piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział drugi

Amazonka

Anastazja Hexwood była prawdopodobnie jedyną Puchonką, która miała wśród Ślizgonów swego rodzaju immunitet. Wszyscy wiedzieli, że jeśli odważą się ją tknąć, będą mieli do czynienia z Tatianą, a nikt nie chciał stawać do pojedynku z Tatianą. Nie dlatego, że była specjalnie dobra z zaklęć, po prostu, jak większość Ślizgonów, była mistrzynią w graniu nieczysto. 
Tatiana wyrosła na prawdziwie niebezpieczną piękność. Miała twarz o ostrych rysach, lekko zadarty nos, skośne, zielone oczy i długie, rude włosy, które sięgały jej do pasa i zawsze błyszczały, podobnie jak jej jasna skóra, która pozostawała bez cienia trądziku czy piegów. Mogła to być zasługa czarnego, syberyjskiego mydła, którym to właśnie myły się wnuczki hrabiny. Dagmar Oleńska od lat sprowadzała je w pachnących ziołami kostkach od swojego dostawcy i co miesiąc przysyłała siostrom w paczce po dwa kawałki.
Zanim skończyła szesnaście lat, Tatiana przeszła już przez większość przystojniaków w Hogwarcie i doszła do tego, do czego większość kobiet dochodzi po trzydziestce – jak wyeksponować najlepiej swoje atuty i grać wszystkimi kartami, którymi obdarzyła ją Matka Natura. Nikt nie wiedział, dlaczego właściwie Tatiana zachwycała tak bardzo, oczywiście głównie kwestionowały to dziewczyny, wśród których powstał pewien paradoks – wszystkie jej nienawidziły i wszystkie chciały się z nią przyjaźnić, ale Tatiana trzymała się tylko z Morganą Hawthorn i Elizą Higgins. Były po prostu nierozłączne. Przyjaciółki Tatiany jako pierwsze wiedziały o wszystkich ważnych sprawach w jej życiu, a poza tym – za kim tak naprawdę szaleje liderka ich paczki.
Odkąd na piątym roku Bill Weasley urósł o prawie dziesięć centymetrów, postanowił nosić długie włosy i kupić sobie skórzaną kurtkę, szybko zaczęło się za nim uganiać nieco ponad trzy czwarte żeńskiej populacji Hogwartu. Chociaż ambitna Tatiana i tak uznała, że żadna z fanek Williama Weasley’a nie dorasta jej do pięt, to niestety słono się przeliczyła. Najstarszy z rodzeństwa Weasley’ów szybko podsumował ją jako mało inteligentną, acz piękną, trzpiotkę i nigdy za bardzo się nią nie interesował.
Bill Weasley stanowił przykry dla niej wyjątek wśród całej masy jej wielbicieli i nigdy mu nie zapomniała tego, jak kiedyś wyśmiał przy swoich kolegach jej nieznajomość podstawowych zagadnień z numerologii, którą, jak się niepotrzebnie chwaliła, miała zdawać na Owutemach. Oczywiście upokorzona Tatiana uskuteczniła na Weasley’u swoją zemstę. Zanim wyszukał gdzieś przeciwzaklęcie, przez tydzień jego włosy miały wściekle zielony kolor. Płomienne zauroczenie Tatiany szybko przerodziło się w równie płomienną nienawiść. Akurat to uczucie zostało przez Weasley’a odwzajemnione. Za swój mały „psikus“ Tatiana dostała tygodniowy szlaban u Snape’a, ale wszyscy wiedzieli, że tylko dlatego, że dała się złapać na gorącym uczynku.
Przez swoją mściwość idącą w parze z urodą i niezbyt bystrym umysłem Tatiana nie miała, rzecz jasna, za dobrej reputacji, ale nigdy nie przejmowała się tym, co mówiono o niej za plecami. Jej siostra Anastazja – przeciwnie. Przejmowała się wszystkimi.
– Pieprzyć ich! Pieprzyć ich wszystkich – mówiła zawsze Tatiana do swojej siostry, którą wyśmiewano czasem z powodu jej dużych, czarnych okularów w kwadratowych oprawkach. Były one, oczywiście, skutkiem długiego czytania po nocach.  – Zobaczysz, jak będziesz na szóstym roku, wszyscy będą marzyli, żeby się z tobą przyjaźnić!
