poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rozdział trzynasty


A fucked-up family's a fucked-up family, whether or not werewolves are involved.1

Profesor McGonagall należała do tego samego typu nauczycieli, co Snape: nigdy nie musiała podnosić głosu, żeby zostać wysłuchaną. Nie musiała też specjalnie walczyć o swój autorytet; on towarzyszył jej bowiem zawsze już z samej definicji bycia Minerwą McGonagall.
– Panno Hexwood! – Starsza czarownica podeszła żwawym krokiem do obydwu sióstr, które próbowały się wymknąć z pokoju za lustrem. Zamarły, przyłapane na gorącym uczynku. – Ach. I… Druga panna Hexwood. Czy też może powinnam powiedzieć: „pani DeWitt“?
Tatiana wyprostowała się nieco i ścisnęła mocniej rączkę swojego czarnego kufra.
– Nie, raczej nie – powiedziała, siląc się na spokój. Nie znosiła wracać do tematu swojej drugiej wielkiej pomyłki. Starsza czarownica zmarszczyła brwi, wbijając w siostry surowe spojrzenie pełne dezaprobaty.
– Rozumiem – odparła krótko. – Niemniej, pozostajecie wciąż bohaterkami z ostatniej chwili i bez potrzeby ściągacie na siebie uwagę. – Zawiesiła głos, w ten swój szczególny sposób, oczekując wyjaśnień.
– To znaczy? – zapytała podejrzliwie Anastazja.
– To znaczy, że ja nie będę więcej sprzątać po cudzych pochopnych decyzjach! – McGonagall zmrużyła oczy, próbując ją nastraszyć. Była niemal rozczarowana, że młodsza siostra pozostawała niewzruszona, a co więcej – nieco zbita z tropu tym, najwyraźniej wyrwanym z kontekstu, wyznaniem. Tym razem Tatiana zareagowała szybciej. Anastazja zaczynała czuć coraz większą sympatię do Ślizgonów.
– Pani profesor, nie mogłam dłużej znieść bycia tak daleko od mojej siostry! – Ruda wiedźma rzuciła się Anastazji w ramiona, a ta prawie straciła równowagę. – Ta ciągła samotność i niepewność, brak kontaktu ze światem, przecież to najbliższa mi osoba…! – Tatiana, sprytna aktoreczka, zaczęła udawać chlipanie i robiła to na tyle przekonująco, że McGonagall podała jej swoją staroświecką chusteczkę.
– Tak, cóż… Niemniej jednak, jak w ogóle trafiłaś do Hogwartu? Kto ci powiedział, gdzie jej szukać? – Anastazja i profesor transmutacji spotkały się znowu spojrzeniami. Coś jej mówiło, że wysoce nierozsądnym byłoby teraz wydać Snape’a. Uznała też, że nie będzie się zagłębiać w ślizgońskie pryncypia i fakt, że Dom Węża zawsze, ale to zawsze, spłaca swoje długi, a tak się złożyło, że on miał wobec niej dość spory. Minerwa McGonagall mogłaby tego nie widzieć w ten sposób.
– Sama się dowiedziałam.
– Ach tak? – Wyraźnie jej nie uwierzyła. Słusznie, to było kiepskie kłamstwo, a nauczycielka transmutacji nie była przecież głupia.
– Teleportowałam się do Hogsmeade. To było nieodpowiedzialne – powiedziała w końcu. 
– Tak, panno Hexwood.
– Ale nie możecie nas trzymać osobno! Nie, kiedy ten szaleniec grasuje na wolności i… Nie wiem – pali cerkwie w Moskwie! Czy coś.
– Otóż to, panno Hexwood – nie w Moskwie, szukałabym raczej dużo bliżej wokół własnego podwórka. Dołohow jest w Londynie. – Profesor McGonagall ściszyła nieco głos i pociągnęła zdumione siostry za sobą w stronę schowka na miotły. 
– Słuchajcie mnie uważnie. – Przysunęła się do nich. – Rozdzielenie was było kwestią bezpieczeństwa, które i tak na nic się nie zdało, bo wasz… On wpadł na wasz trop. – Zwróciła się bezpośrednio do Anastazji: – Teraz jesteś członkinią Zakonu, więc możecie bezpiecznie ukryć się w Kwaterze, ale, na Godryka, przestańcie się narażać! – W korytarzu rozległy się czyjeś kroki. McGonagall wepchnęła siostry do schowka na miotły, wrzuciła za nimi na podłogę jakiś przedmiot, który upadł z ciężkim brzękiem, i w ostatniej chwili zatrzasnęła za nimi drzwi.
– Minerwo? Co tam masz? – Z drugiego końca korytarza rozległ się znajomy, przesłodzony ton, na dźwięk którego nauczycielka transmutacji zaczęła już odczuwać instynktowną, fizyczną potrzebę gorzkiej herbaty. 
– Dolores! Zdawało mi się, że… Widziałam szczura. – McGonagall z ulgą zauważyła, że Umbridge wycofuje się zaraz i omija składzik szerokim łukiem.
– Merlinie! Trzeba będzie porozmawiać z woźnym! Nie do pomyślenia, szczury?
– Chyba mi się wydawało.
– Tak, cóż, wyglądasz na niewyspaną…
Anastazja odetchnęła z ulgą, gdy ich głosy oddaliły się na bezpieczną odległość, i spojrzała na leżący na podłodze świecznik. 
– Co to? – szepnęła Tatiana.
– Łap!
Siostry poczuły szarpnięcie w okolicy pępka i w mgnieniu oka wylądowały na skrzypiącej podłodze hallu Grimmauld Place 12.
