poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział dziewiąty

Kobiety u władzy

Drzwi frontowe zamknęły się za mistrzem eliksirów z takim hukiem, że gdyby w hallu były jakieś szyby, niniejszym zostałyby unicestwione. Anastazja jednak zepchnęła całe to zajście gdzieś na dalszy plan swojej pamięci i padła babci w ramiona, przytulając ją mocno.
– Tak się cieszę, że wróciłaś!
Hrabina uściskała wnuczkę szybko, ale potem odsunęła ją od siebie delikatnie i złapała za obie ręce.
– Co. Ci. Strzeliło. Do głowy! Dziewczyno! – Patrzyła na nią chwilę surowo, mrużąc kocie, zielone oczy, z których dziwnym sposobem biła jednocześnie złość i troska. Oleńska potrząsnęła wnuczką lekko, ale potem znowu ją uściskała i pocałowała w czoło. Jej groźne spojrzenie przesunęło się tymczasowo na Billa, który wyprostował się nieco i odchrząknął, chcąc ukryć zakłopotanie. Wzrok hrabiny potrafił wywołać w mężczyźnie niezręczną potrzebę schowania się w mysiej dziurze albo wykonania żołnierskiego salutu, a żeby mieć pewność, że jest usatysfakcjonowana, najlepiej byłoby wykonać obydwa na raz.
– Chyba nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. – Madame Oleńska podeszła do Billa, wyciągając w jego kierunku rękę, na której ten, chyba po raz pierwszy w życiu, złożył z galanterią pocałunek. Anastazja stłumiła śmiech. Jej babcia miała szczególną moc, która nie miała nic wspólnego z magią. – Hrabina Dagmar Fiodorowicz-Oleńska.
– William Weasley. To zaszczyt, madame Oleńska.
Starsza pani patrzyła na niego chwilę, a on czuł, jakby jej wzrok zaglądał w każdy zakamarek jego umysłu. Niepokojąca kobieta. Jej spojrzenie przeniosło się znowu na swoją wnuczkę, co Bill przyjął z niejaką ulgą.
– To ten?
Ana uśmiechnęła się na wieść, że babcia najwyraźniej pamięta o małej (no dobrze, wcale nie tak małej) szkolnej obsesji Tatiany.
– Ten.
– Hm. Faktycznie rudy. – Hrabina odsunęła sobie krzesło i usiadła przy stole, ignorując zdumione spojrzenie Billa, który w zasadzie nie wiedział, co ma na to wszystko odpowiedzieć i czy właściwie w ogóle wymaga się od niego odpowiedzi.
– Moja kochana, wszyscy jesteśmy zgodni, co do tego, że ten wypad był wybitną głupotą… – Madame Oleńska wzięła w ręce pudełko ze skrytki Bellatrix i ostrożnie odwinęła białą, lnianą szmatę, którą było owinięte. Anastazja zbliżyła się z ciekawością, pamiętając jednak o systematycznym, skruszonym kiwaniu głową. – Niemniej jednak dobra robota. Merrick wyraźnie nauczył cię wszystkiego, co wiedział, chociaż w sumie jako twoja babcia nie wiem, czy mam się z tego cieszyć. Ale jako członkini Zakonu… – Ściągnęła lekko usta i kiwnęła krótko głową im obojgu. – Dobra robota.
Bill wyraźnie odetchnął i usiadł obok hrabiny. Anastazja natomiast przyjrzała się czarnemu pudełku, po czym parsknęła z niedowierzaniem.
Chanel?
– Ach tak. – Madame Oleńska pozwoliła sobie na lekki uśmieszek. – Jedno trzeba przyznać tej wariatce, zawsze miała styl. – Anastazja zastanawiała się, czy chodzi o Bellatrix, ale te dywagacje szybko zeszły na dalszy plan, gdy odsłoniła się przed nią zawartość pudełka (które, o ironio!, okazało się być najzwyczajniejszym pudełkiem po absurdalnie drogich butach). To, co w nim leżało, natomiast, było wybitnie niezwykłe i najwyraźniej bezcenne: kawałki bardzo starego, wyszczerbionego z jednej strony miecza, pokrytego runicznymi inskrypcjami. Jego rękojeść i głowica, teraz zaśniedziałe, były ze srebra i przedstawiały bardzo kunsztownie wyrzeźbioną głowę smoka z rozdziawioną paszczą.
– Co to jest? – zapytała Ana, patrząc na artefakt z niemal nabożną czcią.
