorach. Nie miało to sensu, gdy nigdy nie wychodziło się z żałoby na dostatecznie długi okres czasu. Ingmar zatrząsł się nieco i stanął niepewnie przed swoją panią. Kolumna pudełek zachwiała się niebezpiecznie.
– Tak, madame? – zapiszczał.
Zmarszczyła brwi i spojrzała ostro na kołatkę, tak jakby była tu czemuś winna.
– Dlaczego zaklęcia nie puszczają? Przecież pamiętam dokładnie wszystkie inkantacje!
Ingmar przełknął z trudem ślinę i przestąpił z nogi na nogę.
– Madame… Madame musi zapukać, madame – powiedział nieśmiało i zachowawczo odsunął się od hrabiny. Ta rzuciła mu ostre spojrzenie i uniosła do góry brwi.
– Co takiego?! Mam pukać do własnego domu?! Ten stary dziad chyba do reszty oszalał! – Skrzat domyślił się, że chodzi o Hemingwaya, więc odetchnął z ulgą,  że nie czeka go reprymenda, po czym wspiął się na palce i zastukał trzy razy złotą kołatką. Feniks poruszył się, otworzył dziób i rozłożył skrzydła na boki, jak gdyby szykując się do lotu, po czym zastygł w ten sposób. Drzwi otworzyły się same z lekkim skrzypnięciem. Hrabina spojrzała na Ingmara z czymś, co przy odpowiednim świetle można by było uznać za umiarkowane zadowolenie. Przeszła pierwsza przez próg i machnięciem różdżki zapaliła ogromny, kryształowy żyrandol w hallu.

 **  

Caroline Bingley mieszkała w domu przy Regent’s Park odkąd tylko sięgała pamięcią. Wychowała się tu, niedaleko stąd chodziła do szkoły, a po śmierci rodziców zamieszkała w rodzinnym domu ze swoim mężem i dwójką dzieci. Co więcej, odkąd tylko pamiętała, nikt nigdy nie mieszkał w ostatnim domu na tej ulicy. Numer czternaście zawsze stał pusty, chociaż, co niezwykłe, rosnące po obu stronach wejścia róże zawsze były równo przystrzyżone, nigdy nie obrosły chwastami i kwitły niemal bez przerwy, czasem nawet w zimie. A przecież nikt ich nie doglądał! Do dziś wśród chłopców z okolicy istniało przekonanie, że jeśli chcą naprawdę zaimponować dziewczynie, muszą jej podarować różę ukradzioną z ogródka domu pod numerem czternaście.
– Thomas! – Caroline wyglądała na zewnątrz przez okno sypialni. Naprawdę nie chciała być karykaturą brytyjskiej pani domu, która wiecznie podgląda sąsiadów, ale tak ciekawe rzeczy nie działy się często w tej okolicy. – Thomas! Spójrz! Ktoś wprowadza się pod numer czternaście!
– Jak to? – Mąż Caroline, poważny księgowy, który wybrał swój zawód głównie z tego względu, że nie znosił niespodzianek, podszedł do żony i zajrzał jej przez ramię. – Coś takiego! – podrapał się w zdumieniu po głowie i zamyślony zapalił fajkę. – Cóż, mam tylko nadzieję, że nie będą hałaśliwymi sąsiadami.

 **  

Hrabina Oleńska być może zmieniała nazwisko już trzy razy w swoim życiu, ale jeśli przyszło co do czego, wciąż pozostawała typową panną Fiodorowicz. Wszystko załatwiała sama, osobiście doglądała każdej pracy remontowej uskutecznianej przez Ingmara i Bergmana i nigdy nie wpuszczała do domu obcych bez powodu. No, prawie nigdy.
– Ingmar! Bergman! Zobaczcie, kto to! – krzyknęła na skrzaty, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Madame była właśnie zajęta umieszczaniem rodzinnych portretów na ścianach. Na szczęście zawsze była dobra z zaklęć, choć przypuszczalnie, gdyby tak się złożyło i znając jej zdecydowany charakter, nie zawahałaby się też użyć wiertarki.
– Madame! – Zaaferowane stworzonka, odziane w elegancko udrapowane błękitne poszewki od poduszek, podbiegły do swojej pani i wskazały na nieznajomą czarownicę, ubraną w skromną beżową garsonkę, która stała w hallu i rozglądała się z uznaniem wokół. Hrabina spojrzała na nią w uprzejmym zdumieniu, przytwierdziła ostatni obraz do ściany i z gracją zeszła po podwójnych schodach, żeby przywitać gościa.
– Dzień dobry. – Podała nieznajomej dłoń na przywitanie, a ta dygnęła niezgrabnie, wyraźnie pod wpływem chwili. W swojej pracy nie codziennie miała styczność z arystokracją.
– Hrabina Dagmar Oleńska? – upewniła się czarownica, lekko zaróżowiona i zmieszana. – Nazywam się Ingrid Blixen – powiedziała szybko. – Pracuję w Magicznym Departamencie Opieki Społecznej.