– Salazarze, już zapomniałam jak nie znoszę świstoklików! – Tatiana podniosła się z posadzki i usiadła na swoim kufrze, rozmasowując stłuczone kolano.
– Nie jęcz. – Ana wstała i ścisnęła bardziej paskiem za duże spodnie. Złapała się na myśli, że tęskni wręcz do powłóczystych spódnic Bellatrix. – Przynajmniej teraz mamy większe pole manewru.
– Co masz na myśli?
Anastazja nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo za ich plecami, z kuchni, usłyszały znajomy głos:
– Hexwood?
Siostry odwróciły się jak na komendę, a Tatiana poderwała z kufra. Bill Weasley opierał się nonszalancko o framugę i dopijał kawę. Na widok rudej kobiety przez jego twarz przemknął jakiś niezidentyfikowany uśmieszek, ale zniknął równie szybko jak się pojawił.
– Weasley – burknęła ruda i szarpnęła za swój kufer, kierując się w stronę schodów, nie zaszczycając go dłużej swoją uwagą. Była zła na siebie, że założyła akurat tę sukienkę, która nie robiła nic dla jej sylwetki, i nie rozpuściła włosów. Salazarze! Jedna, jedyna okazja do zrobienia ponownego wrażenia na jej szkolnej mi-… Nemezis! Zmarnowana! Że też musiał akurat teraz pojawić się w korytarzu!
– Daj, pomogę ci z tym. – Odstawił kubek na stół i podszedł do niej szybko, bez wysiłku łapiąc za czarny kufer. Wyprostowała się dumnie i zadarła nos do góry, choć to i tak nic nie dało, bo nadal sięgała mu ledwo do ramienia.
– Ależ nie kłopocz się – wycedziła. Tym razem uśmiechnął się dużo bardziej widocznie.
– Nie myślałem, że nadal będziesz na mnie taka cięta, Hexwood. Ile to minęło? Siedem lat?
Zignorowała jego irytujące ciągoty do matematyki. Kogo niby obchodzi ile miała lat?
– Widzisz, świat jest pełen niespodzianek, Weasley. – Starała się być nonszalancka.
– Ach, czyżbyś nadal żywiła urazę? – Uśmiechnął się wrednie.
– Co?! Chyba śnisz! To było dawno i nieprawda, daj mi to! – Próbowała wyszarpnąć mu kufer, ale trzymał go mocno. Anastazja patrzyła na nich coraz większymi oczami, aż w końcu osiągnęły chyba rozmiar świątecznych spodków do herbaty Szlachetnego Rodu Blacków. Jak dzieci! Na wszelki wypadek wyciągnęła dyskretnie różdżkę. Szarpanina na schodach w wykonaniu tej dwójki groziła rychłym wypadkiem.
– Nie szarp się tak, Hexwood, bo się uszkodzisz! 
– Daj mi ten sprzęt, Weasley, nie udawaj takiego gentlemana!
Weszli tak, sprzeczając się głośno, na drugie piętro, gdzie Bill w końcu postawił kufer na podłodze i zirytowany zbiegł na dół, z powrotem do kuchni, nie zaszczycając młodszej siostry nawet kiwnięciem głowy. Chociaż nie, pomyłka. Zaraz się wychylił i rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie. Schowała różdżkę i poszła za nim.
– Co jest? Dała ci w nos?
– Co? Nie! Tylko… Ta twoja siostra, nadal jest mężatką?
Anastazja starała się nie śmiać.
– Nie, chyba już nie, ale nie widziałam jej jakiś czas, więc wszystko jest możliwe. Czemu pytasz?
– A… Nic, współczucia dla męża. – Odchrząknął. – Ewentualnie. Długo zostaje?
– Nie wiem. Nie wiem jeszcze co Syriusz na to wszystko powie. A co? – Uśmiechnęła się przebiegle. – Ładna jest, kiedy się złości, nie?
– Ta-… Nie. To znaczy tak, to znaczy… Dobra, skończ temat, muszę ci coś powiedzieć!
– Ty zacząłeś. 
– Ja tylko… Chcę wiedzieć, kiedy nie przychodzić, żeby jej nie wchodzić w paradę.
– Obawiam się, że będzie to trudne, skoro na razie Black będzie miał nas na głowie. – Usiadła na stole, a widząc, że Bill robi się coraz bardziej czerwony, pacnęła go w ramię. – Otrząśnij się, to tylko Tatiana i jej sceny! Co chciałeś mi powiedzieć?
Bill podszedł do stołu kuchennego i pokazał jej znajome pudełko po butach Chanel.
– Ulfberht? 
– Pracowałem nad nim jakiś czas. Poza potężnymi zaklęciami, które nie dają się nijak zbadać, odkryłem coś jeszcze. – Odwinął miecz i wyjął go ostrożnie na stół. – Te runy przy rękojeści. – Pokazał jej. – Nie pasują do reszty. I słusznie, są dużo nowsze i to przez nie miecz reaguje tak gwałtownie na wszystkie próby rozbijania zaklęć. Ktoś przy tym majstrował.
Anastazja nachyliła się ostrożnie nad mieczem i zmrużyła oczy.
– Nie znam się na runach. – Wyprostowała się. – Wiesz co znaczą?
– To te pojedyncze znaki. M, O, O, M, R, R, S, R, D, E.
Dał jej nad tym chwilę pomyśleć, aż zauważył błysk zrozumienia.
– Tak jest, Hexwood. Czas w końcu zajrzeć do tych twoich osławionych badań z Merrickiem. – Zamknął miecz z powrotem w pudełku i uśmiechnął się triumfalnie. – Chyba jesteśmy na właściwym tropie.
– My?
– A masz coś lepszego do roboty?