Istotnie, Anastazja rosła równie piękna, co jej siostra, ale, w przeciwieństwie do niej,  nie miała zbyt wielu przyjaciół, uwielbiała się uczyć i w ogóle nie zwracała uwagi ani na chłopców, ani swoją urodę. Długie, czarne włosy zazwyczaj związywała w nierówny węzeł na czubku głowy, żeby nie wpadały jej w oczy przy czytaniu. Nie miała talentu do makijażu i nie widziała w nim sensu, skoro wielkie okulary i tak zasłaniały jej pół twarzy.
Anastazja pogodziła się ze swoją egzystencją pustelnicy, którą, trzeba dodać, właściwie sama dla siebie wybrała, czytając książki i siedząc z nosem w kociołku do eliksirów (prawdziwym, rosyjskim, żelaznym i z nielegalnego importu, dzięki uprzejmości bardzo rozległych koneksji jej babci), zamiast porozmawiać z kimś czasem. Aż nagle, gdy była na szóstym roku, jej los postanowił się odmienić. Oczywiście mogło to być też spełnienie się słów Tatiany… Anastazja już od dawna podejrzewała, że jej starsza siostra posiada pewną szczególną moc, która nie miała nic wspólnego z magią, której uczono w Hogwarcie. 
Czasem, gdy Tatiana wpatrywała się z rozmarzeniem w okno i odmawiała słuchania nudnego wykładu (zwłaszcza któregoś z tych, które swoim monotonnym tonem wygłaszał profesor Binns), ptaki siadały bliżej na gałęziach, jak gdyby chcąc się przypatrzeć z bliska rudowłosemu zjawisku. Przebiegła czarownica mrużyła wtedy swoje kocie oczy, a któryś z bardziej odważnych ze stada siadał tuż obok na parapecie, by zaśpiewać specjalnie dla niej. Innym znów razem, gdy ktoś dokuczał jej siostrze, wystarczyło, by Tatiana zgromiła go nienawistnym spojrzeniem, wycelowała weń palec i z całą premedytacją wykrzyczała jakąś szczególnie paskudną groźbę, a następnego dnia nieszczęśnik lądował w skrzydle szpitalnym z grypą, ospą wietrzną albo ostrym zapaleniem wyrostka. Tatiana nie musiała robić wiele, by dostawać, czego chciała. Czasem Anastazja bardzo jej tego zazdrościła.
Niemniej jednak, przepowiednia czy nie, swoją pierwszą w życiu przyjaciółkę Anastazja poznała tylko dzięki temu, że obydwie miały wielki talent do wpadania na ludzi. Pewnego dnia młodsza panna Hexwood zderzyła się z nią na schodach, wracając wieczorem z trzeciego piętra i próbując dostać się do lochów przed ciszą nocną. Wyniosła z biblioteki spory stos książek, więc nie widziała niemal nic przed sobą. Nagle ktoś wpadł na nią z ogromną siłą, książki rozsypały się pod jej nogami (były dość grube, wiec na szczęście żadna nie wylądowała na jej stopach), a cały świat przesłoniła czupryna w kolorze intensywnego turkusu.
– O cholera! Wybacz, stara! – Nieznajoma zaraz postawiła ją na nogi i pomogła pozbierać książki. – Nic ci nie jest?
Anastazja pokręciła głową, zbyt zaskoczona, żeby się odezwać.
– Hej, ja cię znam! – Dziewczyna wyszczerzyła zęby. – Ty jesteś ta, co wszystko wie! – Anastazja próbowała protestować, ale została zagadana.
– Eee… Chyba tak… Jestem Anastazja, a ty? – Babcine nauki etykiety nie poszły w las. Anastazja z wdziękiem podała koleżance rękę, a ta uścisnęła ją energicznie. Miała kościste dłonie i bardzo stanowczy chwyt. 
– Tonks. Mów mi Tonks. Daj, pomogę ci z tym. – Pozbierała część książek i poszły razem do lochów. 
– Twoja mama pozwala ci nosić takie włosy? – zapytała po chwili Anastazja, nie mogąc oderwać oczu od ich jaskrawego koloru.
Tonks zaśmiała się głośno, a panna Hexwood doszła do wniosku, że ona chyba wszystko robi energicznie i głośno.