 **  

Jej matka zawsze podejrzewała, że Aleksandra w końcu wpakuje się w jakieś kłopoty, ale w jakich rozmiarów tym razem… Tego zwyczajnie nie przewidziała. Nie dowiedziała się, kim był ojciec dwóch dziewczynek, które teraz wylądowały pod jej opieką, tak jak nie wnikała przez kogo dokładnie jej córka postanowiła odebrać sobie życie. Osobiście podejrzewała, że to ta sama osoba i miała zamiar uchronić dziewczynki przed tą wiedzą. Zdziwiło ją, dlaczego dokładnie Aleksandra nie powiedziała jej o tym, że ma dzieci, chociaż z drugiej strony życie Aleksandry po ukończeniu Durmstrangu zawsze wydawało się matce dość pokątne i tajemnicze. 
Wnuczki hrabiny z wyglądu w ogóle nie przypominały sióstr. Kiedy zostały przedstawione swojej babci, hrabina Oleńska w pierwszej chwili miała ochotę zgłosić pomyłkę, ale szybko zmieniła zdanie, gdy tylko spojrzała na starszą z nich. Rudowłosa dziewczynka o kocich zielonych oczach podała rękę hrabinie, dygnęła jak prawdziwa dama i perfekcyjną angielszczyzną poinformowała rezolutnie:
– Bardzo miło mi panią poznać. Nazywam się Tatiana Hexwood i mam jedenaście lat. To jest moja siostra, Anastazja. – O pomyłce nie mogło być mowy. Aleksandra najwidoczniej bardzo przed kimś uciekała, skoro dała dziewczynkom swoje panieńskie nazwisko. Nie przewidziała jednak, że ktoś, kto ją znał, bez trudu mógł się domyślić, czyim dzieckiem jest Tatiana. Była jak skóra zdjęta z matki, czego jednak nie można było powiedzieć o jej młodszej siostrze. Anastazja trzymała Tatianę kurczowo za rękę i chowała się za nią, wyraźnie wystraszona tajemniczą, chudą starszą damą w ogromnym, czarnym kapeluszu. Dziewczynka miała czarne włosy i wielkie czarne oczy, a jej babcia sama bała się dociekać, do kogo też Anastazja jest podobna.
Ostateczna decyzja zapadła natychmiast. Dziewczynki zamieszkały z babcią. O pozostawieniu ich w sierocińcu hrabina nie chciała nawet słyszeć. Tatiana z entuzjazmem zaakceptowała taki stan rzeczy, a już tym bardziej zapałała sympatią do ledwo co poznanej babci, gdy zobaczyła dom hrabiny Oleńskiej.
– Należał do mojego pierwszego męża, waszego dziadka. – Oprowadzała dziewczynki po domu. – Oto on. Hemingway Hexwood. – Pokazała im portret Hemingwaya, który wisiał w salonie nad kominkiem. Portret przedstawiał surowego mężczyznę w mundurze, o śniadej cerze i równo przystrzyżonej, jasnej brodzie. Tatiana z uznaniem potwierdziła, że dziadek był bardzo przystojny, podczas gdy Anastazja zapytała otwarcie, dlaczego na portrecie dziadek ma tylko jedno ucho.
– Stracił drugie w pojedynku – powiedziała hrabina sucho i zaprowadziła dziewczynki na górę po wielkich, białych, podwójnych schodach. Tatiana szturchnęła siostrę ostrzegawczo i spojrzała na nią surowo.
– No co? – Anastazja się oburzyła i potknęła na schodach, choć wynikało to raczej z jej wrodzonej niezdarności, niż mocy kuksańca. – Że niby nie wiedziała, że jej mąż miał jedno ucho?
Tatiana przewróciła oczami i podskoczyła kilka schodów wyżej, żeby pierwsza wejść na górę. 
– Tu jest biblioteka. Możecie czytać wszystko, na co macie ochotę. Tu jest moja sypialnia. To wejście na strych… Tu jest jedna łazienka… A to będzie wasz pokój. – Otworzyła przed dziewczynkami drzwi, za którymi był ogromny pokój gościnny, z dużym podwójnym łóżkiem z czterema kolumienkami i baldachimem, osobną łazienką i wielką szafą z lustrem. Wszystko było w nim biało–niebieskie i bardzo eleganckie. Stanowczo zbyt dorosłe dla dziewczynek w wieku szkolnym, ale Oleńska nigdy nie kłopotała się takimi bzdurami jak przedziały wiekowe.
Siostry stały na progu pokoju i nie mogły uwierzyć w swoje szczęście. Wszystkie trzy na chwilę umilkły, aż nagle najmłodsza z nich wzięła babcię za rękę i wlepiła w nią swoje czarne, wielkie oczy.
– Mama umarła z rozpaczy, prawda? – zapytała nagle, a hrabina nie przypuszczała nawet, jak bardzo rozbroi ją to pytanie.
– Tak, kochanie. – powiedziała cicho i zamrugała szybko kilka razy, by powstrzymać łzy, po czym odetchnęła głęboko i zdobyła się na dziarski uśmiech. Drugą ręką ujęła dłoń Tatiany. – Co powiecie na naleśniki? Bergman! Chodź tu zaraz! – przywołała do siebie skrzata. – Kiedy byłam w waszym wieku, uwielbiałam naleśniki z truskawkami!
Siostry szybko zadomowiły się w domu przy Regent’s Park. Tatiana, wszędobylska, uwielbiająca przebieranki i pod każdym względem przypominająca swoją matkę, kompletnie podbiła serce hrabiny Oleńskiej. Anastazja, bardziej introwertyczna od siostry, znalazła swoje miejsce w bibliotece. Szybko przeszła przez większość grubych tomiszczy; dosłownie pochłaniała książki. Kiedy przeczytała już wszystko, co było po angielsku, podreptała do salonu z wielką księgą o rosyjskiej historii (w oryginale) pod pachą i zażądała od babci nauki cyrylicy. Hrabina poczuła się w obowiązku nauczyć wnuczki  ich, bądź co bądź, ojczystego języka, ale Tatianę nigdy nie pociągała specjalnie nauka. Wtedy właśnie Dagmar Oleńska przypomniała sobie o fakcie, że starsza wnuczka chyba właściwie powinna zostać wysłana do szkoły. Skoro, zgodnie z rodzinną tradycją, nie mogła jej posłać do Durmstrangu, swojej starej alma mater, postanowiła odnowić stare koneksje w Anglii. 