**

Remus Lupin leżał w pokoju gościnnym na drugim piętrze i został gwałtownie obudzony wściekłym targaniem kufra po schodach. Jęknął cicho i nakrył głowę poduszką. Obudził się boleśnie wręcz trzeźwy i przytomny. Cholerna likantropia, czy człowiekowi nie przysługuje już nawet zwyczajny i zasłużony kac?
– Ale nie jesteś człowiekiem – upomniał samego siebie, wstając powoli z łóżka i kierując kroki do kuchni. Gdzieś na korytarzu mignęła mu grzywa rudych włosów i ktoś trzasnął drzwiami. Remus przetarł oczy. Musiał być jeszcze nie do końca przytomny.
– Remmy! – Odwrócił się. Po schodach gnał Syriusz, trzymając w dłoni wymiętą kopertę. – Przyszło do ciebie przez Fiuu! – Wcisnął przyjacielowi list z pieczęcią Hogwartu. Black, subtelny jak zawsze, nie udawał nawet, że nie czyta mu przez ramię. Lupin rozerwał pieczęć i przebiegł szybko wzrokiem po tekście. Z wściekłością zmiął list w dłoni, zgarnął z poręczy schodów swój połatany płaszcz i pognał w kierunku najbliższego kominka. Syriusz jeszcze w życiu nie słyszał z ust przyjaciela słów, które padały po drodze.