– A co powiesz na takie? – Tonks skupiła się i po chwili jej włosy zrobiły się długie do pasa i białe jak śnieg.
Anastazja przystanęła, wolną ręką poprawiła okulary na nosie i pokiwała z uznaniem, ani trochę nie zbita z tropu.
– Jesteś metamorfomagiem. Niezwykłe! Czy wiesz, że taka mieszanka genetyczna zdarza się jeszcze rzadziej niż charłactwo? Jesteś pierwsza w swojej rodzinie?
Tonks wyszczerzyła zęby. Nie spodziewała się tak analitycznego podejścia. Wszyscy zwykle reagowali co najmniej zaskoczeniem i strategicznym piskiem.
– Chyba nie. Nie wiem. Mój tata jest Mugolem, a mama nie rozmawia ze swoją częścią rodziny… Wiesz, wszyscy zwykle robią chociaż krok do tyłu po takim pokazie! – powiedziała Tonks. – Zmiana włosów to mój sposób wywarcia wrażenia, rozumiesz – zażartowała. 
– No tak. Ale bez przesady z tym wrażeniem. Przecież to nie tak, że masz całą twarz w tatuażach, czy… Dobrze, odwołuję to. – Zorientowała się, że wypowiadanie takich słów przy koleżance, która jest metamorfomagiem, będzie miało natychmiastowe i dość spektakularne skutki. 
Dziewczyny dotarły do lochów i znalazły się w korytarzu prowadzącym do kuchni.  Stało tam kilka beczek, ustawionych w rzędach jedna na drugiej. Tonks wystukała odpowiedni rytm (mało który Puchon nie był chociaż trochę muzykalny) na drugiej od góry, stojącej w środkowym rzędzie. Wieko beczki odskoczyło na bok i odsłoniło przejście. Dziewczyny zdążyły w sam raz przed ciszą nocną. Pomona Sprout właśnie stała na środku saloniku z kominkiem i nadzorowała lewitujące konewki, które podlewały zwieszające się z niemal każdej ściany różnorakie rośliny. Anastazja i Tonks przemknęły cicho do pokoju szóstoklasistek, a profesor Sprout pogroziła im żartobliwie palcem.
– Oj, Myszy! Gdzie się szwendacie, już prawie cisza nocna! Och, na jasny…Blond Helgi Hufflepuff! – Jedna z konewek wymknęła się spod działania zaklęcia i prawie zleciała jej na głowę.
Chichoczące nastolatki wpadły do dormitorium, a koleżanki z roku Anastazji nie mogły uwierzyć w to, co widzą. Po pierwsze nigdy nie widziały panny Hexwood w stanie radosnego chichotu, a po drugie… Tonks wciąż miała białe włosy i twarz całą w czarnych, wymyślnych szlaczkach. Zorientowała się o tym po dłuższej chwili i doprowadziła się zaraz do normalnego stanu. To jest… O ile turkusowe włosy można nazwać normalnym stanem. Od tego wieczora Tonks była częstym i mile widzianym gościem w dormitorium szóstoklasistek, zwłaszcza przez pozostałe współlokatorki panny Hexwood, którym do tej pory było bardzo żal swojej koleżanki-samotnicy. Anastazja nigdy wcześniej nie znała ludzi tak ciepłych i otwartych jak Puchoni, którzy zamiast szydzić – współczuli. Nawet ich Pokój Wspólny był najlepszym przykładem pogodnego i przyjaznego nastawienia do życia mieszkańców Domu Borsuka, a do tego kompletnym zaprzeczeniem Pokoju Wspólnego Slytherinu. 
Dzięki magii, przez okna wpadały promienie słoneczne, wieczorem ciepłym blaskiem świeciły poustawiane wszędzie miedziane lampy, a w kominku zawsze trzaskał wesoły ogień. W Pokoju Wspólnym zawsze było ciepło, w przeciwieństwie do pełnego wyższości, ślizgońskiego przeciągu. U Puchonów znać też było rękę Pomony Sprout. Przez okrągłe okna przy suficie widać było trawę i kwiaty, do tego wszędzie na półkach, stolikach i doniczkach zawieszonych na ścianach rosły przeróżne okazy magicznej flory – dlatego zwykle to właśnie Puchoni byli najlepsi z zielarstwa.

