piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział czwarty

Kallocain1

Anastazja kręciła się po Grimmauld Place kompletnie bez celu. Siedziała tu już tydzień i powoli kończyły jej się pomysły na to, co zrobić z wolnym czasem, a raczej jego nadmiarem. Zawsze była pracoholiczką, więc stagnacja była dla niej nie do zniesienia. W kwaterze głównej Zakonu nagle zaczęło przybywać ludzi, których nie znała, ale którzy wyraźnie znali ją (a może już zaczynała popadać w paranoję?). Zaszywała się w bibliotece Blacków na długie godziny, unikając ciekawskich par oczu. Tonks niestety pojawiała się sporadycznie, a z nikim innym nie miała ochoty rozmawiać. Znowu zaczynała być pustelnicą.
Siostry, według postanowienia Dumbledore’a, zostały rozdzielone i dobrze ukryte – tak dobrze, że Anastazja nie wiedziała nawet, gdzie Snape odeskortował Tatianę. Swoją drogą, okropny nauczyciel eliksirów, który należy do obozu „tych dobrych“? Osobiście widziałaby go raczej jako Śmierciożercę.
Hrabina Oleńska wyruszyła z Moodym do Moskwy za tropem Dołohowa. Anastazja miała zamieszkać na Grimmauld Place 12 „tymczasowo“, pozostawać pod czujnym okiem aurorów i nie kontaktować się z nikim przez sowią pocztę. Dołohow miał myśleć, że jego zamach się powiódł, a siostry… Starały się myśleć jak najmniej. Dla Anastazji izolacja stanowiła katorgę – nie mogła skontaktować się z profesorem Merrickiem, nie mogła obronić doktoratu… Nie miała swoich ubrań, ani nawet kociołka, żeby pobawić się eliksirami. Całymi dniami przetrząsała bibliotekę Blacków, od tygodnia chodziła w tej samej bluzie i miała szczerze dość.
– Czytasz tę samą stronę od pół godziny. – Syriusz Black wyrwał ją z zamyślenia. Stał w drzwiach biblioteki, oparty nonszalancko o framugę. Świdrował ją spojrzeniem, a ona udała, że wcale ją to nie peszy.
– Tak długo tu stoisz? – burknęła i rozprostowała przed sobą nogi. Zamknęła gruby wolumin i uniosła brwi, udając poirytowanie.
– Przechodziłem co jakiś czas… – Bez zaproszenia podszedł bliżej i usiadł obok niej na przeżartej przez mole kanapie, która kiedyś była czerwona. – Teraz jest nas tu dwoje – oznajmił nagle.
Anastazja nie cofnęła się przed nim. Była zbyt ciekawa – przerażona nową sytuacją i faktem, że wojna z Voldemortem właśnie stała się realna, to też, oczywiście, że tak… Ale umysł naukowca sprawiał, że świat przewrócony do góry nogami niekoniecznie musi być czymś złym – jak choćby nieoczekiwana niewinność Syriusza Blacka. To było interesujące. Była  bardzo ciekawa całości jego historii. Jak dotąd trafiły do niej tylko strzępki. 
– Nas dwoje?
– Przymusowych azylantów – uśmiechnął się przyjaźnie.
– Myślałam, że to twój rodzinny dom.
Syriusz skrzywił się wyraźnie.
– A ta wariatka z portretu na dole to moja matka, która wyrzeka się mnie co najmniej dwa razy dziennie, tak…
Anastazja przekrzywiła głowę. Wieczny smutek wokół Blacka zaczął nagle nabierać sensu. Zauważyła, że on, w przeciwieństwie do niej, wcale nie unika ludzi (no, oprócz Snape’a, ale za nim nikt zdawał się nie przepadać; pewnie przez jego promienną i słoneczną osobowość), wręcz przeciwnie, stroni od zamknięcia w czterech ścianach, podczas, gdy ona snuła się po kątach i obserwowała.
– Kiedy cię wyrzuciła? – zapytała wprost.
Syriusz zaśmiał się głośno. Ten śmiech wcale nie przypominał ludzkiego, był bardziej jak… Szczekanie psa? Spojrzała na jego wychudłe policzki, przedwczesne zmarszczki i wszystkie inne ślady wieloletniego pobytu w Azkabanie. Ten dziwny śmiech był w Syriuszu chyba najmniej dziwny.
– Smarek nie kłamał, naprawdę jest z ciebie niezła inteligentka.
– Smarek? – zmarszczyła brwi.