**

– Lupin. Usiądź, proszę. – Severus Snape najwyraźniej się uśmiechał, a przynajmniej kąciki jego ust drgały lekko ku górze. Co taki uśmiech mógł zwiastować, tego Remus nie był pewien. Posłusznie zajął miejsce po drugiej stronie biurka mistrza eliksirów, patrząc z irytacją na siedzącego obok siebie nastolatka. Teddy wyciągnął patykowate nogi przed siebie i wyraźnie był z czegoś podejrzanie zadowolony.
– A więc zostałeś ojcem. Jak… Uroczo. – Słowo „uroczo“ w ustach Snape’a brzmiało niemal jak obelga i zapewne tym właśnie było. 
– Jak dobrze się w tej chwili bawisz, Severusie? – wycedził Lupin, siląc się na spokój i posyłając złowrogie spojrzenie w kierunku Teodora, który odpowiedział mu złośliwym uśmiechem.
– W skali od jednego do dziesięciu? – Snape najwyraźniej bawił się świetnie. Odchylił się na krześle i skrzyżował ręce na piersi. – Odkrycie, że mój ulubiony kolega ze szkolnych lat ma nieślubne dziecko jest już chyba poza skalą.
– Cieszę się. – Mina Remusa wyrażała wszystko, tylko nie szczęście. 
Severus natomiast właśnie upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu, a może nawet trzy? Nie tylko miał szansę poznęcać się nad Lupinem, odkrył na niego solidnego haka, ale i nie musiał wzywać do szkoły babci Turner. 
Mugolka czy nie, jakimś dziwnym sposobem ta starsza pani posiadała ten specjalny dar wywoływania w dorosłym mężczyźnie uczucia powrotu do bycia małym, karconym chłopcem, a Snape wyjątkowo nie lubił powrotu do takich wspomnień. Zwłaszcza nie wtedy, kiedy to on powinien dawać komuś reprymendę. Naprawdę, Teodor Turner był jego osobistym przekleństwem. Nie pomagały tu prośby ani groźby, co chwila chłopak nie tylko wpadał w kłopoty, on je wręcz przyciągał. Teraz Severus wiedział już po kim smarkacz odziedziczył ten wątpliwy talent. Czasami mistrz eliksirów miał szczerą ochotę zakwestionować niektóre decyzje Tiary Przydziału. Dlaczego akurat on musiał się użerać z takimi gagatkami? Ale, wracając do tematu i nieszczęśliwej miny Lupina… Ach, to były właśnie te chwile, dla których warto żyć!
– Co proponujesz w związku z tą zniszczoną zbroją, Lupin?
Wilkołak był wyraźnie również wyrwany ze swoich myśli, bo nie bardzo wiedział, co powiedzieć.
– Zapłacę za szkody, oczywiście – mruknął niechętnie. Tak, ciekawe z czego?
Teodor posłał mu uważne spojrzenie, a potem wbił w Snape’a różnokolorowe oczy. Snape uniósł brwi i wyglądało to przez chwilę tak, jakby dwaj Ślizgoni dyskutowali telepatycznie. Uch, cholerny gówniarz! Czemu trafił akurat do jego domu! Za jakie grzechy…
– Nie ma takiej potrzeby, Lupin, nie przeceniajmy chłopaka – powiedział nagle, a Remus posłał mu zdumione spojrzenie. Salazarze, to było za łatwe! – Aż takich zniszczeń nie narobił. Mówię o przedsięwzięciu pewnych środków wychowawczych.
– Środków… wychowawczych?
– Jesteś chyba ojcem, czyż nie? – Snape uniósł jedną brew, wyraźnie nadal się świetnie bawiąc.
– Severusie, możemy porozmawiać w cztery oczy?
– Nie widzę takiej potrzeby.
– Nalegam.
Z trudem powstrzymał przewrócenie oczami.
– W porządku. Turner, poczekaj na zewnątrz i postaraj się nie wywołać trzeciej wojny światowej, to nie potrwa długo.
Kiedy tylko Ślizgon znalazł się za drzwiami gabinetu, Remus wstał i zaczął krążyć po pokoju.
– Severusie…
– Remusie?
– Daj mi powiedzieć!
– Ależ ja ci nie przerywałem.
– Przestań!