 **  

wrzesień, 1994
Anastazja popijała poranną kawę, siedząc na dużym, białym, kuchennym stole i machała bosymi stopami w powietrzu, gdy nagle przez okno wleciał wielki, czarny kruk z listem przywiązanym do nóżki. Podskoczył niecierpliwie po stole, kracząc głośno, dopóki list nie został odwiązany, a zaraz potem odleciał. Anastazji serce zabiło mocniej i niecierpliwie rozerwała kopertę. Tylko jedna osoba, tak bardzo skłonna do przesadnego dramatyzmu, mogła jej przysłać kruka zamiast sowy!

Kochane!
Jestem  szczęśliwa i zakochana w Nowym Jorku! Czy to po prostu nie brzmi idealnie? Opalam się na wielkim tarasie (Ludwik ma własny penthouse na Manhattanie!), a życie jest… Po prostu boskie! Mam miliard przyjaciół, wyleguję się nad basenem, imprezy nigdy się nie kończą i nie mogę się doczekać, kiedy mnie odwiedzicie. Koniecznie musicie przyjechać i poznać Ludwika!
Kocham, ściskam,
Tatiana

PS Anastazjo Hexwood, jeśli nadal spędzasz całe noce w pracowni tego starego zgreda, to przysięgam, że jak tylko wrócę do Londynu, zrobię z Tobą porządek!

Anastazja schowała list do kieszeni za luźnej dżinsowej koszuli i uśmiechnęła się pod nosem. Tak jak zawsze to podejrzewała, jej siostra przechodziła od jednego mężczyzny do drugiego, podbijając i na zmianę łamiąc serca w każdym towarzystwie. Ona sama jakoś nigdy nie miała cierpliwości do związków. Tonks żartowała, że w kwestii popularności towarzyskiej Anastazja może co najwyżej, wzorem słynnej przemowy Snape’a, „uwarzyć sobie sławę i chwałę“ w kociołku, w końcu zawsze miała talent do eliksirów. Anastazja i Tonks pozostawały w ciągłym kontakcie nawet po ukończeniu szkoły. Wybrały zupełnie różne ścieżki kariery, ale przecież nie o to chodzi w przyjaźni, by nie odstępować się na krok. 
Zamyślona, wylała resztkę kawy do zlewu i spojrzała na wielki, stary zegar wiszący w kuchni.
– O, cholera! – Szybko wciągnęła na nogi czarne martensy, zapominając o skarpetkach, i pobiegła do ogrodu, gdzie hrabina Oleńska łapała ostatnie promienie letniego słońca. Uwielbiała angielskie lato, które było o niebo cieplejsze i dłuższe, niż to, do którego przyzwyczaiła ją zimna Rosja. W czasie upałów nie było takiej siły, która odciągnęłaby hrabinę od opalania – uskutecznianego oczywiście w stosownym kapeluszu z szerokim rondem.
– Dzień dobry! – Ucałowała ją na powitanie w policzek. Jej babcia leżała na białym leżaku w zwiewnej, czarnej szacie i wystawiała twarz do słońca. Podniosła na czoło duże okulary w stylu Jackie O. i uśmiechnęła się do Anastazji promiennie.
– Już uciekasz? Dopiero dziewiąta! Ten twój profesor cię zapracowuje.
– On nie… Uch! – Z tego całego zamieszania pękła jej jedna sznurówka, a za nic w świecie nie chciała się spóźnić. – Obiecuję, że mnie nie zapracowuje! – Babcia uniosła znacząco brew.
– To dlaczego nie zaprosisz go do nas czasem na obiad, hm? Bardzo chciałabym poznać tego całego Josepha Merricka. – Zamyśliła się chwilę. – Swoją drogą, fatalny dobór imienia do nazwiska, co też jego rodzice sobie myśleli! 
Anastazja otworzyła i zamknęła usta, nie chcąc się z babcią zagłębiać w skomplikowane relacje doktorantka–profesor, ale potem szybko machnęła na to ręką.
– Przyszedł list od Tatiany. – Szybko zmieniła temat i wręczyła babci kopertę, a ta pokręciła głową z rozbawieniem.
– Naprawdę nie wiem, czemu chcesz się doktoryzować akurat z numerologii. Mogłaś zostać mistrzynią eliksirów, zawsze to powtarzałam! – Skrzat domowy szybko pojawił się u boku hrabiny z sidecarem na srebrnej tacy, a potem ulotnił się w ukłonach.
– Babciu, ale ja nigdy nie chciałam być mistrzynią eliksirów! – Anastazja przysiadła na drugim leżaku, usiłując zawiązać buty.
– Och, głupstwa, moja droga! Twoje antidota były doskonałe, zawsze to powtarzam. Co z tego, że ten fatalny… Jak mu tam, gnębił cię przez całą szkołę, doprawdy czasem nie rozumiem Albusa i jego sposobów dobierania pracowników, ale cóż poradzić, pamiętam, za moich czasów, mojego nauczyciela eliksirów… Dymitr Szostakowski… Tak, to był dopiero szatan! – Hrabina zaśmiała się do swoich wspomnień. – Nie bez pewnej dozy uroku, muszę przyznać, tak… Zawsze lubiłam nieco gburowatych mężczyzn. 
– Babciu, wśród mistrzów eliksirów i tak nie ma zbyt wielu kobiet…
– No, to jeszcze nie powód, żeby rezygnować! A ta nieszczęsna numerologia, dziewczyno! Miałaś propozycje od najlepszych i to tu, w Londynie, a ty wyjeżdżasz za miasto! Mój przyjaciel Misza…
– Wiem – powiedziała szybko i pocałowała babcię w drugi policzek, w końcu wiążąc nierówno buty. – Ale twój przyjaciel Misza nie dałby mi dzisiaj samodzielnie pracować przy strukturach klątw!

