wtorek, 12 maja 2015

Rozdział dwudziesty

To chyba jak dotąd moja najdłuższa przerwa! Ale nie martwcie się, doprowadzę sprawy do końca, macie moje słowo. W sumie już są nawet naszkicowane… Te sprawy. Ale w międzyczasie czeka nas nieco turbulencji i Severusa, więc indżojcie!

Coming back to where you started is not the same as never leaving.1

– Ach, cóż. – Lucjusz Malfoy obciągnął zamaszyście rękawy jedwabnej koszuli, które podczas podróży świstoklikiem nieco się pogniotły. Spojrzał ze wzgórza w dół, na palącą się wioskę mugoli, po której radośnie hasała Bellatrix Lestrange, piskliwym głosem strzelając w niedobitków Avadą i Crucio. – Idziemy? – Machnął ręką, jak gdyby zapraszał swojego towarzysza do tańca.
– Po co? Stąd mamy lepszy widok. – Severus stał niewzruszony jak posąg, krzywiąc się nieznacznie, pełen niesmaku dla szaleństwa i wyraźnej przyjemności, z jaką Najwierniejsza torturowała kolejnych nieszczęśników. Lucjusz uśmiechnął się wszechwiedząco.
– Pewnie zastanawiasz się, co też w niej widziałeś?
– Tak jakby – zgodził się, wkładając na głowę kaptur czarnej szaty. Maskę Śmierciożercy wciąż trzymał w dłoni i nie kwapił się za bardzo, by ją zakładać.
– Wszyscy się nad tym zastanawialiśmy. – Malfoy senior pokiwał głową w zadumie, jak gdyby właśnie rozprawiali o trywialnym aspekcie wyższości Błyskawicy nad Nimbusem 2000. – Na szczęście Cyzia zachowała tę pewną… Naturalną gentillesse2, rozumiesz. To wynika z urodzenia, jak sądzę – stwierdził wyniośle.
– Przypuszczam, że brak konieczności pobytu w Azkabanie również miał tu pewne znaczenie – wycedził Snape, wbrew sobie postanawiając powiedzieć coś w obronie Belli, choć sam nie wiedział do końca dlaczego. Lucjusz skwitował to bardzo nieprzyjemnym uśmieszkiem.
– Ach, mon ami, jak zawsze sentymentalny! – Na widok miny Severusa odchrząknął i pokiwał głową. – Tak, tak, Azkaban, bez wątpienia, potworne miejsce, tak. Dobrze pamiętam jak…
– Jak nie spędziłeś w nim nawet minuty?
– Snape, ty i twoja wyższość martyrologiczna nad nami, zwykłymi śmiertelnikami, mógłbyś sobie darować.
Severus włożył maskę i wzruszył ramionami.
– Idziemy?
– Męczennicy przodem.