– Nieważne. – Wstał nagle i wyjął ostrożnie opasłe tomiszcze z jej rąk. Wziął ją za jedną poufale. – Pokażę ci coś.
Prowadził ją za sobą krętymi, magicznie powiększonymi korytarzami, jak gdyby szli na poszukiwanie skarbu. Anastazja musiała przyznać, że Syriusz Black już wcale jej nie przerażał. Wcale nie tak wyobrażała sobie ostatniego ze „Szlachetnego i Starożytnego Rodu Blacków“. Myślała o kimś bardziej… O kimś jak Snape. Snape bardzo jej pasował na mrocznego bohatera w stylu wybuchowej strony pana Rochestera zmiksowanej z dzikim Heathcliffem, który cały dzień snuje się po zamczysku, oskórowuje w piwnicy małe kotki i okazjonalnie wali głową w drzewo, krzycząc „Cathy!“… Czy coś w tym stylu.
Syriusz poprowadził ją do pokoju, mieszczącego się przy schodach na drugim piętrze. Przymknął za nimi drzwi i pokazał jej ścianę, której tapetę stanowiło drzewo genealogiczne Blacków. Było ogromne i bardzo szczegółowe. Z tego, co zauważyła, sięgało datami aż do średniowiecza. Niektóre twarze zostały wypalone, część zjedzona przez bahanki, większość wyblakła, ale wielkie litery na samym szczycie drzewa pozostały nietknięte zębem czasu.
– „Toujours pur“? – zapytała Anastazja ironicznym tonem. Przesunęła palcem po gałęzi idącej od Walburgi Black. Dźgnęła palcem wypaloną dziurę po Syriuszu.
– Niektórzy wzięli sobie te słowa bardzo do serca… – mruknął.
Anastazja z zafascynowaniem śledziła pień, gałęzie i pomniejsze rozgałęzienia drzewa.
– Widzisz, ty przynajmniej wiesz, kogo możesz się tu spodziewać.
Syriusz parsknął.
– Ślizgonów, Śmierciożerców i polityków? Pysznie!
Spojrzała na niego pytająco.
– Nie byłeś w Slytherinie?
Pokręcił głową, nagle bardzo dumny z siebie.
– Jedyny Gryfon w rodzinie! Oprócz mojej nieszczęsnej ciotki Andromedy – pokazał na kolejną wypaloną dziurę. – Znalazłoby się też pewnie kilku innych…
– Andromeda. Tak jak matka…?
– Matka Tonks. 
– No proszę. Tonks jest twoją kuzynką. – Wspięła się na palce, żeby lepiej zobaczyć. – Jesteś spokrewniony z Potterami? I Weasley’ami! – Molly Weasley, spośród wszystkich przebywających w czasie wakacji na Grimmauld Place, szczególnie przypadła Anastazji do gustu. Bardzo przypominała jej profesor Sprout.
Syriusz uśmiechnął się szelmowsko.
– Niemal wszystkie rody magiczne są ze sobą spokrewnione tak, czy inaczej. Blackowie byli… To znaczy nadal są, jak przypuszczam, wśród „Wielkich Dwudziestu Ośmiu“ – powiedział.
Anastazja przestała w końcu studiować drzewo i odwróciła się do Syriusza przodem.
– Gryfon. Ma w dupie czystość krwi. Siedział w Azkabanie za niewinność – wyliczała na palcach. – Spokrewniony z Chłopcem, Który Przeżył…
– Właściwie jestem jego ojcem chrzestnym, ale kontynuuj! – wtrącił się. 
– Na sprośne żarty Helgi Hufflepuff, naprawdę źle pana oceniłam, panie Black!
Syriusz wyraźnie pokraśniał z zadowolenia i machnął ręką.
– Bez przesady. Mówmy sobie po imieniu. I nie przyprowadziłem cię tu, żeby robić na tobie wrażenie.
– Ach nie? – udała zawiedzioną, ale tak naprawdę jej trochę ulżyło. Nie lubiła być podrywana.
– Nie – uśmiechnął się krzywo. – Chodziło mi bardziej o tą całą sprawę z twoim… No wiesz. Z Dołohowem. Widzę, że cię to dręczy.
Wzruszyła ramionami.
– I chyba nic w tym dziwnego?
– No właśnie nic. Zobacz skąd ja się wziąłem! – Zatoczył ręką szeroki łuk, wskazując na tapetę z drzewem genealogicznym. – To nie znaczy, że jestem takim samym zasrańcem z obsesją czystości krwi!