 **  

– Spóźniłaś sięmruknął profesor Merrick, który siedział przy biurku i podpisywał jakieś papiery. Nawet nie podniósł głowy, gdy Anastazja weszła do jego gabinetu.
– Prawie. Jestem akurat na czas. – Związała szybko włosy na czubku głowy i zdjęła z haka pracowni gruby, skórzany fartuch. – Za to ty jesteś niegotowy!
Za jej plecami Merrick westchnął głęboko, przeciągnął się i zdjął wierzchnią szatę, kompletnie ignorując tę uwagę. Odkąd zaczęła u niego swój doktorat o klątwach, sam nie wiedział kiedy przeszli na „ty“ i do dziś trochę pluł sobie za to w brodę, uważając, że to umniejsza jego autorytet. Był jednak zbyt zmęczony, żeby po całym tygodniu pracy nauczyciela jeszcze w weekendy silić się na grzecznościowe formułki. Nie przyznawał się, ale bezpośredniość tej dziewczyny była odświeżająca. Wszyscy studenci chodzili wokół niego na paluszkach (jak twierdził, słusznie! Jego wielkie ego było bardzo uzasadnione równie wielkimi zasługami), ale weekendy z jego doktorantką należały… Jeśli nie do przyjemności, to przynajmniej dawały okazję do pracowania z kimś, kto dorównywał mu umiejętnościami.
Po ukończeniu szkoły, Anastazja Hexwood doskonale wiedziała, co chce robić w życiu. Numerologia zafascynowała ją bezpowrotnie, gdy po raz pierwszy zobaczyła, z czego tak naprawdę składają się zaklęcia i jak można je tworzyć. Oczywiście wymagało to precyzji i doskonałych umiejętności, ale ona nigdy nie należała do mało ambitnych.  Postanowiła dostać się na najlepszy uniwersytet, tak jak profesor Vector, która stała się jej idolką. Niestety, średnią zawsze psuł jej ten nieszczęsny Zadowalający z eliksirów, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Snape znęcał się nad Anastazją Hexwood jak nad każdym nie-Ślizgonem, a ona wprost nienawidziła tego złośliwego dziada! Jego mroczny sarkazm i wyszydzanie były dla niej szczególnie irytujące, ponieważ Anastazja wiedziała, że jej eliksiry były nie tylko dobre, one były po prostu doskonałe. Jeśli było coś, do czego czuła prawdziwą pasję, to właśnie do skomplikowanych przedmiotów ścisłych.
Zaskakująco jednak, przy wystawianiu rocznikowi ’72 ocen z Owutemów, Severus Snape, po raz pierwszy chyba w swojej karierze, postanowił być człowiekiem. Anastazja nie wiedziała dlaczego, być może się pomylił, ale w końcu otrzymała od niego celujące oceny z eliksirów. Nie żadne Zadowalające, to były porządne i zasłużone Wybitne. Na zebraniu rady pedagogicznej, podsumowującej Owutemy, Minerwa McGonagall zajrzała Snape’owi przez ramię i zapytała jadowicie, czy przypadkiem jakiś żartowniś nie podrzucił mu zaczarowanego pióra. Severus posłał jej tylko nienawistne spojrzenie numer dziesięć, co z jakiegoś powodu bardzo rozbawiło siedzącego nieopodal Dumbledore’a. 
Prawda była taka, że zniecierpliwiona fatalnym traktowaniem swojej wnuczki hrabina Oleńska, która nigdy nie była kobietą cierpliwą, poszła w końcu do pracowni Snape’a, a raczej wparowała, zamknęła się z nim w środku i przeprowadziła bardzo ożywioną i długą rozmowę. Nikt dokładnie nie wiedział, co się wydarzyło i jakie padły słowa, ale Severus wyszedł z pracowni nieco bledszy i na swojej drodze do pokoju nauczycielskiej odebrał łączną ilość 450 punktów.
Po tak wspaniale zdanych Owutemach i praktykach w świętym Mungu (urazy pozaklęciowe) Anastazja Hexwood mogła robić swój doktorat wszędzie, ale decyzję podjęła nieodwołalnie wtedy, gdy „Prorok Codzienny“ opublikował (prawie na ostatniej stronie, skandaliczne!) przełom w tworzeniu klątw, do którego doszedł nie kto inny, jak profesor Merrick. Anastazja postanowiła zostać mistrzynią, więc musiała uczyć się od najlepszych, a on był najlepszy. Oczywiście, kiedy tylko Tatiana zobaczyła, że regał na książki Anastazji, który i tak już pękał w szwach, teraz zapełnił się niemal wszystkim, co profesor kiedykolwiek napisał o zaklęciach i numerologii, zaczęła podejrzewać u siostry jakąś niezdrową obsesję.
Merrick podszedł do Anastazji i założył na siebie drugi fartuch.
– Gotowa? – uniósł znacząco jedną brew.
Anastazja nie rozumiała, jak może być taki spokojny. Prawdopodobnie dla niego tak skomplikowane zaklęcia jak Morsmordre to rutyna, ale ona była podekscytowana jak dziecko i czuła się jak Kolumb dopływający do brzegu. Profesor musiał mieć niebotyczne plecy w Ministerstwie, jeśli dali mu pracować nad tym szczególnym zaklęciem.
– Zawsze – uśmiechnęła się i poprawiła na nosie swoje wielkie, czarne okulary.
Merrick wpuścił ją przodem do pracowni, obitej specjalną magiczną tkaniną odbijającą zaklęcia.
– Dobrze. – Wyciągnął różdżkę i zamknął za nimi drzwi. – Zaczynamy.