**

Anastazja uznała, że historia albo lubi zataczać koło, albo przeznaczenie chce jej mocno dać do zrozumienia, że cokolwiek zrobi, i tak wyląduje w tym samym miejscu. Być może tu właśnie miała być? Po co było się ruszać? Postukała cicho palcem w zniszczony blat stołu i rozejrzała się po kuchni na Grimmauld Place. Molly Weasley (ani na chwilę nie podejrzewała o porządki Syriusza) z pewnością zdziałała tu cuda. Wnętrze zapuszczonego domu wyglądało coraz lepiej. Sam właściciel również zmienił się nie do poznania. Po ostatniej walce w Ministerstwie zniknął gdzieś topiący smutki w alkoholu Black, a na jego miejsce pojawił się ten – nowy, zdeterminowany by oczyścić swoje dobre imię i z pewnym intrygującym błyskiem w oku. 
Anastazja czekała już dobrą godzinę na resztę Zakonu, która miała ją poinformować o tym, czego właściwie od niej oczekują. Dumbledore nie teleportował się z nią tutaj z Moskwy, musiała to zrobić sama, gdy w tym czasie on, w ścisłej tajemnicy, eskortował gdzieś hrabinę i Tatianę, ale gdzie? Tego nie wiedziała. Na razie była w Kwaterze Głównej z Syriuszem i nikt więcej nie raczył się zjawić. W tle tykał stary zegar, a pan domu od czasu do czasu pochrząkiwał nerwowo. Patrzył też na nią trochę dziwnie, tak jakby się bał, że jeśli spojrzy jej w oczy, to padnie trupem. 
– Siri, nie można się zarazić tą klątwą – powiedziała w końcu, trochę zniecierpliwiona jego zachowaniem.
Hrabina Oleńska, za namową Dumbledore’a, zgodziła się na poinformowanie nielicznych jednostek w Zakonie o ich… Małym rodzinnym problemie. Sam dyrektor, przez wzgląd na wieloletnią przyjaźń, zobowiązał się jakoś je wesprzeć, choć hrabina przyjęła pomoc raczej z grzeczności niż wiary, że ktoś tu cokolwiek zdziała. Wiadomym również było, że pewne osoby o klątwie wiedzieć nie mogły, powrót uczuć niósł za sobą konsekwencje.
– No… Tak. – Syriusz chrząknął znowu, a panna Hexwood przewróciła oczami i wyciągnęła z kieszeni kurtki paczkę papierosów. Wsadziła jednego do ust i zapaliła. 
– Więc. Snape przeszedł na ciemną stronę mocy? Tym razem poważnie? – zapytała, siląc się na nonszalancki ton.
Black pomachał ręką przed nosem, chcąc rozproszyć dym. Wstał, żeby otworzyć okno.
– Nie mów mi, że się tego nie spodziewałaś.
– Właściwie to nie – powiedziała zgodnie z prawdą. – Jak to się w ogóle stało?
– Po tym jak wyjechałyście tak nagle, zniknął na jakiś czas, cholera wie gdzie. Potem przestał się pokazywać i składać raporty. I rzucił pracę w Hogwarcie. To znaczy – po prostu więcej się nie pojawił. Typowe – prychnął, rozsiadając się na krześle. – Śmierciojad to i tak zawsze Śmierciojad, ciągle to powtarzałem, ale czy ktoś mnie słuchał? Nie, oczywiście, że nie.
Anastazja milczała, kręcąc głową w zamyśleniu. To wszystko jakoś nie składało się w spójną całość. Snape dostał już raz drugą szansę, po zniknięciu Mrocznego Znaku nie miał żadnego powodu, by porzucać Zakon, przecież mógł nadal udawać przed Voldemortem… Jakoś nie była skłonna uwierzyć w tę bajeczkę o Snapie-mrocznym skurwielu. Fakt, że mogła go na skraj wytrzymałości doprowadzić jej skromna osoba wydał jej się zwyczajnie niedorzeczny! Ale, z drugiej strony, była też ta upiorna klątwa, która opierała się na pewnych zasadach…
– Nadal nie mogę uwierzyć, że coś między wami było, przecież on jest koszmarny! – wtrącił nagle Syriusz, wyrywając ją z zamyślenia.
– Hej! – Zmrużyła groźnie oczy, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
– Przestań mała, przecież nie jesteś brzydka, co ci po takim tłustowłosym dupku?
Ana dmuchnęła dymem i pokręciła głową. Dobrze, miała fatalny gust, a raczej: nosa do wyłapywania facetów z najwyższym IQ i koszmarnym wyglądem.
– Nie zrozumiesz.
– Wytłumacz. – Black przysunął się konspiracyjnie bliżej ze swoim krzesłem, ale ona machnęła tylko ręką i pozbyła się niedopałka szybkim Evanesco. Od dalszej dyskusji na ten temat wybawił ją Moody, który właśnie aportował się z trzaskiem w kuchni. Rozejrzał się czujnie wokół i zajął miejsce obok Syriusza.
– Co tu tak pusto? – zapytał głośno, wyciągając z kieszeni starego prochowca swoją piersiówkę i pociągając z niej nerwowo. – Black! Gdzie są wszyscy? Dorwali już tego całego Snape’a, czy dalej gdzieś sobie hasa i wybija mugoli?