 **  

Pewnego bardzo deszczowego wieczora, punktualnie tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, na progu głównego hallu Hogwartu pojawił się bardzo elegancki i bardzo nieoczekiwany przez Filcha gość. Woźny, przygotowany z wyprzedzeniem na zruganie nieznajomego przybysza od stóp do głów za tak późną wizytę, ruszył by otworzyć wrota, po czym prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu całkowicie stracił rezon. Przybysz wcale nie był rodzaju męskiego, był zaskakująco żeński i elegancki, a do tego roztaczał wokół siebie aurę kompletnej niezrugiwalności. Oleńska złożyła wielki, czarny i mokry parasol, wręczyła go Filchowi, który w absolutnym zdumieniu machinalnie przycisnął przedmiot do piersi, i przekroczyła próg zamku, rozglądając się wokół z uprzejmym zaciekawieniem. 
– Dobry wieczór – odezwała się głośno, zdejmując rękawiczki, a jej czysty, mocny głos zadźwięczał w pogrążonym w ciszy hallu. Któraś z postaci na wiszących wokół portretach zachrapała cicho. – Gdzie znajdę gabinet Albusa Dumbledore’a?
Filch, ani na chwilę nie odrywając wzroku od hrabiny, wskazał mokrym parasolem drogę na schody. 
– Dziękuję. – Kobieta uśmiechnęła się uprzejmie i ruszyła we wskazanym kierunku. Argus Filch ze zdumieniem zauważył, że nie zostawiała za sobą mokrych śladów na posadzce. Obserwował ją z nabożną czcią, dopóki nie zniknęła mu z oczu.
Albus Dumbledore oczekiwał gościa w swoim gabinecie. Kiedy tylko weszła po schodach, została przywitana szklanką brandy i serdecznym uściskiem.
– Madame Oleńska, moja droga! – Dumbledore ucałował elegancko dłoń hrabiny i wskazał jej jeden z bordowych foteli przy kominku, w którym wesoło trzaskał ogień. Fawkes spał na swojej żerdzi, pomrukując cicho. Na biurku dyrektora panował jak zwykle kontrolowany chaos, a hrabina była pewna, że gdyby zajrzała do lewej szuflady znalazłaby tam masę cytrynowych dropsów. – Dostałem twoją sowę! Ile to lat minęło odkąd cię ostatnio widziałem? 
– Nawet nie zaczynaj! – Uśmiechnęła się szeroko, prezentując idealnie białe zęby, i usiadła z gracją w fotelu. Dumbledore zajął miejsce naprzeciwko. – Dostałeś moją sowę, drogi przyjacielu, więc wiesz, że potrzebuję pomocy. Ja i moje dziewczynki. 
Dumbledore skinął głową.
– Moje kondolencje, Dagmar. W związku z Aleksandrą.
Hrabina uniosła nieco podbródek i pokiwała szybko głową.
– Tak. Dziękuję. Wiem, że przychodzę nieco w ostatniej chwili…
– Nie spodziewałbym się po tobie niczego innego. – Dumbledore spojrzał na nią znad okularów, znowu się uśmiechając.
– Tak… – odpowiedziała mu tym samym. – Wiesz, że nie możemy wrócić do Rosji.
– Naturalnie, że nie. Durmstrang chwilowo jest w rozsypce. – Dumbledore pokiwał głową w zamyśleniu. – Przypuszczam, że nastąpią pewne zmiany…