 **  

Kiedy w następnym tygodniu Anastazja zajrzała do pracowni profesora Merricka, wiedziała, że coś było zdecydowanie nie tak, ale najpierw zwaliła to na karb nawału obowiązków, które spadły na niego wraz z rozpoczęciem roku akademickiego.
– Nie powiesz mi nawet „dzień dobry“? – Zdjęła kurtkę i założyła fartuch.
Profesor siedział przy biurku i przeglądał jakieś papiery. Spojrzał na nią wrogo i zmrużył oczy.
– Panno Hexwood, proszę nie być bezczelną – wycedził jadowicie.
Anastazja uniosła brwi, zdziwiona, po czym zdjęła fartuch i podeszła do niego powoli. Przez ostatnie dwa lata nauczyła się ignorować jego szorstkie obejście i humory, ale jeszcze nigdy wcześniej nie zwracał się do niej tak poirytowanym tonem.
– Co się stało? – zapytała natychmiast.
– Nic, co by cię konkretnie dotyczyło – warknął i szybko pozbierał walające się przed nim papiery, tak jakby się bał, że mu zajrzy przez ramię.
Anastazja wsadziła ręce do kieszeni i pokręciła głową.
– Czyżby? Mam wrażenie, że zaraz miotniesz we mnie jakąś klątwą.
Na tę uwagę Merrick zrobił się jeszcze bardziej wściekły. Wstał szybko, złapał ją za ramię i wystawił za drzwi.
– Ale… Moja kurt-…!
Otworzył drzwi jeszcze na moment, wyleciała przez nie jej zielona parka, po czym zatrzasnął je z powrotem i pozamykał na cztery spusty – nie słyszała przekręcanego zamka, ale znała już za dobrze jego napady paranoi. Anastazja nie mogła się pozbyć wrażenia, że na lewym przedramieniu Merricka mignęło jej coś bardzo dziwnego…
Jego humory nie były jej obce, czasem zachowywał się przesadnie chłodno, był zirytowany albo burkliwy, ale nauczyła się to ignorować, bo miewał też lepsze dni. Nigdy wcześniej jednak nie zachowywał się tak irracjonalnie, a Anastazja Hexwood nie byłaby sobą, gdyby jej bystry umysł zaraz nie zaczął snuć rozważań na temat tego, co mogło profesora aż tak zdenerwować. Wiedziała jednak, że nie warto zawracać mu głowy, gdy był w stanie kompletnego wścieku. A skoro już wyszła z domu, być może warto byłoby odwiedzić Hogwart? Był najwyżej godzinę drogi stąd, a już tak dawno nie widziała się z profesor Sprout.