Syriusz wzruszył ramionami. Anastazja poczuła, jak wzbiera w niej wściekłość. To musiała być pomyłka! Niemożliwe, żeby Snape ot tak przeszedł na stronę Voldemorta, nie po tym, co od niego słyszała, nie po tym, jak okazało się, że pod tą całą fasadą koszmarnego skurwysyna bez serca siedzi całkiem przyzwoity facet! I skurwysyn też. Ale mniejsza z tym! Moody wyraźnie zauważył jej rozgoryczoną minę. Schował piersiówkę, a jego magiczne oko zakręciło się kilka razy. Wbił w nią swoje drugie, czarne. Jak na ironię – spojrzenie tego oka było jeszcze bardziej przeszywające.
– Gdzie twoja babcia? – zapytał nagle.
No tak.
– W… W Moskwie. Moja siostra też. – Przypomniała sobie o ich wspólnej wersji wydarzeń i jeszcze raz przećwiczyła ją dokładnie w głowie, choć istniały pewne podejrzenia, że starszy auror nie da się tak łatwo oszukać. Właściwie… Pewnie nie da się wcale oszukać, w końcu to Moody.
– Aha – skwitował jej wypowiedź. Widziała od razu, że jej nie uwierzył. Odwrócił się nerwowo w stronę drzwi, gdy w hallu rozległy się dźwięki kolejnych aportacji. Chwilę potem do kuchni weszła Minerwa McGonagall, zaraz za nią Dumbledore i Lupin.
– Panno Hexwood. – Profesor Transmutacji wyraźnie nie była zachwycona  jej obecnością. „Jak zwykle“, pomyślała Anastazja.
– Alastorze, dobrze, że jesteś – oznajmił Dumbledore poważnie. Wyjął z kieszeni szaty swój zegarek, zerknął na tarczę, a potem schował go szybko z powrotem. – Niedługo powinna przybyć reszta. A! Już są. – Rozległy się nowe odgłosy teleportacji i w kuchni zaraz zrobiło się bardziej tłoczno. Anastazja złapała się na tym, że szuka wzrokiem Billa, ale nigdzie go nie widziała.
– Chyba możemy zaczynać – uznał dyrektor i zasiadł na szczycie stołu. Anastazja splotła razem dłonie, starając się nie pokazywać, jak bardzo jest zdenerwowana. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich zebranych. Czy wszyscy wiedzieli? Pewnie tak. Cóż, widocznie związek ze Snapem uczynił z niej trędowatą, bo nikt się do niej nie odzywał. Siedziała i słuchała jak debatują nad jej głową, co zrobić z obecnym stanem rzeczy. Słuchała ich tylko jednym uchem, bo jej myśli wciąż uciekały do Snape’a. Zastanawiała się, czemu tak właściwie jest im tu potrzebna. Jak niby może go wyciągnąć z gniazda węży, skoro wszedł tam dobrowolnie? Jej wątpliwości rozwiał natychmiast Dumbledore.
– Moja droga, masz może przy sobie jakąś suknię? Najlepiej balową. – zapytał nagle.
No dobrze, wcale nie rozwiał żadnych wątpliwości. Patrzyła na niego w osłupieniu jakby właśnie wyhodował nową głowę.
– Nie, nie sądzę – powiedziała w końcu, bardzo powoli. Spojrzała w panice na Lupina, ale on jak gdyby unikał jej wzroku. – Dlaczego miałabym mieć? – zapytała, ale wszyscy ją zignorowali.
– Trzeba będzie zwerbować jeszcze kilku Niewymownych… – Moody zamyślił się nad czymś, a Anastazja zaczęła żałować, że nie skupiła się bardziej na dyskusji. 
„Opanuj się, kobieto!“, skarciła się w myślach. „Jeśli przeszedł na tamtą stronę, to na własne życzenie! I… Być może z twojej winy. Ale to nieistotne. Zaraz! Znowu coś się dzieje.“
Starszy auror wstał z miejsca i nieoczekiwanie klepnął Anastazję w ramię. Prawie walnęła głową w stół.
– Lepiej sprowadź tę swoją babcię z… Hehe, Moskwy. Będzie nam znowu potrzebna, co Dumbledore? – Potem mrugnął do Anastazji zdrowym okiem i z trzaskiem aportował się z kuchni.
– Minerwo, sądzę, że powinnaś porozmawiać z panną Granger – wtrącił nagle dyrektor.
– Tak, też tak myślę. – McGonagall zacisnęła usta, starając się pohamować dezaprobatę. Jak zwykle jej nie wyszło. – Chociaż prawdopodobnie i tak już dostała zaproszenie. – Opiekunka Gryffindoru wstała i pokręciła głową. – Nie wiem, co ona w nim widzi. Albusie, czy to rozsądne, żeby…?
Anastazja czuła, że od kręcenia głową dookoła zaraz rozboli ją kark. O co, na przyjazną Helgę, tu chodzi?!
– Moja droga, na szczęście miłość nie baczy na rozsądek. – Zerknął znowu na swój zegarek i tym razem pokręcił głową, jak gdyby niezadowolony. – Tak, a teraz chyba już na nas czas. Zaraz się ściemni, a my musimy się spieszyć. – Zwrócił się do Anastazji. – Wydaje mi się, że mamy kilka spraw do załatwienia.