Mistrz eliksirów wrócił do ironicznych uśmieszków, a Lupin na chwilę przerwał swój przemarsz przez gabinet i oparł dłonie o jego biurko.
– Nie wiedziałem, że jest moim synem, dopóki dwa dni temu nie złożył mi… Dość nieoczekiwanej wizyty. – Snape patrzył na niego coraz intensywniej, a Lupin coraz bardziej się plątał i coraz gwałtowniej gestykulował.
– Lupin, tragiczna historia twojego drzewa genealogicznego nie leży za bardzo w brodziku moich zainteresowań…
– Nie o to chodzi! 
Snape jeszcze nigdy nie widział go tak zaaferowanego, więc postanowił słuchać dalej. To mogło być interesujące.
– Chodzi o to, że…!
– No, o co? – Uśmiechnął się kpiąco.
– Severusie, przestań!
– Ja nic nie robię.
– Ta twoja ironia w niczym nie pomaga, ja tylko próbuję ci powiedzieć, że… Nie jestem ojcem! To znaczy jestem, ale…
– To jesteś, czy nie jesteś? Na twoim miejscu wolałbym to ustalić.
Remus zaczął wyjaśniać i coraz mniej się już zastanawiał, dlaczego w ogóle prowadzi tę dyskusję z ze wszech miar mu nieprzyjaznym Nietoperzem. W końcu uznał, że chyba jest to winien swojemu… Synowi.
– … A potem popytałem, poszperałem w papierach, nie będę cię zanudzał szczegółami… – Snape wciąż zachowywał kamienną twarz, ale chyba bardzo się starał nie wybuchnąć triumfalnym śmiechem. Salazarze, to było zbyt cudowne, żeby było prawdziwe! Święty Lupin ojcem nieślubnego bachora! Oto właśnie chyba dostał swoją wyczekaną nagrodę za wszystkie krzywdy od Huncwotów. 
– Tak, cóż, ale faktycznie: Teodor jest moim synem. – Wilkołak zakończył całą historię, kładąc łokcie na biurku Severusa i chowając twarz w dłoniach. Dopiero wtedy mistrz eliksirów pozwolił sobie na szeroki uśmiech. Na wszystko co zielone, niecne i wężouste, będzie musiał to dzisiaj uczcić! Dobrze, że był piątek.
– Ależ, Lupin. Nie ma się czego wstydzić, nie każdy myśli zawczasu, zresztą pewnego rodzaju niezbędne eliksiry są dość skomplikowane dla zwykłych…
– Skończ z tym protekcjonalnym tonem, Severusie! – Wilkołak stał się nagle wybitnie defensywny. – Mówię ci to w ścisłej tajemnicy, mam po prostu na względzie dobro chłopaka. Jego matka umarła w czerwcu i…
– Wiem. – Snape, jako Opiekun Domu, z niewiadomych względów poczuł się nagle w obowiązku zaznaczyć, że jest poinformowany o wszystkim, co dzieje się z jego podopiecznymi.
– Nie wątpię – burknął Lupin, trochę ostrzej, niż zamierzał. Wzbudziło to jeszcze większą, analityczną wręcz, ciekawość mistrza eliksirów. – Przestań! Nie patrz tak na mnie. Po prostu uważam, że to dlatego zwrócił się do mnie, zaczął mnie szukać. Dla chłopaka w jego wieku to musiało być ciężkie, wychowywać się bez ojca i…
– Dobrze, już wystarczy. – Severus uciął dyskusję, wstając nagle i pokazując mu drzwi. Wyraźnie uznał, że ciekawość ciekawością i zemsta zemstą, ale ta rozmowa staje się stanowczo zbyt osobista jak na jego gust. – Sam się tym zajmę. Być może parę szlabanów więcej i chłopak sam wydorośleje.
– Ale…
– Lupin, chcesz znać moje zdanie?
Nie był pewien, czy chce, choć nigdy wcześniej nie otrzymywał od Snape’a żadnych rad, to mogło być interesujące.
– Zostaw go w spokoju. Dorastał bez ciebie i radził sobie bez ciebie. Nie ma sensu mieszać mu w głowie.
– Ale… Sam do mnie przyszedł, czy to nie znaczy, że chce…?
– Wątpię. 
Snape podszedł do drzwi i dopiero teraz zauważył, że nie były zamknięte, a uchylone. Zaklął cicho pod nosem. Szczeniak musiał podsłuchiwać! Oczywiście na korytarzu nie było po nim śladu.