 **  

Resztę dnia Anastazja spędziła w szklarni, pomagając profesor Sprout robić syrop z echinacei (niezbędny składnik eliksiru przeciwkaszlowego madame Pomfrey). Była Puchonka wprost uwielbiała panią profesor zielarstwa, która zawsze z radością przyjmowała wizyty absolwentów. Przez te wszystkie lata w Hogwarcie Anastazja bardzo się z nią zżyła, bo i też nie dało się jej nie lubić – była ciepłą, wesołą kobietą o bardzo opiekuńczym charakterze. Inni nauczyciele, szczególnie Snape, myśleli, że ta pobłażliwość do uczniów czyni ją słabym pedagogiem, tyle tylko, że jej popularność mówiła sama za siebie: absolwenci Hufflepuffu odwiedzali swoją Opiekunkę zdecydowanie najczęściej.
– Co u twojej siostry? – Pomona nalała lemoniady z aronii do dwóch szklanek i usiadła z Anastazją przed szklarnią, podczas, gdy syrop warzył się w kociołku w środku. Był piękny, słoneczny dzień; panna Hexwood podejrzewała, że poziom nastroju profesora Merricka być może właśnie jest odwrotnie proporcjonalny do temperatury dnia i stopnia zachmurzenia.
– Mieszka w Nowym Jorku… I chyba znowu wychodzi za mąż – odpowiedziała, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo nie popiera akurat tej cechy charakteru swojej siostry. W wieku dwudziestu czterech lat Tatiana była już podwójną rozwódką. Hrabina Oleńska nigdy specjalnie się tym nie przejmowała ani nie potępiała wnuczki (w przeciwieństwie do jej własnej siostry), bo każdy kolejny ślub był okazją do założenia szczególnie efektownego kapelusza. Pamiętając również o rodzinnej klątwie, w którą szczerze i głęboko wierzyła, a o której jej wnuczki miała nadzieję nigdy się nie dowiedzą, wolała, żeby Tatiana była rozwódką, niż wdową.
– Tak szybko? – Pomona Sprout uśmiechnęła się szeroko, a w jej głosie jak zwykle nie dało się wyczuć ani cienia nagany. Anastazja szczerze pragnęła wyhodować w sobie podobne podejście do ludzi, ale nigdy jej to nie wychodziło. Może i nie odzywała się za wiele, ale w duchu zawsze po cichu oceniała wszystkich naokoło. Tatiana zawsze powtarzała, że jej siostra po prostu nie umie się wyluzować, a Anastazja po cichu przyznawała jej rację. Brała wszystko zbyt poważnie.
– Tatiana nigdy nie lubiła rutyny – odparła wymijająco i wystawiła twarz do słońca, przymykając oczy.
Profesor Sprout milczała chwilę, po czym spojrzała znów badawczo na swoją dawną uczennicę.
– A co z tobą? Przyjeżdżasz tak co weekend i siedzisz w pracowni u tego całego…Merricka? Czy on ci chociaż daje jakieś wolne?