**

– Chyba możemy zaczynać. – Harry rozejrzał się po Wielkiej Sali. 
Deszcz zacinał za oknem i wszyscy patrzyli z zaniepokojeniem po sobie. Stoły zostały odsunięte pod ścianę, a manekiny do ćwiczeń stały na samym środku i tylko czekały, by ćwiczyć na nich zaklęcia. Profesor Lupin, przywrócony na poprzednie stanowisko, siedział na jednej z ławek i właściwie bardziej nadzorował, niż prowadził spotkanie. Patrzył w zamyśleniu w okno i nawet nie słuchał, zatopiony we własnych ponurych myślach. Harry radził sobie więcej niż świetnie. Reaktywowana Gwardia Dumbledore’a, teraz zwana neutralnie Klubem Pojedynków, działała jeszcze prężniej, niż w zeszłym roku, w dużo większym składzie. Powrót Voldemorta był niestety jak najbardziej realny. Część rodziców wycofała swoje dzieci ze szkoły, ale ci, którzy zostali chcieli nauczyć się samoobrony. Wszyscy wiedzieli, że coś złego się zbliża i jest już całkiem niedaleko. Ostatnimi czasy w Hogwarcie nie mówiło się o niczym innym, niż ostatnich wybrykach Śmierciożerców. Rita Skeeter wyciągnęła nawet z archiwum stare zdjęcia i z ostatniej okładki „Proroka“ łypał na czytelników Severus Snape, młodszy o dziesięć lat, z podbitym okiem i tabliczką identyfikacyjną z Azkabanu z dłoniach. Najnowsze nagłówki z jego udziałem były coraz bardziej sensacyjne, a im więcej ich było, tym zacieklej Harry wyżywał się na manekinach na spotkaniach Klubu. Zaskakujące jak łatwo wszystkim było uwierzyć w fakt, że akurat Snape jest znowu tym złym, paskudnym zdrajcą, choć jego najnowsze „dokonania“ mówiły raczej same za siebie… Dyrektor Hogwartu zebrał od Komisji Magicznej Edukacji sporo batów za nowe grzechy Severusa, choć wszystko i tak odbyło się bez takiego echa, na jakie wszyscy (Gryfoni) liczyli.
Tymczasem, jak zwykle, Dumbledore wciąż zachęcał wszystkich do współpracy między Domami, która teraz, w tych mrocznych czasach, była istotniejsza niż kiedykolwiek, ale nigdy wcześniej nie udała się w tak dużym stopniu. Oczywiście oficjalnymi ambasadorami porozumienia samoistnie stali się Hermiona i młody Malfoy, których związek nie przeszedł bez echa i szybko stał się swego rodzaju symbolem. Teodor Turner i jego banda samozwańczych narwańców jako pierwsza spośród Ślizgonów zgłosiła się do Klubu w nowym roku szkolnym. Byli wyraźnie zachęceni każdym pretekstem do rozróby. Crabbe i Goyle podążali za Malfoyem wszędzie, więc ich stanowisko było zawsze jasne. Wobec niektórych upartych, czystokrwistych jednostek wszelka nadzieja została porzucona, inni wciąż starali się być neutralni, a niektórych rodzice wycofali ze szkoły w wiadomych celach. Tajemnicą poliszynela był fakt, że Blaise Zabini zasilił szeregi Śmierciożerców, tak samo Pansy Parkinson.
– Dzisiaj zajmiemy się Zaklęciem Kameleona. Nie jest najbardziej efektownym zaklęciem defensywnym, ale może wam kiedyś uratować życie – kontynuował Harry stanowczym tonem. Wszyscy słuchali go uważnie, wyraźnie widzieli w nim autorytet. Lupin założył nogę na nogę i obserwował dalej w milczeniu. Deszcz zacinał coraz mocniej, gdzieś w oddali rozległ się grzmot, a potem niebo przecięła błyskawica. Voldemort nadal miał na celu wykończyć chłopaka, ale chyba nie podejrzewał, że może mu się to wcale tak łatwo nie udać.