Anastazja zaśmiała się cicho. Była mu wdzięczna. To było… Może banalne, ale potrzebowała to usłyszeć. Potrzebowała usłyszeć, że od teraz nie jest swoim ojcem, że nigdy nim nie była i nie będzie. Antonin Dołohow był w końcu przecież tylko człowiekiem. Nie musiał być jej przeznaczeniem.
– Dziękuję – położyła mu rękę na ramieniu. – Naprawdę. Dziękuję. Potrzebowałam tego.
– Wiem. Do usług. – Black sparodiował dworski ukłon. 
– Khm, khm! – rozległo się za nimi teatralne chrząkanie. Anastazja odwróciła się jak na komendę. W drzwiach stał Severus Snape, uśmiechając się nadzwyczaj paskudnie. – Black. Jak zwykle rycerz na białym koniu. Przepraszam, że przerywam tę chwytającą za serce chwilę…
– Czego chcesz, Smarkerusie? – Syriusz przewrócił oczami.
– Och, czy ja wiem…? Domu z basenem i długich wakacji, być może twojego rychłego końca…
– Ha! Obśmiałem się do łez. Spływaj! – Black mierzył się z nim na spojrzenia, korzystając wyraźnie z faktu, że był od Snape’a całe pięć centymetrów wyższy.
Mistrz eliksirów pozostawał niewzruszony i spojrzał na nich ponownie, jeszcze bardziej pogardliwie.
– Molly wzywa na dół – wycedził w końcu i odwrócił się na pięcie, łopocząc szatami wyjątkowo dramatycznie.
– Przerośnięty nietoperz – burknęła Anastazja. 
Syriusz uniósł jedną brew.
– Chyba się dogadamy, ty i ja.
– Też tak myślę.
Zeszli razem do kuchni, gdzie przy długim stole siedzieli Weasley’owie (wszyscy płomiennorudzi i sami chłopcy!). A nie, była jedna dziewczynka. Siedziała obok koleżanki z wyjątkowo nieposłuszną burzą brązowych loków i zaczerwieniła się mocno, gdy Harry Potter zapytał, czy nie chce więcej ziemniaków. Anastazja zaraz jej pożałowała. Biedna dziewczyna, nosić tak swoje emocje na widoku… To musi być męczące. 
Black poklepał swojego chrześniaka po ramieniu i usiadł obok niego. Był wyraźnie zadowolony, że w domu kręci się tylu ludzi. Anastazja mogła to zrozumieć, prawdopodobnie przedtem przez większość czasu siedział tu sam ze swoim porąbanym skrzatem domowym.
Nie zorientowała się nawet, że stoi w przejściu jak kołek i trochę się czai, nie wiedząc jeszcze, czy wejść, czy uciec. Za nią Snape próbował cichaczem wymknąć się na wolność. 
– Profesorze, już nas pan opuszcza? – zawołała, specjalnie za głośno, patrząc na niego nienawistnie. „O nie, nigdzie nie idziesz! Jeśli ja mam tonąć, zabieram cię ze sobą!“ Tak, co za przyjemna zamiana ról. Być może wyzłośliwianie się mogłoby być jej nową ulubioną rozrywką? Zignorowała mordercze spojrzenie Snape’a i już sama miała się ulotnić na górę, gdy nagle Molly Weasley błyskawicznie przeliczyła dziatwę w stosunku do ilości talerzy i w mgnieniu oka wystrzeliła do przedpokoju.
– Ależ Severusie! Koniecznie musisz z nami zjeść! – Jednym ruchem wprawnej gospodyni złapała pod ramię Snape’a, zgarnęła z przejścia Anastazję („Obydwoje tacy chudzi, nie do pomyślenia!“), rzuciła bliźniakom ostrzegawcze spojrzenie numer dziesięć („Żadnych psikusów przy stole!“) i usadziła dwójkę ponuraków strategicznie. Daleko od siebie.
– Molly, to zbyteczne – wycedził Snape, doskonale widząc, że Potter posyła pani Weasley spojrzenie zbitego psa (niewątpliwie podpatrzone u Syriusza).
– Nonsens, Severusie! 
– Nie chciałbym nadużywać gościnności…
– Żaden problem! – zawołał nagle Black, którego nic tak nie wprawiało w dobry humor, jak dręczenie Snape’a.