– Wolne? – zdziwiła się.
– Na Merlina, przecież któryś weekend musisz mieć chyba zarezerwowany na randki? – Pomona bardzo starała się nie reagować tak emocjonalnie, ale zawsze czuła silniejszy instynkt opiekuńczy wobec tej dziewczyny. Młodsza z panien Hexwood wyraźnie nie radziła sobie z ludźmi. No i do tego ta straszna historia z jej matką…! Tak, uczniowie Hogwartu mogli być spokojni, w pokoju nauczycielskim roztrząsano nie tylko ważne sprawy edukacyjne, ale i życie osobiste podopiecznych. Nie wspominając już o rokrocznym zakładzie Albusa „Którzy pierwszoroczni zostaną parą?“. Co zaskakujące, Sybilla Trelawney wygrywała prawie co roku.
Anastazja odchrząknęła tylko nerwowo. Randki? Nie znosiła randek. Raz, w siódmej klasie, jakiś Krukon zaprosił ją do Hogsmeade. Do dziś wspominała to spotkanie ze wstrętem, zwłaszcza jego nieświeży oddech i wszędobylskie ręce. Żaden mężczyzna nigdy nie dorównał jej ideałom z książek. Wątpiła, żeby gdzieś tam był jej pan Darcy, czy Rochester… Osobiście twierdziła, że nawet jeśli gdzieś jest, to pewnie ukrywa się pod kamieniem.
– Czy twoim całym życiem towarzyskim są liczby? Dziewczyno, za młoda jesteś, żeby zamykać się po ciemku w pracowni z jakimś humorzastym piernikiem! – Profesor Sprout potrafiła być czasem bardzo bezpośrednia.
Anastazja zmarszczyła brwi. Związki! Też coś. Wystarczyło spojrzeć na jej starszą siostrę – mężczyźni stanowili epicentrum jej rozrywek i problemów, a Anastazja zawsze uważała się za osobę zbyt inteligentną, by tak koszmarnie ograniczać swoje pole zainteresowań.
– Profesor Vector jakoś nie wygląda na nieszczęśliwą, spędzając cały dzień w pracowni – mruknęła.
– Profesor Vector? Kochanie, ona jest absolutnym przeciwieństwem człowieka szczęśliwego, uwierz mi!
– Cóż. Nie jest ze mną tak źle, czasem spotykam się z Tonks. Poza tym… Minie jakiś czas zanim dojdę do poziomu warczenia na ludzi i ubierania się jak przerośnięty nietoperz – powiedziała, uśmiechając się nieco złośliwie. Spojrzała w kierunku szklarni. – No, à propos, syrop nam zaraz wykipi!

2 komentarze:

  1. Uwielbiam Cię za połączenie Slytherin-Hufflepuff, zapomniałam o tym wspomnieć pod poprzednim rozdziale. I lubię Anastazję, poniekąd znajduję w niej swoje cechy charakteru. O tak, zdecydowanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakłady Dumbledora o związki najlepsze <3 zakochuje sie w tej historii!

    OdpowiedzUsuń