**

Tatiana nie poddawała się ani na chwilę w szukaniu antyzaklęcia na klątwę, choć babcia cały czas powtarzała jej, że powinna już dać sobie spokój. Jej starsza wnuczka nie była jednak osobą, która łatwo się poddaje, właściwie nie poddawała się nigdy, nawet gdy sytuacja była na wskroś beznadziejna. Hrabina siedziała na balkonie ich apartamentu hotelowego i popijała martini, a Tatiana leżała na dywanie z albumem rodzinnym, stosem dokumentów i notatek. Miała włosy w nieładzie i całkiem zapomniała o makijażu, gdyby nie rude włosy wyglądałaby prawie jak swoja młodsza siostra – choć gdyby jej to wytknąć prawdopodobnie byłaby gotowa wydrapać delikwentowi oczy. Z zamyślenia wyrwał ją trzepot skrzydeł. Ogromna sowa śnieżna usiadła na poręczy balkonu i wyciągnęła nóżkę w stronę hrabiny. Tatiana podniosła głowę i zmarszczyła brwi. Co teraz mogli od nich chcieć? Czy to nie była sowa Pottera? Oleńska odwiązała list, który był właściwie krótką, jednozdaniową notatką. Widocznie coś jej to jednak powiedziało, bo dopiła drinka i wróciła do pokoju.
– Nadszedł czas, moja droga – powiedziała enigmatycznie. – Pakuj ten album i zrób miejsce, twoja siostra przyjdzie tu z kociołkami. I schowaj przed nią „Proroka“, na Merlina. Lepiej, żeby tego nie widziała.
– Z kociołkami? Co? – Tatiana w zdumieniu uprzątnęła papierzyska z podłogi, zbyt ciekawa, by protestować. Zgarnęła leżącą na fotelu gazetę, z której łypał nienawistnie Severus Snape, uśmiechając się sardonicznie. Bez namysłu wsadziła ją pod łóżko. – Z jakimi kociołkami?
Babcia zignorowała jej pytanie.
– Moja kochana, Malfoyowie od stuleci organizują swój noworoczny bal, a Narcyza nie zamierza uczynić tego roku odstępstwem od reguły. – Hrabina uśmiechnęła się tajemniczo. – W tym sezonie chyba się w końcu wybierzemy.
– Do Malfoyów?! Zwariowałaś! – Zabrała z ręki babci pusty kieliszek, a ta spojrzała na nią cierpko. Chwilę później rozległ się szczęk zamka. Do korytarza władowała się Anastazja, taszcząc siaty, paczki i lewitując za sobą szereg pudeł. Hrabina znowu się uśmiechnęła, a Tatianie wybitnie nie podobał się ten uśmieszek. Gdy tylko zamknęły się drzwi, Oleńska pstryknęła palcami, a Ingmar i Bergman zaraz stawili się przed swoją panią, kłaniając nisko.
– Ten pokój ma zostać natychmiast zabezpieczony. Wszelkie zaklęcia, wszelkie klątwy, uroki i wyciszenia. Od tej pory nikt stąd nie wychodzi i nikt nie wchodzi, czy to jasne? – Skrzaty pokiwały gorliwie głowami, a Tatiana nie wierzyła własnym uszom. Znowu. Znowu wszystko się waliło, a one jak na złość ponownie utknęły w samym środku. Chociaż może po prostu nigdy z niego nie wyszły?
– Nie stój tu jak słup soli, kochanie! Mamy od groma roboty! – Babcia pogoniła ją do dużego pokoju, gdzie Anastazja rozstawiała kociołki, aparatury i szklane rurki do destylacji.
– Na Merlina, Ana! Czy ty naprawdę wiesz do czego to wszystko służy? – Jej siostra rzuciła okiem na stos książek ustawionych tuż przy prowizorycznym laboratorium,  nie zauważając morderczego spojrzenia Anastazji. Wtedy wzrok rudej przyciągnęły trzy, bardzo obiecujące, bardzo znajome, płaskie, czarne paczki od Madam Malkin. – Co to jest? – Podeszła do nich zaraz.
– Przecież ci mówiłam. – Hrabina zapaliła papierosa i niecierpliwie pomachała zapałką w powietrzu, aż zgasła. – Wybieramy się na bal.