**

Piątkowe zajęcia z obrony przed czarną magią razem ze Ślizgonami mogły być traumatycznym przeżyciem, ale profesor Umbridge najwyraźniej postawiła sobie za zadanie raczej zanudzić uczniów na śmierć. Nikt nie podnosił głowy znad biurka, zwłaszcza po poprzedzającym tę lekcję wykładzie profesora Binnsa, którego usypiający głos szczególnie nie ożywiał atmosfery przesyconych faktami lekcji.
Hermiona skończyła czytać zadany rozdział i rozejrzała się z konsternacją po klasie. Po wczorajszej kłótni z Seamusem powietrze wokół Harry’ego wręcz wibrowało ze złości, a Ron nadal wgapiał się w tekst podręcznika, widocznie nie do końca pojmując wszystkie niuanse, albo też mając je głęboko w nosie.
Jak zwykle w wypadku dzielonych zajęć, klasa podzieliła się instynktownie na dwie połowy. Gryfoni siedzieli po lewej, Ślizgoni po prawej. Hermiona zerknęła w ich stronę i zauważyła, że oprócz niej lekturę zakończył ktoś jeszcze. Draco Malfoy siedział wyprostowany jak struna i ze znudzeniem wpatrywał się przed siebie. Gryfonka zmarszczyła brwi. Ciekawe czy w ogóle cokolwiek przeczytał? Na pewno nie! Tleniony pozer! 
Zeszłoroczna mowa Dumbledore’a i piosenka Tiary Przydziału na uczcie być może zachęcały do międzydomowej współpracy, ale osobiście Hermiona nie wyobrażała sobie przyjaźni ze Ślizgonami. Wszystko jedno i jak bardzo idealistycznie podchodziła do tego jeszcze dziś rano w Pokoju Wspólnym, teraz miała chwilę by się nad tym zastanowić i perspektywa wydała jej się jałowa. Doskonale pamiętała, jak traktowali ją i jej przyjaciół. Dobrze wiedziała, że gdyby przyszło co do czego, Malfoy nie kiwnąłby nawet palcem, żeby jej w czymkolwiek pomóc. W końcu była szlamą.
Widocznie musiała wpatrywać się w niego za długo, bo przyciągnęła jego wzrok. Spojrzał na nią, powoli i ze znudzeniem. Oho. Teraz czeka ją jakaś złośliwa uwaga… Ale nie. Wrócił do wgapiania się w podręcznik. Co się dzieje ze światem?! Malfoy zachowywał się co najmniej dziwnie…
– Panno Granger! Czyżby rozdział pierwszy był dla pani zbyt wymagający? – Rozległ się przesłodzony ton profesor Umbridge. Hermiona natychmiast zwróciła się w jej stronę i potrząsnęła głową.
– Co takiego? Nie dosłyszałam?
– Nie, profesor Umbridge.
– W takim razie przestań się rozpraszać i wracaj do czytania. – Jej ton stał się minimalnie mniej słodki.
– Profesor Umbridge… – Hermiona starała się zignorować jej niezadowolone spojrzenie. – Przeczytałam już rozdział pierwszy.
– To zajmij się drugim.
– Ten też już przeczytałam. Przeczytałam całą książkę.
W tej chwili nikt już nie zajmował się tekstem, wszyscy obserwowali, jak Umbridge z wielką satysfakcją podchodzi do Hermiony i uśmiecha się złowrogo.
– Ach tak? Więc może powiesz mi, co Wilbert Slinkhard sądzi o zaklęciach obronnych w rozdziale piętnastym?
– Sądzi, że ich nazwy są niepoprawne – odparła błyskawicznie Hermiona i nawet podała odpowiedni cytat, a profesor Umbridge z trudem powstrzymała grymas niezadowolenia. Wyraźnie była pod wrażeniem wbrew swojej woli. – Ale ja się z tym nie zgadzam.
Nauczycielka wyglądała, jakby ktoś oznajmił jej co najmniej, że ziemia jest płaska, a niebo zielone. 
– Słucham?
– Nie zgadzam się, uważam, że…
– Panno Granger, czy jest pani wykwalifikowanym badaczem klątw?
– Nie, ale…
– W takim razie będzie pani musiała zaakceptować fakt, że podręcznik się nie myli, a ja odejmuję Gryffindorowi pięć punktów za bezzasadne przerywanie mojej lekcji!