Molly Weasley rzuciła mistrzowi eliksirów swoje najlepsze spojrzenie „Zamknij się i jedz!“. Wyraźnie traktowała tu wszystkich jak swoje kolejne dzieci. Anastazja, usadowiona pomiędzy bliźniakami, zaraz dostała na talerz porządną porcję ziemniaków z koperkiem, dwa kotlety, surówkę i gdyby ich nie powstrzymała, pewnie nakładaliby dalej, jak zwykle ze wszystkiego robiąc parodię:
– Być może życzy sobie pani szanowna…
– …jeszcze marcheweczki?
– Pani taka blada, oczywiście, że życzy!
– Buraczków?
– Fred, podaj pani sos!
– Służę, bracie mój drogi, sos podaję!
– FRED! Żadnych zaklęć przy stole! – Molly zakończyła zaraz tę farsę, a bliźniacy skończyli żarty i zajęli się każdy swoim talerzem, posyłając sobie rozbawione spojrzenia. 
Anastazja dziubała w swoim talerzu, z ciekawością oglądając wszystkie nowe twarze przy stole. Oczywiście nie odmówiła sobie też wnikliwej obserwacji niedoli Snape’a, który siedział naprzeciwko i wyglądał, jakby chciał mordować. Zauważył jej spojrzenie i zaraz na nie odpowiedział. Był jednak trochę zawiedziony, gdy nie skuliła się momentalnie w sobie. Wśród ludzi czuła się o wiele bezpieczniej.
– Chciałaś czegoś? – wysyczał wręcz po kolei każdą głoskę, mrużąc oczy jeszcze bardziej nienawistnie, aż zmieniły się w wąskie szparki. Snape musiał gotować się w środku. Rodzinne obiadki pasowały do niego mniej więcej tak dobrze, jak częstowanie ludzi landrynkami do Voldemorta.
– Poproszę jednak ten sos – uśmiechnęła się jadowicie. – Jeśli byłbyś łaskaw. – „Czyżbyśmy przeszli na »ty«?“
Snape niechętnie podał jej sosjerkę, a Black puścił do Anastazji oczko z drugiego końca stołu.
– Dziękuję – polała ziemniaki sosem i oddała mu naczynie. Snape przyjął je bez słowa i odstawił na stół, unikając jej wzroku. Jeden–zero dla Hufflepuffu.
Zastanawiała się, ile osób tu obecnych wie o Dołohowie, o niej i jej siostrze i ilu spośród nich ocenia ją przez ten pryzmat. Spojrzała na Syriusza, który wyraźnie dobrze się bawił w towarzystwie Harry’ego i jakiegoś aurora, którego wcześniej nie widziała. Czy jej się wydawało, czy Tonks robi do niego słodkie oczy? Na bezbłędny gust muzyczny Roweny Ravenclaw, nie wydawało jej się! Wróciła do obserwowania Snape’a, dla niepoznaki dłubiąc w swoich ziemniakach i udając, że je. Prawie parsknęła śmiechem prosto w swój talerz. Widok jedzącego Severusa był już doznaniem samym w sobie: metodyczne krojenie kotleta jak karaluchów do kociołka. Mistrz eliksirów znowu ją przyłapał, ale tym razem tego nie skomentował. Prychnął tylko i spojrzał na nią, zły i zmęczony. Nikt z nim nie rozmawiał, wszyscy trzymali się od niego z daleka… No tak. Nawet tutaj nie miał przyjaciół. Czego się w sumie spodziewał, jego osobowość była odpychająca. 
Za to ona nie była do końca bez serca, i tak nie miała apetytu, więc postanowiła dalej go nie drażnić i zajęła się sobą. I wtedy dostrzegła w kieszeni jednego z bliźniaków coś bardzo interesującego. Zwinnym ruchem kieszonkowca porwała pudełko papierosów, ku jej rozgoryczeniu nikt się nie zorientował, tylko ten cholerny Snape musiał! Posłał jej wymowne spojrzenie, które starała się zignorować. Myślałby kto, zachowywał się jak jakiś szpieg! Uprzejmie przeprosiwszy, wstała od stołu, szybko kierując się w stronę największego okna w korytarzu na pierwszym piętrze. 
Otworzyła je, wyjęła papierosa z paczki i zapaliła go końcem różdżki, zaciągając się z wyraźną przyjemnością.
– Czy to naprawdę bezpieczne, brać je od któregoś z nich? – doszedł ją zaraz znajomy, zgryźliwy ton. Bez słowa wyciągnęła paczkę w jego stronę, nawet się nie odwracając. Severus Snape pojawił się za jej plecami znikąd, drań zawsze umiał się skradać! Dobrze pamiętała okoliczności każdego zarobionego od niego szlabanu. Do dziś bolały ją ręce, gdy wspominała szorowanie kociołków drucianą szczotką. Drań!