– Teraz to już nieważne. Wszędzie następują zmiany! – Machnęła ręką i napiła się nieco brandy. Na chwilę spojrzała w migoczące na szklance światło ognia, a potem jej bystre spojrzenie skośnych, zielonych oczu utkwiło w Dumbledorze. – To wszystko prawda, Albusie? On naprawdę nie żyje?
Dumbledore pokiwał głową. 
– Na to wygląda. Wydaje się, że tym razem Tom Riddle zniknął na dobre. – Dyrektor zapatrzył się na chwilę w płomienie, a hrabina zmrużyła lekko oczy. 
– Nie przypuszczam, żebyś sam do końca w to wierzył.
Dumbledore uśmiechnął się z uznaniem.
– Jak zawsze spostrzegawcza… Nie, nie wierzę. Między nami mówiąc… Byłoby to po prostu zbyt proste.
Prychnęła cicho.
– Nic wokół tego wariata nie było proste! Jak to zwykle bywa, musiał odejść z hukiem. Tacy zwykle tak robią. Sieją postrach i zostawiają świat w chaosie, niech radzi sobie sam!
Wtem przez okno gabinetu wleciała duża, brązowa płomykówka. Wyglądała na jedną z bardzo zadbanych sów z Ministerstwa. Usiadła na oparciu fotela dyrektora i wystawiła do niego nóżkę z przywiązanym do niej listem, pohukując przy tym ponaglająco.
– Przepraszam.  – Dumbledore odwiązał list, a sowa natychmiast wyleciała z powrotem w noc. Dyrektor przebiegł wzrokiem po pergaminie, po czym zwinął go w rulonik i schował do kieszeni jaskrawozielonej szaty, uśmiechając się na powrót. – Wiadomości z frontu, moja droga. Zakon aresztował niemal wszystkich Śmierciożerców. – Oleńska skinęła głową z uznaniem.
– Zasługa nieocenionego Alastora, jak mniemam? – zapytała, udając obojętność.
Dumbledore spojrzał na hrabinę bystro, a w jego oczach zatańczyły bardzo jej znajome wesołe iskierki. 
– Dumbledore! – Oburzyła się i zaraz potem zaśmiała głośno. – Nie wolno mi już zapytać? Mów! Jak się miewa mój ulubiony auror? – Dopiła brandy do końca i przekrzywiła niewinnie głowę, czekając na odpowiedź.
– Jest… Stale czujny – mrugnął do niej, a hrabina machnęła na dyrektora ręką, wciąż nie mogąc przestać się uśmiechać. Westchnęła z sentymentem.
– Myślałby kto, że jest! Bardzo czujny i bardzo spostrzegawczy… 
Dumbledore dolał jej brandy i odchrząknął. 
– Ale, moja droga… Opowiedz mi lepiej o swoich wnuczkach.




________________________

1 Vierge moderne (franc.) – w wolnym tłumaczeniu „kobieta nowoczesna“, tytuł jednego z najsłynniejszych feministycznych wierszy Edith Södergran, pionierki szwedzkiego modernizmu


2 komentarze:

  1. Połączenie : "Ingmar i Bergman" mnie urzekło, haha, zapowiada się świetnie, mam nadzieję niebawem doczytać całość :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż za styl! Cudowny! Jestem pod wrażeniem, będę czytać dalej, namietnie :)

    OdpowiedzUsuń