– Miecz z Sæbø. Najstarszy znaleziony Ulfberht w historii – odpowiedziała cicho jej babcia, której oczy wręcz rozbłysły, gdy przesuwała ostrożnie palcem po rękojeści.
– Myślałem, że oryginał jest w Bergen – wtrącił się Bill, który, jako dawny poszukiwacz skarbów dla Gringotta, nie mógł się powstrzymać, by nie obejrzeć dokładnie miecza. Hrabina uśmiechnęła się uprzejmie.
– Czy naprawdę sądzisz, że Ministerstwo oddałoby do mugolskiego muzeum zaczarowany miecz? – Bill nieco się zmieszał. – Tamten to podróbka. Różnią się głowicą. Ta jest zaczarowana, a nikomu nie udało się jej podrobić dostatecznie dobrze. Ten w Bergen jest, oczywiście, znacznie mniej imponujący.
– Jest zaczarowany? – Anastazja nachyliła się bardziej nad pudełkiem, ale babcia odsunęła ją stanowczo.
– Potężna i bardzo stara magia. Zanim te chrześcijańskie gałgany najechały Skandynawię i wywieźli stamtąd co się dało, tworzono tam takie właśnie cudeńka. Stal jest jeszcze mocniejsza od damasceńskiej. Ta tutaj jest w stanie przebić wszystko: łuskę smoka i każdą barierę magiczną. 
– Skąd Bellatrix wzięła takie coś? I czemu w takim razie jest połamany? – zapytał Bill, nie mogąc oderwać oczu od miecza. Anastazja musiała się uśmiechnąć, bo widok był doprawdy niecodzienny: poważny i zawsze opanowany Bill teraz wyglądał, jakby zobaczył miłość swojego życia. 
Oleńska zamknęła pudełko i wstała, kładąc na nim szczupłą dłoń i patrząc na nich poważnie.
– Bellatrix dostała to w prezencie ślubnym od bardzo niefrasobliwego przyjaciela rodziny. Mojego drugiego męża – wyjaśniła. – Sverker zawsze się interesował zabytkami swojego ludu, nieszczęsny głupiec – westchnęła. – Był jedną z moich najczarniejszych pomyłek. – Poklepała pudełko. – Powiedz mi – zwróciła się nagle do Billa – jakie zabezpieczenia były w skarbcu pani Rottberg?
– Skąd wiesz, że ona…? – zapytała Anastazja, ale babcia uciszyła ją ruchem ręki.
– Straż. Bellatrix wyczarowała w swojej skrytce Straż – powiedział poważnie Bill, odrywając na chwilę wzrok od pudełka. – I gdyby nie pani wnuczka, madame Oleńska, nie poradziłbym sobie sam – dodał szybko.
Hrabina kiwnęła głową i zwróciła się do Anastazji, która nie mogła sobie trochę poradzić z tym, że Bill ją nagle tak bronił:
– Wiedziałaś, skąd się bierze Straż?
– Tak… Merrick nauczył mnie o wszystkich zabezpieczeniach czarnomagicznych, które znał. – Zawahała się. – Babciu? Z kogo Bellatrix zrobiła Strażnika?
Madame Oleńska spojrzała smutno w bok, a potem jej wzrok znowu padł na pudełko.
– Bellatrix była pełną nienawiści osobą już wtedy, gdy ją poznałam, jako młodą mężatkę – powiedziała cicho i spojrzała Anastazji prosto w oczy. – Zabiła swojego pierwszego męża, ale o tym podobno już wiesz. 
Anastazja nawet nie pytała, skąd babcia się o tym dowiedziała, prawdopodobnie wiedziała też o pamiętniku i o wielu innych rzeczach. Po prostu miała talent do wyszukiwania informacji: tam gdzie diabeł nie może, pośle hrabinę Oleńską.
– Bella zawsze była przebiegłą wiedźmą, a czarna magia po prostu ją pochłonęła i jeszcze bardziej rozbujała jej ego. Wcale nie poprzestała na małej zemście za aranżowane małżeństwo, ale że nie dostała w swoje ręce ojca, ukarała swojego pierwszego małżonka w najbardziej okrutny sposób. – Zawinęła powoli pudełko w białą szmatę.
– Czy to znaczy, że on…?
– Tak, moje dziecko. To on był Strażnikiem. – Anastazja poczuła, jak po kręgosłupie przebiega jej dreszcz absolutnej grozy. – Wyrwała mu język i oczy, a potem na dwadzieścia pięć lat zamknęła to, co z niego zostało w skarbcu jego własnego ojca.

 **
  
– Hexwood, twoja babcia…
– Wiem.
– Jasna cholera, niezwykła kobieta!
Anastazja nic na to nie odpowiedziała, bo też i nie było co odpowiadać. Stała przy wielkim oknie w korytarzu na drugim piętrze i paliła już drugiego papierosa. Bill siedział obok na parapecie i wciąż kręcił głową, nie mogąc poukładać w głowie tych wszystkich informacji, których dowiedzieli się w kuchni. Od godziny trwała tam teraz narada Zakonu, na której tym razem Severus Snape był wyjątkowo i wymownie nieobecny. 
– Hexwood?
– No?
– Myślisz, że pozwoliliby mi popracować nad tym mieczem? – zapytał, a w jego oczach jaśniała pełnia nadziei. Anastazja wzruszyła ramionami. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś się tak ekscytował jakimś zabytkiem. – Jasna cholera, prawdziwy Ulfberht, nie myślałem, że kiedyś coś takiego zobaczę! – Zauważył jej lekko skonfundowane i pytające spojrzenie, więc wyjaśnił szybko:
– Wikingowie zabijali tym węże morskie!
– Ach. 
– Widziałaś kiedyś węża morskiego? – Zmarszczył brwi, gdy to wszystko najwyraźniej nie zrobiło to na niej takiego wrażenia, jakiego oczekiwał. Anastazja wzruszyła ramionami. 
– Chodź! – Zdążyła ledwo wyrzucić niedopałek, gdy została pociągnięta na górę, do biblioteki Blacków. Bill przesunął ręką po najwyższej półce (nieprzyzwoicie wysoki drań, ona nigdy nie mogła stamtąd niczego ściągnąć bez magii!) i wyciągnął po chwili wielki i gruby atlas, oprawiony w coś, co wyglądało na skórę wielkiego węża. Upodobania państwa Black do niektórych szczegółów były czasami aż nazbyt odrażające. Przekartkował szybko stare tomiszcze i położył na stole. – Czytaj!
Anastazja nachyliła się nad zaczarowaną ryciną, przedstawiającą otwarte morze i dryfującą po nim małą, rybacką łódkę. Po chwili z głębin wychyliła się ogromna paszcza  czerwonego morskiego węża, który musiał mierzyć co najmniej dwieście metrów, jak nie więcej. Potwór rozdziawił potężne szczęki i zmiażdżył w nich rybaka razem z łódką jednym kłapnięciem. Anastazja odsunęła się nagle od książki i spojrzała na Billa, trochę wystraszona. Wiedziała, że to tylko ilustracja w magicznej książce, ale potwory morskie zawsze wzbudzały w niej pewien niepokój, odkąd w dzieciństwie przeczytała legendy o Sindbadzie żeglarzu. Świadomość, że w morskiej toni może się czaić coś w rodzaju Krakena, czy innej potworności, napawała ją irracjonalnym strachem i skutecznie przekonała do wygody teleportacji.
– Myślałam, że już wyginęły – powiedziała cicho.
– Nie do końca. Te lodowe, ze Skandynawii, już prawie tak, ale te w Pacyfiku mają się świetnie. – Pokazał palcem na mały blok tekstu obok ryciny, zapisany pięknym, kaligraficznym pismem.
– Przypomnij mi, żebym nigdy, ale to nigdy, nie pływała nigdzie statkiem.
Zaśmiał się i zamknął atlas.
– Niech ci będzie, Hexwood. – Odłożył go z powrotem na półkę. – Po tym, co zaprezentowałaś w skrytce Bellatrix, nie pomyślałbym nigdy, że takie z ciebie strachajło – uśmiechnął się krzywo, a ona zgromiła go spojrzeniem. Zdjęła okulary i zaczęła je czyścić rąbkiem powłóczystej spódnicy, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Potem zorientowała się w końcu, czyje ubrania wciąż ma na sobie i poczuła się jeszcze gorzej.
– Muszę iść – rozejrzała się niewidzącym wzrokiem, ale on złapał ją stanowczo za nadgarstek, zanim zdążyła założyć okulary z powrotem.
– Niby gdzie?
– Nie wiem. Gdzieś! Puść mnie.
– Nie. – Nie mogła tego widzieć, ale znowu się dziwnie uśmiechał, tym szelmowskim uśmiechem, którego nigdy u niego nie widziała, chyba, że wtedy, gdy rozmawiał z nią. Na Merlina, chyba naprawdę wydobywała z mężczyzn wszystko, co najgorsze!
– Flirtujesz ze mną, Weasley?
– Jakże bym śmiał.
– Twoje szczęście. Puszczaj! – Wyszarpnęła się, włożyła okulary i wymaszerowała z biblioteki. Nie zdążyła jednak odejść daleko, nie minęło pięć sekund, gdy w korytarzu zderzyła się z Tonks.
– Kobieto! Powinnaś nosić sygnał alarmowy!
– Też się cieszę, że cię widzę, ty podła maszkaro!
Ana została mocno wyściskana, a potem dostała po głowie.
– Jak mogłaś tak po prostu zwiać na Pokątną, hę?!
– Au! Czy będę za to obrywać przez resztę życia?
– Należy ci się, ty wariatko! I bez przesady, wywiniesz taki numer jeszcze raz, to osobiście cię zabiję! Powoli! Dokładnie! Łyżeczką!
– Tonks, ja wszystko rozumiem, ale… Łyżeczką? 
– Żeby bardziej bolało!
– Czasem mnie przerażasz…
– I dobrze! – Aurorka dziugnęła ją boleśnie w ramię, a potem znowu uściskała, prawie ją dusząc.
– Tonks! Miażdżysz mi żebra z tej miłości!
– Jak nie ja, to kto? I chodź wreszcie na dół! Za chwilę dostaniesz więcej miłości! – Anastazja została pociągnięta po schodach w dół, zanim zdążyła zaprotestować, czy chociaż podciągnąć długą spódnicę. Dzięki wątpliwej gracji Tonks, prawie wybiły sobie zęby na stromych stopniach i wpadły z mało eleganckim impetem do kuchni.
– Znalazłam ją! – oznajmiła dumnie aurorka i usiadła nonszalancko na wolnym krześle przy stole. Anastazja rozejrzała się niepewnie po wszystkich zebranych. Oprócz wymownego braku Snape’a, był tam obecny niemal cały Zakon: profesor McGonagall, Alastor Moody, madame Oleńska, Syriusz Black, Artur, Molly i Charlie Weasley, Mundungus Fletcher, Remus Lupin i Kingsley Shacklebolt, który tamtego pamiętnego dnia odeskortował ją z Uniwersytetu. Na szczycie stołu siedział dyrektor Dumbledore i wpatrywał się w Anastazję w skupieniu. Wciąż milcząc, wskazał jej wolne krzesło, na którym zaraz posłusznie usiadła.
– Dyrektorze, ja… – zaczęła, ale zaraz została przed niego uciszona spokojnym ruchem dłoni. Spojrzał na nią znad okularów, a ona, pod wpływem tego spojrzenia, poczuła się tak mała, jak mrówka.
– Wszystko zostało już dokładnie wyjaśnione, panno Hexwood – powiedział  cicho Dumbledore. Ku jej uldze, jego głos był całkowicie spokojny. Nie zauważyła nawet, gdy za jej plecami pojawił się Bill. Dumbledore skinął mu powoli głową. – Wyraźnie cię nie doceniłem, moja droga. W obliczu trudnego zadania wykazałaś się niezwykle bystrym umysłem. Nie musisz się już tłumaczyć. – Znowu powstrzymał ją od mówienia. – Madame Oleńska wyjaśniła nam już całe zajście. Wyraźnie trzymanie cię w zamknięciu nie ma sensu. 
– Uparta jak jej matka – wtrąciła się hrabina. – Pędzi, gdzie poniesie ją wiatr.
W oczach Dumbledore’a zatańczyły wesołe iskierki, a Anastazja poczuła, jak wielki rumieniec wstępuje jej na twarz.
– Wstań, moja droga. – Dumbledore wyciągnął różdżkę. Kobieta wstała posłusznie, wciąż nieco zdezorientowana. Dyrektor wyciągnął w jej kierunku swoją pomarszczoną dłoń, którą, z lekką nieufnością, uścisnęła. Czarodziej wykonał skomplikowany ruch i z końca jego różdżki rozbłysnęła biała, świetlista wstęga, która owinęła się wokół ich dłoni. To było niesamowite, oglądać osobiście to, o czym wszyscy tylko mówili: jak potężny właściwie był Albus Dumbledore. 
Poczuła na sobie znowu jego wzrok i niepewnie spojrzała mu w oczy. Zaczął mówić, ale jego usta się nie poruszały. Zorientowała się, że tylko oni dwoje słyszą jego słowa:
„Anastazjo Hexwood, czy zgadzasz się wstąpić w szeregi Zakonu Feniksa i walczyć wspólnie o dobro i bezpieczeństwo czarodziejskiego świata?“
Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Miała wstąpić do Zakonu? Ale przecież… Rozejrzała się niepewnie na boki i poczuła na sobie wyczekujące spojrzenia. 
„Ja…  Zgadzam się.“ A co innego miała powiedzieć? Poza tym, cała akcja w banku była chyba najbardziej emocjonującą w jej życiu, jeśli to oznaczało więcej takich wypadów, to czemu nie? Dumbledore uśmiechnął się ciepło i kiwnął głową z aprobatą.
„Przyjmuję twoją deklarację, która jest wiążąca i niezbywalna. Niniejszym mianuję cię członkinią Zakonu Feniksa.“
Świetlista wstęga została przerwana gwałtownym machnięciem różdżki. Anastazja poczuła, jak przechodzi ją jakiś dziwny dreszcz. Była bardzo ciekawa, cóż to było za zaklęcie, ale nie śmiała pytać. Dumbledore puścił powoli jej rękę i skinął jej głową, wciąż się uśmiechając.
– Witamy w klubie, stara! – Tonks rzuciła jej się nagle na plecy. Dużo niższa od niej Ana zachwiała się nieco. Wszyscy ruszyli, by jej pogratulować i poklepać ją po ramieniu. 
– Szczerze mówiąc spodziewałam się banicji… – mruknęła cicho do Billa, gdy ten, ku jej zdumieniu, uściskał ją krótko.
– Nie przesadzaj, Hexwood. To była dobra robota. 
– Co ja słyszę, Weasley? Czyżby komplement? – Uniosła jedną brew do góry.
Odpowiedział jej szerokim uśmiechem i mrugnął do niej, nic nie mówiąc. Zaraz potem podeszła do niej Molly, która uściskała ją krótko, a potem rzuciła jej porozumiewawcze spojrzenie, zerkając kontrolnie na swojego najstarszego syna. Anastazja pokręciła szybko głową, a Matka Weasley wyraźnie się uspokoiła i zrobiła miejsce hrabinie Oleńskiej, która położyła obydwie ręce na ramionach wnuczki.
– Jesteś prawdziwą panną Fiodorowicz – powiedziała cicho po rosyjsku. Anastazja nie wiedziała, czy jej się zdawało, czy głos babci był podszyty smutkiem. – Jestem z ciebie dumna, moja mała.
– Dziękuję. – Zastanowiła się chwilę. – Babciu? Czy to znaczy, że możemy stąd iść? Do domu?
Babcia wypuściła ciężko powietrze.
– Moja kochana, my już nie mamy domu.
– Ale w takim razie gdzie jest Tatiana?
Zanim zdążyła uzyskać jakąś odpowiedź, ktoś jeszcze porwał Anastazję w ramiona. Poczuła zapach wody po goleniu i nieprzyzwoicie drogiego szamponu.
– Chodź no tu! Hexwood, ty wredna wiedźmo! – Syriusz prawie zmiażdżył ją w swoich objęciach, ale nie zwróciła na to uwagi, z ulgą przyjmując, że chyba niniejszym wszystko wcześniejsze zostało jej wybaczone.
– Siri! Miażdżysz mnie! – Na chwilę zabrakło jej tchu, więc została uwolniona i poczęstowana szerokim, eleganckim uśmiechem. Nie wiedziała jakim cudem, ale nawet po dwunastu latach w Azkabanie ten skurczybyk jakoś pozostawał przystojniakiem. Z czego, rzecz jasna, dzięki wrodzonej, zdrowej dawce szelmostwa doskonale zdawał sobie sprawę. 
– Należało ci się, wiedźmo! – Zmierzwił jej, już i tak napuszoną, czuprynę, puścił do niej oczko i ruszył w kierunku Lupina, namawiając go usilnie na drinka.
Radosne poruszenie zdziałało prawdziwe cuda w ponurej rezydencji Blacków, która nagle stała się odrobinę mniej złowieszcza i przygnębiająca. Wszyscy ożywili się jeszcze bardziej, gdy Dumbledore ogłosił, że w związku z dołączeniem Anastazji w szeregi Zakonu, wypada urządzić jakąś ucztę, po czym wyczarował na stole parę butelek Ognistej, co zostało przyjęte jeszcze bardziej rozemocjonowanymi okrzykami. Przebywająca na piętrze młodzież (pracowicie udająca, że wcale nie podsłuchuje) również została zaproszona na dół i poczęstowana kremowym piwem. Molly Weasley ruszyła do kuchni odgrzewać resztę pieczonego kurczaka, a Mundungus Fletcher uruchomił stojący w kącie, od dawna nieużywany, adapter. Madame Oleńska zaraz została poproszona przez Szalonookiego do tanga, z którym emerytowany auror radził sobie zdumiewająco doskonale. Wyraźnie miał kiedyś dobrą nauczycielkę…
Kuchnię na Grimmauld Place 12 wręcz rozsadzały wesołe rozmowy. Wszyscy ochoczo zapomnieli na jakiś czas o Voldemorcie i tym, co czekało ich już tak bardzo niedługo. W końcu nie samą wojną człowiek żyje, co wykrzyknął żywiołowo Syriusz w kierunku Lupina, który w rezultacie musiał dać się w końcu namówić na jednego i został poproszony do tańca przez Tonks, której włosy zmieniły nagle barwę na kolor wściekłej purpury. Lupin najwyraźniej darzył ją podobnym sentymentem, bo, cały czerwony, zaraz ruszył z nią na parkiet, nie ustępując umiejętnościom już tańczącym Moody’emu i madame Oleńskiej. Oni jednak rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami i chyba nie zwracali  specjalnie uwagi na resztę świata.
– Nie wierzę w to, co widzę – mruknął Syriusz do stojącej pod ścianą Anastazji, która sączyła Ognistą ze szklanki i chichotała niekontrolowanie.
– Nie wiem na co mam patrzeć najpierw! – odparła, wyraźnie niesamowicie szczęśliwa ze szczęścia innych. 
– Tańczysz? – zapytał nagle Syriusz, ale Ana pokręciła szybko głową.
– Piję.
– Też dobrze. Zdrowie! – Stuknął się z nią szklanką, wypili toast i zaraz poszli po więcej Ognistej. Dwójka przymusowych azylantów wyraźnie odnowiła przyjaźń. Anastazja złapała się potem kilka razy na natrętnej myśli, że bardzo jej brakuje towarzystwa do wspólnego papierosa, ale zaraz odgoniła te bzdury, uznając, że chyba za dużo wypiła.
Wszyscy rozeszli się późno w nocy, czy też raczej wcześnie rano. Harry, Hermiona, Ron, Ginny i bliźniacy już za dwa dni mieli jechać do Hogwartu, a Molly Weasley wyraźnie postawiła sobie za cel pilnowanie stopnia ich wyspania. Syriusz odprowadził Anastazję pod jej pokój, życzył jej dobrej nocy i ruszył do siebie chwiejnym krokiem, nucąc coś wesoło pod nosem. Anastazja nacisnęła klamkę i przytrzymała się jej chwilę. Czuła, że kręci jej się w głowie od nadmiaru whisky i bardzo chce jej się palić. 
Kiedy weszła do swojego pokoju, do nosa doleciał ją znajomy zapach papierosów. Nie do wiary, czyżby aż tak się upiła, że ma halucynacje? Przerażona zauważyła jednak, że okno w jej pokoju jest otwarte i stoi w nim wysoka postać w czarnej szacie, zaciągająca się raz po raz. Zaraz wyczuła bezbłędnie Marlboro lighty i przestała nerwowo zaciskać palce na różdżce. Nie do wiary!
– Kurwa! Co ty tu robisz?! – warknęła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
– Nie widać? – Snape nie odwrócił się nawet i dalej palił, jak gdyby nigdy nic.
Podeszła do niego z irytacją, a on spodziewał się najwyraźniej wszystkiego, ale nie tego, że wyrwie mu papierosa z ręki i zaciągnie się nim sama z wielkim zadowoleniem. Przysiadła na parapecie i przymknęła oczy.
– Nie masz nawet pojęcia jakie to irytujące, że nikt z nich nie pali – mruknęła. Zdjęła okulary, potarła nasadę nosa i zaciągnęła się jeszcze kilka razy, po czym wyrzuciła niedopałek przez okno. Snape, udając, że wcale nie jest zbity z tropu, wyciągnął kolejnego papierosa z paczki i zapalił, siląc się na spokój. Nie wiedziała, czy jej się zdaje, czy rzeczywiście używał mugolskiej zapalniczki. Ha! Snape i mugolskie zapalniczki, też coś! Uch, na jasny blond Helgi, chyba była bardziej pijana, niż sądziła. Założyła z powrotem okulary, które i tak natychmiastowo zsunęły jej się trochę z nosa.
– Nie możesz sobie kupić dopasowanych oprawek? – warknął nagle z irytacją i poprawił za nią nieszczęsne okulary, przez które widocznie jego pedantyczne poczucie estetyki zostało karygodnie zaburzone. Zmarszczyła brwi, więc zabrał szybko rękę i spojrzał przed siebie.
– Mam za małą twarz. Żadne nie pasują – wyjaśniła, ale on machnął tylko ręką, dając do zrozumienia, że jednak zmienił zdanie i chyba ma to gdzieś. 
– Długo będziesz jeszcze taki? – zapytała po dłuższej chwili milczenia.
– Jaki?
– Jeszcze bardziej opryskliwy, niż zwykle. W końcu masz wobec mnie jakiś dług wdzięczności, Snape. 
To był błąd. Złapał ją mocno za ramię i niemal zetknął się z nią nosami.
– Wiem o tym, irytująca, mała wiedźmo! Nie myśl ani przez chwilę, że Severus Snape nie spłaca swoich długów! 
Była jednak zbyt pijana, żeby się go bać, co zauważył z lekkim rozczarowaniem. Czknęła cicho. Zabawne, ostatnimi czasy mistrz eliksirów coraz częściej tracił przy niej ten swój zwykły, cichy ton i stanowczo zbyt łatwo wpadał w irytację.
– Takie mówienie o sobie w trzeciej osobie jest dosyć dziwaczne, wiesz, Severusie Snape?
Nic nie odpowiedział, wyrzucił papierosa i schował paczkę do kieszeni. Spojrzała za nią tęsknie.
– Masz coś mojego – powiedział po chwili, nadal na nią nie patrząc i starając się być obojętny.
– Coś twojego? – Zastanowiła się, a potem jej wzrok padł na kufer Bellatrix. No tak.
– Jesteś wzywany? – Podniosła się z parapetu i wyciągnęła z przepastnego wnętrza bagażu wciąż zakrwawioną szatę i maskę Śmierciożercy. Zignorował jej pytanie, więc po prostu oddała mu jego rzeczy, a on zmniejszył je zaklęciem i schował. Ponownie złapała się na myśleniu o tym, co jeszcze ten dziwny człowiek chowa po kieszeniach. Doprawdy, mniej złowrogich przedmiotów można się spodziewać po bliźniakach Weasley! Zmęczona, usiadła na łóżku i wbiła w jego plecy stanowcze spojrzenie, znowu poprawiając okulary.
– Nie mogę tak z tobą dłużej, Snape! To jest nie do zniesienia, raz na mnie wrzeszczysz, raz ignorujesz, a potem nachodzisz w moim pokoju i częstujesz papierosami! – wypaliła.
– Nie częstowałem, po prostu jesteś bezczelna – odwrócił się do niej i podszedł bliżej, opierając się ramieniem o kolumienkę łóżka.
– Jak zwał, tak zwał – skrzyżowała ręce na piersi, mając szczerą nadzieję, że wygląda groźnie, ale jego zadowolony z siebie uśmieszek dał jej do zrozumienia, ku wielkiemu rozczarowaniu, że on się jej chyba jednak nie boi.
– Więc co proponujesz? – wycedził Snape, siląc się na spokój. Maska obojętności opadła. Jego spojrzenie było umęczone, a szczęki zaciśnięte z jakiegoś dziwnego poddenerwowania.
– Powinniśmy świętować – wypaliła Anastazja, czekając już instynktownie na jego zgrzytanie zębami. – To chyba, jak dotąd, nasza najmniejsza i najcichsza awantura.
Oczekiwała wybuchu. Zamiast tego wziął tylko głęboki wdech i pokręcił głową, robiąc jeszcze parę kroków w jej stronę.
– Po prostu przyszedłem po to, co moje, ty mi to oddałaś… A teraz i tak kłócimy się o to, więc nie masz racji – stanął nad nią i zdjął jej okulary, które znowu zaczęły się zsuwać z nosa.
– Uśmiechasz się! – Podsunęła się bliżej, ignorując wszelkie sygnały alarmowe, jakie w panice jej wysyłał.
– Nie, nie, nic z tych rzeczy. Masz wadę wzroku – odparł spokojnie i odłożył jej okulary na szafkę nocną. Złapała go nagle za rękę, czego kompletnie się nie spodziewał. Po dłuższej chwili zrobił jeszcze krok w jej stronę, a ona nie protestowała.
– Uśmiecham się tylko prywatnie. 
– Ach tak?
– W samotności, kiedy nikt nie patrzy.
– Przecież ci wierzymy, panna Elladora też ci wierzy. – Tym razem jednak panienka Black usunęła się dyskretnie ze swojego portretu jeszcze zanim rozpoczęły z mieszkanką pokoju swoje zwyczajowe utarczki słowne. Snape wyraźnie wzbudzał autorytet, gdziekolwiek się pojawiał.
Anastazja postanowiła zignorować na chwilę tę całą pozę strasznego Nietoperza z lochów. Położyła jego ręce na swoich ramionach i spojrzała w górę, mając nadzieję, że patrzy mu w oczy, chociaż przecież jego twarz bez okularów jawiła jej się tylko jako rozmazana plama. Zresztą, żadne z nich nie pokwapiło się też, by zapalić światło. „Czemu ona tak na mnie patrzy? Na stare plomby Salazara, jest pijana“, pomyślał, zaciskając nerwowo dłonie na jej drobnych barkach.
– Poddasz się wreszcie? – wymruczała.
– Nigdy.
„Slytherinie, robią mi przemoc!“



10 komentarzy:

  1. Tym razem komentarz skrajnie niepoważny, bo mam głupawkę, ha!
    Hrabinę O. kocham i chcę jej jak najwięcej. Kocham sfiksowane starszawe arystokratki, które wykazują niezwykłą zdolność zdobywania informacji, których nie powinny posiadać. Nie wspominając nawet o zwyczaju prześwietlania wbudowanym rentgenem nieszczęsnych młodych mężczyzn, którzy mają nieszczęście pętać się w pobliżu córek/wnuczek/prawnuczek. Kocham stare żeńskie rody, niezliczonych mężów i tajemnice :)
    Ja wiem, że pisałam o tym, jak bardzo nie lubię Molly, ale za każdym razem, kiedy widzę Anę z papierosem też mam ochotę palnąć jej kazanie! Ale to mój osobisty problem, wiem, wiem.

    „Anastazjo Hexwood, czy zgadzasz się wstąpić w szeregi Zakonu Feniksa i walczyć wspólnie o dobro i bezpieczeństwo czarodziejskiego świata?“ - yeah! Go, An! Czy ja mówiłam, że w Zakonie brakuje inteligentnych młodych kobiet?

    Severus Snape czający się nocą po panieńskich sypialniach totalnie rozłożył mnie na łopatki. Jak on to robi? Chyba dzieli z hrabiną O. talent do znajdowania się w wiecznie w najmniej spodziewanym miejscu i to w najmniej spodziewanej chwili. Złodziej fajek.
    Oj, było gorąco, ale i tak w sumie jeszcze nie czyniłaś na Snapie czynów zabronionych. Wiesz, że ja bym czyniła. Dużo. Właściwie... nawet teraz idę trochę poczynić
    Ave!

    P.S. Tym razem kwiatuszkiem odcinka są wszystkie nawiązanie do skandynawskiej mitologii. Aż nabrałam ochotę na sagi. Niech Cię, szelmo, bo ochota mi zostanie, a czasu brak, brak, brak!

    P.P.S. No i mój dzisiejszy refren: 'Nie myśl ani przez chwilę o tym, że Severus Snape nie spłaca swoich długów!'. Kwik, kwik, kwik.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, czy można złożyć zażalenie? Co to za szantaż, ja się pytam?? A może to podła natura autora powoli się ujawnia? Zostawiać tak czytelnika z niczym poza jego rozbujałą wyobraźnią w takim momencie? Powietrza zaczyna brakować! Co ja mam teraz zrobić ze swoim życiem, jak mam sobie poradzić z widmem Severusa krążącym nade mną? Słodki Jezu, litości!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muahaha! Autorka niniejszym oświadcza, że jest stworzona do polityki i szantażu, ponieważ ma świetne włosy i Severusa Snape'a w garści.
      Hails!

      Usuń
    2. Wobec tego pragnę autorkę ostrzec, że wraz z narastającym gniewem(pożądaniem?-sza!) szantażowanej, rośnie również zagrożenie bujności loków oprawcy! Twój argument dosłownie stanie się inwalidą, a ja przekonam swoimi wdziękami Severusa Snape'a do większej śmiałości w okazywaniu uczuć introwertyczkom.

      Usuń
    3. Profesor Severus Snape pragnąłby poinformować szanowną anonimową Czytelniczkę o swojej stałej obecności i nieopuszczaniu przez siebie stanowiska bezczelnego moderowania komentarzy zza ramienia Autorki.

      PS Każde wyrazy pożądania wobec w/w profesora zostają uprzejmie odnotowane, acz nie mają wpływu na ocenę końcową z eliksirów.

      Usuń
  3. *upada dramatycznie na kolana i wyciąga rękę w desperackim geście* mam-na-i-mię-Ga-bri-e-laaaaaaaaaaaaa. *zanosi się płaczem* *majaczy coś o umniejszaniu wartości* *jej żołądek przypomina o zagrożeniu, które niesie ominięcie wysokoproteinowej kolacji*

    OdpowiedzUsuń
  4. Może i nie jestem do końca normalna, ale uwielbiam momenty, w których główny bohater jest pijany. Serio. To zazwyczaj otwiera drzwi do fajnych zwrotów akcji, a z tej okazji zapytuję: CZEMU ZAWRÓCIŁAŚ W NAJLEPSZYM MOMENCIE?! Przecież każda dziewczyna na jej miejscu (albo tylko ja) wskoczyła by z nim... No.
    Poza cudnie lekkim acz niebanalnym stylem oraz utartą, choć nieprzewidywalną fabułą (no sorry, Sever lubi takie wiedźmy: mądra, ładna i wredna i z popieprzoną historią), to muszę trochę ponarzekać.
    Primo, ogarnij akapity. Oczopląsu można dostać.
    Sekundo, myślniki, pauzy i te inne w dialogach też ogarnij. Ja się na tym nie znam, więc mam od tego betę i polecam posiadanie takowej z całego serca i połowy portfela.
    Nie znam dalej tych liczb, na Twoim miejscu bardziej oddzielałabym graficznie fragmenty tych różnych zdarzeń czy perspektyw. Byłoby przejrzyściej.
    No a poza tym cud miód i orzeszki. Przeczytałam wszystko w jeden wieczór (przed chwilą) i kończę, bo już nudna jestem.
    [w-cieniu-pozogi.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za cudowny komentarz! :) I nikt tu nie zawraca, ja po prostu jestem sadystką. Nikt nie powiedział, że nikt nigdzie nie wskakuje. Mam nadzieję, że pomogłam na blokadę pisarską i czekam na coś nowego u Ciebie! :)

      Usuń
  5. Tak to już jest, że lepiej się pisze wiedząc, że ktoś to jednak czyta. Robię co mogę, aby wena nie zdychała, no ale czasami nie ma na to siły.
    Ale widzę, że Ty nie masz z tym problemów. Dziewięć rozdziałów w dziesięć dni! WOW, po prostu WOW.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mam pojęcia, dlaczego Ci się usuwają te akapity. Ja mam ustawione automatycznie w office (chyba 1,24cm) i nie usuwa mi ich. Te robione tabulatorem chyba wyżera, ale nie jestem pewna :C

    OdpowiedzUsuń