– Czyżbyś był uprzedzony do rudych? – zacmokała z naganą.
Snape wziął od niej papierosa i zapalił. Zaciągnął się z wyraźną ulgą.
– Widocznie nie miałaś wątpliwej przyjemności poznania bliźniaków Weasley. Cholerne gnojki, są słynni ze swoich idiotycznych dowcipów.
– Zawsze wiedziałam, że nie ma pan poczucia humoru, profesorze.
Wściekłe prychnięcie. Doprawdy, można by pomyśleć, że rozmawia z rogogonem węgierskim!
– Posuń się – oparł się o parapet łokciami, stając tuż obok niej. 
Palili chwilę w milczeniu. Anastazja oglądała się co jakiś czas, pilnując, czy nikt ich nie nakryje. Za którymś razem Snape nie patrzył już przed siebie, a prosto na nią. Jego usta znowu wykrzywił wredny uśmieszek. Z chęcią starłaby mu go z twarzy. Najlepiej drucianą szczotką!
– Zachowujesz się jak dziecko – zakpił.
– Z nas dwojga to ja będę musiała potem zostać pod jednym dachem z Molly Weasley. Lepiej dla mnie, żebym nie zalazła jej za skórę.
Dmuchnął dymem gdzieś ponad jej głową. Nienawidziła faktu, że jest od niej aż tyle wyższy. Lubiła mieć przewagę. 
– Gdzie jest moja siostra? – zapytała cicho.
– Jest bezpieczna – odparł sucho.
– Kiedy ją zobaczę?
Zignorował jej pytania, co jeszcze bardziej ją rozzłościło.
– Mogę jej chociaż wysłać list? Zadzwonić?
Snape wyrzucił niedopałek za okno i zszedł cicho po schodach. Chwilę później rozległo się ciche skrzypienie drzwi wyjściowych. Anastazja nawet nie próbowała udawać, że jego zachowanie ją jakkolwiek zaskoczyło.

 **  

Odkąd przemądrzała koleżanka Pottera nakryła ją na paleniu przez okno, Anastazja postanowiła zaprzyjaźnić się nieco bliżej z młodzieżą. Zawarła z dziewczyną solidny układ na podstawach czysto edukacyjnych: nauczyła ją zaklęcia odblokowującego regał z  zakazanymi przez Molly książkami w bibliotece Blacków, a panna Granger przymknęła oko na palenie. Oczywiście zaraz po tym, jak „dyskretnie“ wsunęła pod drzwi pokoju panny Hexwood pięć ulotek dentystycznych na temat szkodliwości papierosów.
Po głębszym namyśle, Anastazja uznała, że może wypadałoby w końcu przestać się zaszywać na górze. Hermiona zrobiła na niej bardzo pozytywne wrażenie, była niesamowicie bystra i zadawała jej mnóstwo pytań na temat numerologii. Anastazja, postawiona w roli ekspertki, poczuła, jak jej ego przyjemnie się napuszyło. Kiedy w piątkowy wieczór Tonks zaproponowała jej piwo i partyjkę szachów, wyjątkowo nie odmówiła.
– Jeśli zobaczę jeszcze jedną eksplodującą różdżkę w tym domu, to przysięgam…! Co! Co to ma być?! Co to jest?! – Molly, z lekko osmolonymi brwiami, wpadła do kuchni, gdzie Tonks, Harry i Ginny grali w szachy, a Anastazja pokazywała Hermionie, jak rozbijać pomniejsze zaklęcia na czynniki pierwsze. Tymczasem George, jak gdyby nigdy nic, rzucał właśnie sabotujące zaklęcia za plecami Rona, który nieopatrznie postanowił rozegrać partyjkę eksplodującego durnia z Fredem. Pani Weasley złapała właśnie w ręce książkę o klątwach; czarną, w grubej, skórzanej oprawie, z wyjątkowo sugestywno–makabrycznym malowidłem na okładce.
– A, to moje! Doktorat. Piszę o klątwach i ich strukturze, koszmarne nudziarstwo, sama teoria, numerologia… Wezmę to! – Anastazja złapała książkę wprawnie, zanim pani Weasley zdążyła się lepiej przyjrzeć. Panna Hexwood zgromiła Hermionę spojrzeniem, a ona pokręciła zdecydowanie głową, dyskretnie pokazując na bliźniaków.