______________________
1 Terry Pratchett

2 uprzejmość (franc.)

3 komentarze:

  1. Yeah! Zły Snape!
    Czekam na mrok, śmierć, powiewające peleryny i strumienie deszczu. Czekam na Straszne Sceny i dużo sukinsynów w maskach. Zresztą, Ty już wiesz, na co ja czekam i nie daruję.
    A bal u Malfoyów to wydarzenie, które zdecydowanie musimy zaliczyć. Jako kulturalne i bywałe czarownice zwyczajnie nie możemy go ominąć.
    Ojejku, jej. Ależ mam zakwik. Nic więcej z siebie nie wyduszę dzisiaj.

    Ukłony!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nadrobiłaaam.
    Im dalej w las, tym bardziej mi się podoba, tylko ta akcja z Umbridge jakoś tak szybko przeleciała, że prawie się nie zorientowałam. Ale whatever. W sumie im mniej Umbridge, tym lepiej i dla kanonu i dla fanfiction. "Potter. Granger. Wysoka Izbo." <3 Sama widzisz, że Draco ma zawsze najlepsze teksty, jak go tu nie kochać? Nie omieszkałam też wyłapać motywu OLLA, chociaż serio, akurat Moody w tej scenie? xD Adam się pewnie w trumnie przewraca, tak został zastąpiony. A odrzucony nietoperz jak widać jest czymś, czego nie należy lekceważyć. Chociaż pewnie w jego szaleństwie jest metoda i nie polazł tam w ciemno. Theodore jest badass, znajdź mu jakiegoś Johna. Aha i jak ktoś jeszcze raz Draco pobije, to sama rzucę klątwę na odległość, ostrzegam. Hermiona na prezydenta, amen, ahoj.

    wee

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak się cieszę, że w drugiej części mamy więcej Tatiany. Anastazję lubię, ale najmniej ze wszystkich "panien Fiodorowicz" (najlepsza jest, oczywiście, Hrabina). Lubię też naukowo-magiczne rozkminy, które towarzyszą właśnie Anie, bo etapu nauki uniwersyteckiej zawsze mi w świecie Harry'ego brakowało, a w fanfikach można zrobić z niego tak prestiżową część magii, jak na to zasługuje. Niestety, te rewiry towarzyszą też Snape'owi, a to już mniej mnie cieszy. Za to Tatiana ma w sobie coś, co sprawia, ze nie da się jej nie lubić, i ja nie jestem wyjątkiem.
    Uwielbiam też niecne zdeptanie kanonu na szóstym roku. Wojna się zaczęła, a w kanonie jakoś nikomu nie przyszło do głowy, że dzieciaki trzeba nauczyć walczyć? I nic mi nie mówcie o Snapie, jego lekcje obrony były żałosne, jak i cała farsa wokół faktu, jakoby naprawdę chciał tej posady. Umbridge była przynajmniej na tyle kiepskim nauczycielem, że zmotywowała uczniów do nauki na własną rękę, a on nawet tyle nie zrobił.
    No, i idziemy na bal. Ciekawe, kto zginie.

    OdpowiedzUsuń