**

– Co teraz mamy? – zapytał Hermiona po zajęciach, gniewnie wciskając książki do torby.
– Eliksiry. Podwójne – odparł Ron, tonem jak gdyby ktoś umarł.
Wpadli do lochów w ostatniej chwili, ale Snape’a na szczęście jeszcze nie było. Hermiona spojrzała na zegarek Rona.
– Już prawie po czasie! 
To było do niego niepodobne, mistrz eliksirów nigdy, ale to nigdy nie przychodził na zajęcia po czasie – w przeciwnym razie straciłby szansę odejmowania punktów za spóźnienia. Wśród równo ustawionych przed klasą Ślizgonów rozległ się pełen niepokoju szmer. Gryfoni wyglądali jak gdyby Boże Narodzenie ogłoszono na kilka miesięcy wcześniej.
– Cisza! – Profesor eliksirów zbiegał właśnie ze schodów, jego szaty łopotały za nim złowrogo. Hermiona nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek widziała biegnącego Snape’a.
– Na miejsca! – Machnął różdżką, a na tablicy pojawiły się instrukcje, zapisane jego równym, ostrym pismem. Zajął miejsce za katedrą.
– Dobierzcie się w pary, dziś pracujemy nad wywarem Linneusza. – Gdyby nie półmrok w lochach, Hermiona mogłaby przysiąc, że jego policzki się lekko zaróżowiły, choć twarz była jak zwykle poważna i wyrażała niesmak. Prawdopodobnie zbyt duże stężenie Gryfonów w najbliższym otoczeniu. – Czy ktoś może mi powiedzieć, dlaczego i jak szybko wywar traci swoje właściwości?
Naturalnie, ręka panny Granger wystrzeliła w górę. Snape kompletnie ją zignorował.
– Nikt? To może pan Potter? – Jadowity uśmieszek profesora nie wróżył nic dobrego. Harry podniósł głowę i zerknął bezradnie na tablicę. Poprawił okulary na nosie.
– Ale… Panie profesorze, na tablicy są instrukcje na Eliksir Spokoju – powiedział głośno. Po klasie rozległ się szmer i czyjś stłumiony chichot. Pansy Parkinson schowała się pod ławką, gdy Draco zasłonił jej usta swoją ręką i sam starał się nie śmiać. Snape wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Spojrzał na tablicę i machnął różdżką. Wszystkie instrukcje zniknęły.
– Gryffindor traci dziesięć punktów za twoją bezczelność, Potter!
– Ale…!
– Dwadzieścia! Panno Parkinson, jeśli zaraz się pani nie uspokoi będę zmuszony wysłać panią do skrzydła szpitalnego, czy ma pani jakiś atak?
– Nie, profesorze. – Ślizgonka wygładziła spódnicę i wzięła głęboki wdech.
Snape podszedł do tablicy i zaczął po niej pisać. Wszyscy zamilkli w nabożnym oczekiwaniu. Nigdy wcześniej nie widzieli mistrza eliksirów piszącego coś ręcznie na tablicy. On wyraźnie czuł na swoich plecach ich spojrzenia, bo odwrócił się zamaszyście.
– Dlaczego tego nie zapisujecie?! Gryffindor traci kolejne dziesięć punktów!
Po klasie poniósł się szmer pospiesznego skrobania piór po pergaminach. Hermiona po raz pierwszy w życiu była wdzięczna za swoją burzę loków, za którą mogła ukryć swój uśmiech. Jesienne przesilenie przyszło chyba o kilka dni za wcześnie.














________________________
1 Carrie Vaughn

3 komentarze:

  1. Szaleniec z tego naszego Severusa! Porywczy i romantyczny... znaczy się wredny, wredny! Sever i uczucia? A gdzieżby!
    Umbrige do gazu, a za Ryżym plemieniem niespecjalnie przepadam.
    Czyżby szykowało się małe Dramione? Kto wie, kto wie...
    Jestem zachwycona i wkurzona jednocześnie. To pierwsze, bo nowy rozdział, a to drugie, bo żaden z wcześniejszych wątków nie zbliżył się nawet o milimetr do rozwiązanie, a tu już miliard nowych!
    [w-cieniu-pozogi.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się, nic się nie wyjaśni jeszcze przez długi czas ;) Planuję jeszcze sporą ilość rozdziałów, dręczenie Severa (romantyczne?) i…W takim tempie Gryffindor chyba nie dostanie Pucharu Domów xD Dziękuję za komentarz! Jak zwykle… Nowy rozdział w drodze, ponieważ ignoruję moje życie!

      Usuń
    2. Uwaga, uwaga! Wszystkich prosimy o zejście do schronów! Dodałam nowy rozdział. Prosimy o zejście do schronów! Najpierw kobiety, dzieci i Severus!
      Powtarzam, prosimy o...

      [w-cieniu-pozogi.blogspot.com]

      Usuń