– Cóż, skoro tak… Proszę cię, kochana, nie zostawiaj takiej literatury przy dzieciach, szczególnie mam na myśli tę dwójkę. – Molly pokazała na Freda i George’a, którzy, z minkami jak najniewinniejsze aniołki, właśnie ograli własnego brata na cztery czekoladowe żaby i dwadzieścia sykli. Anastazja pokiwała głową, wiedząc, że pani Weasley nie była naiwna i nie uwierzyła w jej historyjkę ani na minutę. Zabrała książkę na górę, gdy reszta protestowała przeciwko nazywaniu ich „dziećmi“.
– No proszę, gdybym nie wiedział lepiej, pomyślałbym, że byłaś nie w tym domu co trzeba. Kłamczucha z ciebie. Bardzo ślizgońsko. – Na schodach czaił się Syriusz, uśmiechając się krzywo i pociągając raz po raz z butelki. Sądząc po zapachu, chyba była to Ognista.
– Bardzo śmieszne. Tonks ci nie mówiła, jak potykałam się wiecznie o własne nogi? Kiepski byłby ze mnie Ślizgon.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
– Ha! Uwierzyłbyś, gdybyś lepiej poznał moją siostrę. Ona mogłaby przeparadować po schodach z serwisem do herbaty na głowie i nie stłuc ani spodeczka!
– A, twoja siostra. – Syriusz uśmiechnął się bardzo wymownie. – O niej coś słyszałem. 
– Nie wątpię. – Na chwilę zapatrzyła się w jakiś punkt ponad jego głową, a potem zapytała nagle:
– Nie masz tu przypadkiem jakiś ubrań, które mogłabym pożyczyć?
Zaskoczony Syriusz pokręcił głową.
– Nie. Czemu pytasz?
– Cały tydzień chodzę w tym samym, nie mam już siły rzucać zaklęć czyszczących. Wysłałabym zamówienie na Pokątną, ale…
Po jego minie, zobaczyła, że Syriuszowi coś wpadło do głowy.
– Jeśli gustujesz w czerni, to może coś się znajdzie. – Zaprowadził ją krętymi schodami do jednej z większych i bardziej zakurzonych sypialni na trzecim piętrze. Kiedy tam weszli, z trudem powstrzymała się od kichania. W środku było ciemno i ponuro, najwyraźniej od lat nikt tu nie zaglądał. Do pokoju wpadały nikłe smugi światła, bo ciężkie zasłony niemal go nie przepuszczały. Wszystko, łącznie z pościelą i meblami, było czarne, oprócz wyblakłej, zielonej tapety w małe żmije. Przy brudnym lustrze eleganckiej toaletki leżał ażurowy wachlarz i puste flakony po perfumach. Anastazja ostrożnie podeszła do ogromnego łóżka z czterema kolumienkami i pogłaskała zakurzoną, czarną kapę. Mieszkanka tego pokoju wyraźnie miała nieskazitelny, ale bardzo mroczny gust. Syriusz tymczasem wyciągnął spod łóżka ciężki kufer, zamknięty srebrną kłódką z wygrawerowanymi inicjałami: B.B.
– Częstuj się. – Otworzył kufer zaklęciem. Potężne wieko odskoczyło, odsłaniając zawartość. – Wątpię, żeby moja urocza kuzynka kiedyś po to wróciła.
– Twoja kuzynka? To był jej pokój? – Anastazja z ciekawością ukucnęła przy kufrze i wyciągnęła z niego pierwszą szatę z wierzchu. Wszystko musiało być najwidoczniej zabezpieczone zaklęciem, bo ubrania wciąż były całe, nietknięte czasem i świetnej jakości.
– Bella – powiedział z wyraźnym niesmakiem. – Uważaj, czy nie rzuciła na czegoś szczególnie paskudnej klątwy. Poza tym są twoje. – Spojrzał na opróżnioną już butelkę Ognistej, postawił ją na toaletce i wyszedł, niewątpliwie poszukać następnej.
Anastazja rozprostowała szatę Bellatrix na kolanach. Znajomy materiał okazał się być szkolnym mundurkiem Slytherinu. Sądząc po wymiarach nie był dziecięcy, musiał być szyty dla co najmniej piętnastolatki. Spojrzała na swoje odbicie w brudnym lustrze toaletki i ostrożnie przyłożyła szatę do ciała. Przesunęła palcem po herbie Slytherinu, ale zaraz potem wrzuciła mundurek z powrotem do kufra i zamknęła wieko. Atmosfera tego pokoju była przedziwna. Miała wrażenie, że gdzieś w ścianach dźwięczy czyjś śmiech. Szybko wysunęła kufer na korytarz i zamknęła za sobą drzwi. Chyba wypiła o jedno piwo za dużo.

 **  

Anastazja wolała nie trzymać papierosów u siebie, na wypadek, gdyby bliźniacy zorientowali się, że ich okrada. Nie chciałaby być ofiarą ich zemsty, zwłaszcza odkąd dobrali się do bardziej treściwych książek w bibliotece Blacków. Najwyraźniej ulepszali swoje niesławne Bombonierki Lesera.
Zakamuflowała zwiniętą Fredowi paczkę zaklęciem i przykleiła magiczną taśmą pod parapetem okna na drugim piętrze. Snape pojawiał się na zebraniach Zakonu w każdy czwartek i była bardzo ciekawa, czy może przypadkiem on ich nie znajdzie. Znalazł, skurczybyk. Jak dotąd podprowadził jej już trzy, a przecież użyła swojego najlepszego zestawu zaklęć! Najwidoczniej nie doceniła przeciwnika. 
– Slytherin traci pięć punktów, panie Snape. – Po zebraniu, gdy wszyscy siedzieli na dole i jedli kolację, Anastazja z jakiegoś powodu wiedziała, że przyłapie byłego Ślizgona na gorącym uczynku.
Niezadowolony posłał w jej stronę jedno ze swoich lepszych morderczych spojrzeń.
– Komu zwinęłaś te szaty? – Dmuchnął dymem za okno.
– Zdaje się, że Bellatrix Black.
Przez twarz Snape’a przebiegł jakiś nieokreślony grymas, który zniknął równie szybko jak się pojawił.
– Wyglądasz jak Sybilla Trelawney w żałobie.
– Ależ dziękuję – wycedziła.
– To nie był komplement.
– Za późno, już się cała rumienię.
Oparł się plecami o framugę wielkiego okna.
– Wydaje mi się, że masz spory interes w tym, żeby być dla mnie nieco milszą. Przemyśl to jeszcze – powiedział cicho, tym dobrze znanym studentom jedwabistym tonem podszytym jadem.
– Ach. – Uśmiechnęła się wyjątkowo nieprzyjemnie. – Tak właśnie przypuszczam, że dlatego ludzie mogą być dla ciebie mili – oparła się o framugę z drugiej strony, obserwując go badawczo. – Jakieś wieści od mojej siostry?
Snape milczał chwilę, a potem wyciągnął z kieszeni szaty zalakowaną kopertę i wyciągnął ją w stronę Anastazji. Natychmiast poznała pismo Tatiany. Już chciała ją wziąć, gdy szybko cofnął rękę.
– No tak – przewróciła oczami, zła na siebie za próżną wiarę w altruizm Ślizgonów. – Co chcesz w zamian?
– Chcę prawdy – powiedział, mrużąc nieufnie oczy.
– Prawdy? – Była kompletnie zbita z tropu. – Jakiej prawdy? I dlaczego w ogóle przyniosłeś mi ten list? Myślałam, że nas nie znosisz.
– Mam kilka pytań. – Schował list z powrotem, ignorując jej pytania.
No tak. Typowe. Zirytowana, splotła ręce na piersi i wyprostowała się bardziej.
– W porządku, pytaj. Co chcesz wiedzieć?
W jego spojrzeniu malowała się absolutna pogarda.
– Nie w ten sposób, nie jestem idiotą. – Już otwierała usta, ale zgromił ją spojrzeniem. Z drugiej kieszeni wyciągnął malutką fiolkę, na której dnie błyszczał przezroczysty, lekko błękitny eliksir.
Veritaserum?! – syknęła, rozglądając się na boki. – Co jeszcze nosisz po kieszeniach, bomby?! Chyba zwariowałeś, jeśli myślisz, że dam ci się napoić Veritaserum!
Jej krzyki szeptem wyraźnie go rozbawiły, bo na jego wąskich ustach pojawił się znajomy jej uśmieszek triumfu. Według szkolnych wspomnień, temu konkretnemu grymasowi zazwyczaj towarzyszyło zdanie „Pięćdziesiąt punktów od Hufflepuffu“ i tygodniowy szlaban. Nonszalancko położył list od Tatiany na parapecie i spojrzał Anastazji znacząco w oczy. Ten facet był po prostu nie do zniesienia!
– Daj mi to! – Złapała nagle za fiolkę, odkorkowała i wychyliła za jednym razem zanim zdążył ją powstrzymać.
Natychmiast wszystko zrobiło się błogie i zamglone. Nogi jej zmiękły i poczuła, jak ktoś łapie ją w pasie, żeby nie upadła. Została usadowiona na parapecie. Była jak w transie, jakby bardzo pijana i zmęczona, z towarzyszącą temu podskórną, nieznośną potrzebą do zwierzeń. Para zimnych, czarnych oczu wpatrzyła się w nią intensywnie, a ona skupiła na nich wzrok, jak na punkcie zaczepienia. Nigdy nie przypuszczała, że Snape będzie jej punktem zaczepienia.
– Idiotka – warknął Snape. – Wystarczyłaby kropla!
Spojrzała na niego nieprzytomnie. Okulary zjechały jej z nosa i rozbiły się na podłodze. Snape odsunął się szybko, a potem podniósł jej głowę do góry, bo zaczęła opadać.
– Masz jedno oko brązowe, a drugie czarne? – zapytał nagle, zanim zdążył się ugryźć w język. Przekrzywiła głowę.
– Tak. W ostatniej klasie próbowałam zmienić ich kolor. Chciałam, żeby były zielone… – Jej głos był rozmarzony, obojętny i zupełnie pozbawiony jej zwykłego zniecierpliwienia.
– Czemu? – wypalił bez zastanowienia.
– Tatiana ma zielone. I babcia. Chciałam być jedną z nich – odparła, tonem tak oczywistym, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie jej najskrytszych kompleksach. – Ale jedyne, co udało mi się zrobić, to rozjaśnić jedno… A potem prawie straciłam wzrok. To było głupie.
Snape w myślach przyznał jej rację i wyraźnie się zirytował, że marnuje moc eliksiru na pytania o podobne rzeczy.
– Opowiedz mi o Dołohowie. Co o nim wiesz? – zapytał ostro.
– Nic… – Uniósł brew z niedowierzaniem. – Wiem tylko tyle, co mi powiedziano – mówiła powoli. – Jest moim ojcem. Chciał zabić moją siostrę. I babcię. Moja matka zabiła się z miłości do niego.
– Kontaktował się kiedyś z wami? 
– Nigdy.
– Chcesz zostać Śmierciożercą?
– Nie. Gardzę tymi ludźmi. Merrick prowadził ze mną badania nad Morsmordre, nie uwierzyłbyś, co siedzi w rdzeniu tego zaklęcia. – Przymknęła oczy i nie widziała, jak Snape zerka ukradkiem na swoje lewe przedramię. Zaraz potem musiał szybko złapać Anastazję, zanim zsunęła się z parapetu.
Siedź! – warknął, zniecierpliwiony. – Musiałaś łykać wszystko?!
– Nie miałam kroplomierza.
– Myślałby kto, to było pytanie retoryczne. – Milczał chwilę. – Wiesz, gdzie jest Merrick?
– Nie. Zniknął. Zapadł się pod ziemię, nikt nie wie gdzie jest.
– Co o nim wiesz?
– Jest prawie takim samym gburem jak ty. – Snape zignorował tę uwagę. – Nie myje zębów. Ale jest mądry, tak bardzo mądry… – Jej głos powoli odpływał. – Jego inteligencja mi imponuje. Dlatego pisałam u niego doktorat, ten facet ma mózg… I najwyraźniej spore plecy, bo zajmowaliśmy się naprawdę paskudnymi klątwami. Mieliśmy zacząć pracować nad Crucio… Ale ostatnio był poirytowany, nieobecny. Chodził w tę i z powrotem i ciągle ściskał się za rękę, mamrotał. Wyrzucał mnie z pracowni… – Ziewnęła.
– Gdzie są jego notatki? Wszystkie badania? – Złapał ją za ramiona stanowczo zbyt mocno, ale była zbyt nieprzytomna, by protestować.
– Ja je mam. Oddał mi je na przechowanie, kiedy ktoś włamał się do jego pracowni. Jakieś dwa miesiące temu. Na ich podstawie pisałam doktorat. Ale teraz je schowałam… – Ziewnęła nagle, głowa opadła jej do przodu i poleciała na niego całym swoim ciężarem, bezwładna jak zwłoki.
Pięknie – wycedził.



___________________
1Kallocain – tytuł powieści Karin Boye; antyutopia o społeczeństwie sterroryzowanym tajemniczym „lekiem prawdy“ stworzonym przez Leo Kalla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz