niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział ósmy

Furia Nietoperza

Anastazja stała w korytarzu na dole i dreptała niecierpliwie przed drzwiami kuchni, czekając, aż Bill łaskawie raczy się pojawić. Nie wiedziała, czemu zgodził się ją wziąć ze sobą, nie chciała się nad tym zastanawiać. Przebywała w zamknięciu stanowczo za długo, a perspektywa wyjścia na zewnątrz sprawiała, że była cała zniecierpliwiona i nie mogła się doczekać. W końcu przyszedł, oczywiście nie darował sobie włożenia czarnej kurtki ze smoczej skóry, szpaner jeden! Spojrzała na niego niecierpliwie. 
– Zajęło ci to trochę. Gdzie reszta? – Starała się powstrzymać ekscytację w głosie, ale widocznie jej się nie udało, bo została poczęstowana kolejnym uśmieszkiem. Co za irytujący człowiek! Wobec nikogo nie był nigdy tak złośliwy, widocznie tylko ona dostępowała tego zaszczytu; z drugiej ręki, dzięki Tatianie.
– Idziemy. – Poszedł z nią na górę, gdzie w jednym z pokojów przy schodach znajdował się ogromny, bogato zdobiony kominek, w którym trzaskał ogień.
– Rozumiem, że tylko ty i ja? Dlaczego? – Bill nie odpowiedział. Wziął z glinianej miski trochę proszku Fiuu i rzucił w płomienie, które zasyczały i zaraz zapłonęły jadowitą zielenią. Zanim Ana zdążyła coś jeszcze powiedzieć, wepchnął ją ze sobą do kominka i przytrzymał przy sobie stanowczo.
– Ulica Pokątna!

 ** 

Hermiona leżała na dywanie i nadrabiała zaległości w numerologii, podczas gdy Harry i Ron prześcigiwali się w głośnym biadoleniu o zbliżającym się wielkimi krokami pierwszym września.
– Jak pomyślę, że znowu będę musiał się męczyć na eliksirach, to chyba się zrzygam! – Ron rzucił się na łóżko dramatycznie.
– Ronaldzie! – syknęła Hermiona i wyjrzała na chwilę zza książki. – On cię może usłyszeć!
Proszę cię! Leży tam nieprzytomny, miejmy nadzieję, że poleży jak najdłużej! – Nagle oczy zapłonęły mu nadzieją. – Harry! Jak myślisz, a może Nietoperz nie zdąży się wylizać do początku roku szkolnego?
– Nie liczyłbym na to, stary. – Harry porządkował właśnie swój kufer i zastanawiał się, jak najlepiej zapakować Błyskawicę, żeby się nie uszkodziła. – Prędzej będzie nauczał jako duch, niż pozwoli komuś przyjść na zastępstwo.
Ron, niechętnie, musiał przyznać przyjacielowi rację. Hermiona przewróciła oczami i wymamrotała coś o niedocenianiu wiedzy i dostępu do najlepszej edukacji. Nagle Złotą Trójcę wręcz zmroziło, gdy usłyszeli za sobą, aż nazbyt im znajomy i charakterystyczny, szelest szat i głośne chrząknięcie.
– Jeśli mógłbym służyć drobną poradą… – rozległ się zza drzwi nienawistny, ale idealnie spokojny i opanowany, ton podszyty taką ilością żółci, że u normalnego człowieka podobna mieszanka wypaliłaby gardło. – Następnym razem, gdy weźmiecie się do obgadywania, zamknąłbym drzwi. Szczelnie. – W progu stał profesor Snape, w całej swojej okazałości, czarnych szatach i pełni grozy. Może tylko nieco bledszy i z bardziej podkrążonymi oczami, z których jednak  i tak wyzierała obietnica rychłej zagłady. Doszedł już do siebie, co do tego nie było wątpliwości. Widocznie perspektywa odbierania punktów i panoszenia się po lochach była najlepszym remedium.
– Profesorze…!
– Milcz, Weasley – wycedził. – Osobiście nie dbam o wasze urocze ploteczki, ale skoro jesteście jedynymi obecnymi w całym tym… – zawahał się –… przybytku, czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, gdzie się podziało to małe beztalencie do eliksirów?
Harry łapał ustami powietrze jak ryba, natomiast Ron wyglądał, jakby miał większą ochotę zjeść własne trampki, niż przebywać tu i teraz.
– Panna… Anastazja? – zapytała Hermiona, nadnaturalnie wysokim głosem. Snape uniósł jedną brew, wyraźnie oczekując dalszego ciągu. – Wyszła. – Granger wyraźnie oklapła, bo nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć.
– Co to znaczy, „wyszła“? – Jego głos stał się wprost proporcjonalnie jedwabisty w stosunku do poziomu irytacji. Harry już otwierał usta, ale Hermiona zatkała mu je ręką. 
– Ona… Poszła z Billem. Siecią Fiuu. To znaczy… Profesorze… – Nie zdążyła jednak powiedzieć nic więcej. Snape, warcząc pod nosem coś o idiotkach, pognał korytarzem w stronę pokoju z kominkiem. Szaty łopotały za nim jeszcze bardziej dramatycznie, niż zazwyczaj.
– No. Faktycznie wyzdrowiał, cholerny Dracula – mruknął Harry, gdy już otrząsnął się z wcześniejszego szoku. – Jak on śmiał w ogóle! Bezczelnie podsłuchiwać!
– Harry! – Hermiona rzuciła mu ostre spojrzenie, niepokojąco podobne do firmowego spojrzenia profesor McGonagall.
– No co? Poleciał już na Pokątną, sam słyszałem.
– Nieważne… – Zrezygnowana, otworzyła podręcznik i zaczęła szukać strony, na której była poprzednio. – Porozmawiajmy o czymś innym. O, właśnie! Ron, twoja mama ma uściski od mojej i bardzo dziękuje za sadzonki magicznej dyni!

 **  

Anastazja była z pewnością najweselszą czarownicą na całej Pokątnej, więc może dobrze, że Bill przezornie ukrył ją pod peleryną–niewidką. Nie wiadomo, kto wieczorem szwendał się po ulicach, a ona i jej siostra wciąż były łakomym kąskiem dla Śmierciożerców. 
– Nie wierć się tak! – fuknął pod nosem, gdy wyczuł, że Ana znowu się kręci i rozgląda. – Już prawie jesteśmy! – Jakaś czarownica spojrzała na niego podejrzliwie, więc Bill szybko odchrząknął i przyspieszył kroku. Jeszcze tego mu brakowało, żeby go brali za wariata. Na Merlina, niech szlag trafi te cholerne siostry, szczególnie młodszą! Ta kobieta to zaraza, był tego pewien!
Kiedy podeszli do Gringotta, magiczna peleryna została dyskretnie zdjęta. Weszli razem do dobrze im znanego hallu, z pracującymi wzdłuż korytarza goblinami. Stworzenia zaraz zrobiły się podejrzliwe, bo z twarzy panny Hexwood nie znikał, maniakalny wręcz, uśmiech.
– Możesz przestać się szczerzyć? – Weasley złapał ją nieco brutalnie pod ramię i podszedł szybciej do stanowiska na końcu hallu, przy którym siedział goblin z bardzo zadowolonym z siebie wyrazem twarzy i notował coś w opasłej księdze. Wyraźnie był  tu kierownikiem. Zerknął na gości znad okularów, a pod wpływem jego surowego wzroku Anastazja zaraz się uspokoiła i spojrzała na swoje buty. Przyjemna część wycieczki wyraźnie dobiegła końca.
– Pan Weasley. – Brzydka twarz goblina rozciągnęła się w nieszczerym uśmiechu. – Przyszedł pan na kolejną inspekcję?
– Nie do końca. – Bill wyjął z kieszeni jakiś dokument i podał go stojącemu obok strażnikowi, który przekazał go dalej. Anastazja rozejrzała się ukradkiem, obserwując, że bank najwyraźniej podwoił ochronę, odkąd była tu ostatnio. Goblin przesunął palcem po pergaminie i zdjął z nosa okulary w cienkich, złotych oprawkach. Splunął na dokument, a ślina zasyczała głośno, po czym zniknęła. Anastazja wykrzywiła się z obrzydzeniem, ale zaraz spoważniała, gdy Bill zgromił ją wzrokiem. 
– Proszę za mną. – Goblin zszedł kaczkowatym krokiem ze stanowiska i poprowadził ich korytarzem do masywnych drzwi na jego końcu. Tam wsiedli do wózka i pojechali z zawrotną prędkością w dół, do podziemnej części banku. Anastazja wychylała się z ciekawością i Bill parę razy musiał ja usadzić w miejscu. Uwielbiała wizyty w czarodziejskim banku!
– Zwariowałaś?! – On, osobiście, był lekko blady na twarzy.
– Co się stało, Weasley? – zapytała, z udawaną troską. – Czyżbyś nie był fanem kolejek górskich? – Wtem wagonik zahamował gwałtownie, a ona wpadła mu prosto w ramiona. Szlag!
– Jesteśmy! – oznajmił goblin i otworzył drzwi wagonika. Bill odsunął Anę stanowczo na bok i wyszedł pierwszy, poprawiając kurtkę. Związał lepiej włosy, bo parę kosmyków wymknęło się z kucyka i zaczęło mu wpadać do oczu. – Skrytka madame Rottberg. – Bill wziął umocowaną przy torach pochodnię i podszedł bliżej ogromnych, żelaznych drzwi skarbca. Anastazja wysiadła powoli z wagonika i trzymała się lekko z boku, obserwując nieufnie. Czarną magię wokół dało się wręcz wyczuć w powietrzu. Osobiście zawsze twierdziła, że ma to nieco… kwaśny zapach.
– Proszę się odsunąć! – Goblin przesunął dłonią po klamce i dziurce od klucza. Coś błysnęło i drzwi skarbca stanęły przed nimi otworem. Bill odłożył pochodnię i wyciągnął różdżkę. Poszedł przodem. Ana zerknęła nieufnie na drzwi, a potem na wyraźnie zadowolone z siebie stworzenie, którego brzydką twarz rozjaśniał teraz złośliwy uśmieszek. Wyciągnęła swoją różdżkę i podeszła bliżej drzwi. Wymamrotała pod nosem kilka formułek, ale wszystkie magiczne zabezpieczenia zdawały się być usunięte przez goblina. 
– Wyczuwasz coś? – Ku jej zdumieniu, Bill jeszcze nie wszedł. Czekał na nią i patrzył badawczo, jak rzuca zaklęcia. Pokręciła głową, ukrywając skrzętnie, że takie zachowanie podziałało nieco budująco na jej ego.
– Zdawało mi się… – zerknęła jeszcze na goblina.
– Chodź. One zawsze tak wyglądają. – Złapał ją za łokieć i razem przekroczyli próg skrytki Bellatrix. Zaczynała mieć dosyć tego, jak ją rozstawia po kątach, ale potem poczuła ulgę, że jednak trzyma się tak blisko niej. W środku było ciemno, jak w grobowcu. Pachniało również adekwatnie, gdyby nie wiedziała, że są w banku Gringotta, pomyślałaby, że zajeżdża tu mumią. Zresztą… Nie wiadomo, co Bellatrix mogła tu trzymać. „Smoka?“, przemknęło jej przez myśl.
Lumos maxima! – Bill wyciągnął przed siebie rękę z różdżką. Światło z jej końca padło na kamienne ściany skrytki, która, na szczęście, była stanowczo zbyt mała, by pomieścić smoka. Ledwo mogły tu przebywać dwie dorosłe osoby.
– Masz doświadczenie z podziemnymi grobowcami? – Anastazja rozglądała się wokół, ale wyglądało na to, że skarbiec był pusty.
– Można tak powiedzieć. – Bill przesunął ręką po zakurzonej ścianie. – Nikt tu nie był od lat…
– Tego nie wiemy, to może być iluzja. – Ana machnęła kilka razy różdżką, wypuszczając z niej bladoniebieskie iskry. Nagle cały skarbiec rozjaśnił się bladym światłem, które po chwili zrobiło się jadowicie zielone, a potem zgasło. Poczuła pewien dreszcz emocji.
– Czarna magia – mruknęła i złapała go za nadgarstek. Nie zauważyła tego z powodu ciemności i swojego nikłego zainteresowania tym, co Weasley o niej sądzi, ale wyraźnie mu zaimponowała. – Coś tu jest, to pewne. Pójdę przodem.
– Chyba żartujesz! Nie puszczę… Cię. Przodem! – zaprotestował. 
Przewróciła oczami.
– Nie graj gentlemana, bo ci to nie pasuje. – Machnęła różdżką jeszcze raz, ignorując jego komentarze pod nosem, tym razem tworząc setki małych, podobnych do świetlików światełek, które rozproszyły się po całym pomieszczeniu.
– Nie wiem, czy rozbijanie klątwy coś tu da… – mruknął Bill, ale gdy tylko to powiedział, wszystko wokół pokryło się szarą, lepką mgłą. Światełka zadrżały i znieruchomiały, a potem rozpłynęły się w powietrzu. W całym pomieszczeniu rozbłysła blada, niebieskawa poświata. Anastazja gwizdnęła i rozejrzała się z uznaniem.
– Zamontowała sobie Straż? – Bill skrzywił się i rozejrzał czujnie. Tego się nie spodziewał.
– Na to wygląda… Widzisz go gdzieś? – Zorientowała się, że nadal trzyma go za nadgarstek. Puściła gwałtownie, gdy na środku komnaty zmaterializowała się szara, podobna do ducha postać w długiej pelerynie z wielkim kapturem. Nie było widać twarzy, tylko czarną dziurę w miejscu, gdzie powinna być.
– KTO ŚMIE WCHODZIĆ DO SKARBCA MADAME ROTTBERG? – Duch nie poruszał ustami, właściwie w ogóle się nie poruszał, a jego słowa nie były wypowiadane, dźwięczały tylko w głowach nieproszonych gości. Jego głos przywodził na myśl dzwon opuszczonej katedry i mroczne otchłanie.
– No pięknie… – Bill schował różdżkę, Anastazja zrobiła to samo. Strażnik Skarbca był jednym z najstarszych zaklęć krwi, wobec którego tradycyjna magia pozostawała bezużyteczna. W przeciwieństwie do horkruksów, Straż była niemalże niezależnym bytem, którego nieproszony gość mógł się pozbyć tylko w jeden sposób. Cóż, właściwie na dwa, ale ten drugi był zdecydowanie bardziej nieprzyjemny.
– William Weasley. – Zasłonił Anastazję, stając twarzą w twarz z postacią w kapturze. – Przyszedłem coś stąd zabrać. – Anastazja złapała Billa mocno za ramię i odsunęła na bok.
– Co ty wyprawiasz?! – szepnęła.
– Co? – Odwrócił się do niej.
– ZABRAĆ? – Postać zadrżała nieco z wściekłości i postąpiła krok do przodu, ale jej głos był tak samo spokojny jak przedtem. – CZY ONA TEŻ PRZYSZŁA STĄD COŚ ZABRAĆ? – Strażnik wyciągnął rękę w stronę Anastazji. Z rękawa wysunęła się koścista, biała dłoń.
– Nie spotkałeś nigdy Straży?! –zaczęła ochrzaniać Billa szeptem. – Nie wolno im mówić takich rzeczy! To zaczarowane byty, już nie są ludźmi! – Odwróciła się szybko i odchrząknęła, zanim zaskoczony Łamacz Klątw zdążył jej odpowiedzieć, że faktycznie, dotąd Strażników oglądał tylko w książkach.
– Nie chcemy stąd nic zabierać. Chcemy usłyszeć twoją zagadkę! – powiedziała głośno. Strażnik opuścił rękę anemicznym ruchem.
– Zagadkę?! Co to znaczy, że już nie są ludźmi? – szepnął Bill, nie wierząc w to, co słyszy. Anastazja zgromiła go wzrokiem. 
– Zaskakująco mało wiesz, jak na Łamacza Klątw. 
Strażnik wyprostował się powoli i zrzucił z głowy wielki kaptur. Okazało się, że pod spodem nie było nic szczególnie potwornego, tylko głowa zwykłego mężczyzny o krótkich blond włosach i bardzo bladej skórze. Jedyne, co było w nim nadnaturalne, to oczy, a raczej ich brak. Jego oczodoły ziały pustką. Bill podszedł nieco bliżej, ale kiedy przyjrzał się Strażnikowi dobrze, zaraz się wycofał. Duch zaczął mówić, chociaż wcale nie poruszał ustami. Mówił tym samym obojętnym tonem, co wcześniej, jak gdyby poprzednia konwersacja nie miała miejsca.
– JESTEM PEŁEN ŚWIATŁA, LECZ POZOSTAWIONY W MROKU. MÓJ TEMPERAMENT ODPYCHA JEDYNEGO BRATA. MAM WIELU PRZYJACIÓŁ, LECZ ŻADNEGO Z NICH BLISKO I ZNIKAM W ŚWIETLE, KIEDY PRZYJDZIE KOLEJ BRATA, BY POPCHNĄĆ MNIE. CZYM JESTEM?
Anastazja wypuściła ze świstem powietrze i odwróciła się do Strażnika plecami, powtarzając pod nosem słowa zagadki.
– Wiesz? – Bill, który zdążył się chyba otrząsnąć z niecodzienności tej całej sytuacji, teraz wyraźnie główkował razem z nią. Anastazja machnęła ręką, żeby go uciszyć, po czym odeszła kilka kroków w przód i znowu w tył. Nagle drzwi skarbca zamknęły się z hukiem, a już i tak nikłe światło wewnątrz jeszcze przygasło.
– CZAS UCIEKA – poinformował ich Strażnik, łącząc znowu dłonie w przepastnych rękawach szaty. Bill rzucił Anie lekko niespokojne spojrzenie i ścisnął w kieszeni różdżkę.
– Znikam w świetle… – powtórzyła cicho, starając się nie brzmieć tak nerwowo, jak się czuła. – Mam jedno rodzeństwo i wielu przyjaciół, żyję w ciemności… – Spojrzała na Billa, który złapał ją nagle za ręce, a w jego oczach odmalowało się olśnienie.
– Księżyc! – krzyknął, a w tym samym momencie Strażnik odchylił głowę daleko w tył, zawył nieludzko i głośno, po czym rozpłynął się w powietrzu. Dziwna mgła zniknęła razem z nim i w skarbcu ponownie zapanował mrok. W ciemności dało się słyszeć jakiś mechanizm, coś odskoczyło na bok, jakiś kamień się przesunął, a potem rozległ się świst i Bill w ostatniej chwili pociągnął Anę za sobą na ziemię. Nad ich głowami przeleciały dwa sztylety i wbiły się z ogromną siłą w belkę nad drzwiami.
– Oszustka! – Anastazja krzyknęła i podskoczyła, wyraźnie w bojowym nastroju i gotowa stawić czoła kolejnym pułapkom, które obmyśliła pokręcona Bellatrix. Czarodzieje, jak na komendę, wyciągnęli czujnie różdżki. Nic więcej ich jednak nie czekało, więc trochę się rozluźnili, a Bill przypomniał sobie o swoim zadaniu.
Lumos!
W jednej ze ścian odsunął się kamień, ukrywając prostokątną skrytkę. Bill podszedł tam szybko i wyciągnął zawinięte w białą szmatę pudełko. Drzwi odsunęły się, z powrotem ukazując wyjście. Goblin czekał spokojnie przy wagoniku, kompletnie niezaniepokojony sytuacją.
– Co to jest? – Ana podeszła bliżej, żeby się przyjrzeć, ale on schował pakunek pod kurtką.
– Nieważne. Chodź stąd, zanim coś jeszcze na nas wyskoczy! – Złapał ją za ramię i wyszli ze skarbca. Żelazne drzwi zatrzasnęły się za nimi, kiedy tylko przekroczyli próg.
Nie zdążyli nawet dobrze wyjść z banku z powrotem na Pokątną, gdy drogę zagrodziła im postać w czarnym płaszczu. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, poczuli silne szarpnięcie i znajome sensacje towarzyszące łączonej teleportacji. Anastazja już chciała panikować i wyciągać różdżkę, gdy zorientowała się, że znaleźli się w samym środku, pustej teraz, kuchni na Grimmauld Place 12.
– Co do…? – Bill się rozejrzał, a wtedy jego wzrok padł na tajemniczą postać w czerni. – Profesor Snape?!
Mistrz eliksirów nie odpowiedział. Przedstawiał sobą obraz żywej i absolutnej furii. Anastazja na jego widok aż cofnęła się pod ścianę.
– Które z was – wysyczał – wpadło na ten genialny pomysł? – To już nie była irytacja i wtrącanie się w jej kociołek. To była apopleksja absolutna, z której nie należało sobie żartować. Nawet Bill, który ukończył Hogwart przecież jeszcze wcześniej od niej, teraz poczuł się jak mały, wystraszony chłopiec. Nietoperz z pewnością miał do tego talent. – Słucham! Czyj to był pomysł?! – Snape nie bawił się już w żadne ciche czy złośliwe tony, był też tego rodzaju nauczycielem, który w klasie nigdy nie musiał podnosić głosu, dlatego teraz jego krzyk był o tyle bardziej straszny. Anastazja wzdrygnęła się i nie mogła spojrzeć mu w oczy. Cała jej odwaga gdzieś prysła, ten człowiek ją po prostu i najzwyczajniej w świecie przerażał.
– Mój – odparł twardo Bill, nadal ściskając pod kurtką tajemnicze pudełko.
– Nie broń jej, Weasley! – warknął Snape i utkwił swój wzrok z powrotem w Anastazji. Znalazł się przy niej błyskawicznie, jego czarne szaty sprawiały jeszcze straszniejsze wrażenie, niż zwykle, a jego oczy aż błyszczały z wściekłości. – Co ci strzeliło do tego poczochranego łba?! – Złapał ją za ramię, ale ona wyślizgnęła mu się szybko i odeszła w stronę Billa, nie chcąc nawet stać w pobliżu tak wściekłego Severusa Snape’a. W takim stanie nie widziała go jeszcze nigdy!
– Nic mi nie strzeliło! – Próbowała się bronić, ale zobaczyła, że Bill kręci ostrzegawczo głową. Zignorowała to. Powoli, powoli strach ustępował irytacji. – Nie wiedziałam, że aż tak bardzo się o mnie troszczysz! – warknęła. Za jej plecami Bill zamknął oczy, jak gdyby oczekując armagedonu. Snape na tę uwagę jakby się uspokoił i  wyprostował bardziej, po czym znowu do niej podszedł, powoli, górując nad nią wzrostem.
– Nie pochlebiaj sobie, głupia dziewczyno! Cały Zakon staje na rzęsach, żeby cię chronić, a ty ignorujesz to wszystko i łazisz w nocy po Pokątnej?! Wiesz, kto się tam teraz kręci?! – Wyraźnie znowu uruchomił swoje dziwne moce czytania z niej jak z książki, bo na jego usta wpełzł grymas absolutnej pogardy. – Nie. Oczywiście, że nie wiesz. Nie wiesz, bo wydaje ci się, że jesteś taka mądra, a ty wciąż nie myślisz!
– Profesorze, to naprawdę był mój pomysł, poprosiłem ją o pomoc…
– Zamilcz wreszcie!
– Nie zamilknę! – Bill odłożył nagle pudełko na stół i odciągnął Snape’a od Anastazji, która robiła co mogła, by stać wyprostowana wobec straszliwej furii Nietoperza. – Nie jestem już małym chłopcem, profesorze Snape, i nie będzie mnie pan uciszał!
Zamiast oczekiwanego efektu, mistrz eliksirów uśmiechnął się tylko sardonicznie i nie zaszczycił Weasleya ani jednym spojrzeniem. Jego zimne oczy świdrowały Anastazję, która szczerze mówiąc miała ochotę uciekać, kopiąc się nogami w tyłek.
– Gdybyś miała jakieś wątpliwości, dziewczyno, to osobiście dbam o ciebie tyle, co o zeszłoroczny śnieg, jednak w związku z tym, że otrzymałem… Wszyscy otrzymaliśmy– zerknął na Billa – pewne rozkazy… Jestem zmuszony pilnować twojego bezpieczeństwa. Z czego ty jawnie sobie kpisz, więc być może wszyscy się niepotrzebnie wysilamy! – Zmrużył oczy. Anastazja przezornie się nie odzywała, nie chcąc dolewać oliwy do ognia. – Co zaś do twojego idiotycznego pomysłu o mojej jakiejkolwiek trosce… – Snape podwinął lewy rękaw szaty i pokazał jej swoje blade przedramię, na którym znajdował się, wyraźny jak nigdy, Mroczny Znak. Anastazja skrzywiła się nieznacznie, ale z jakiegoś powodu nie mogła odwrócić wzroku. 
– Profesorze! Czy musi pan być tak cholernie dramatyczny?!
– Chyba kazałem ci milczeć?!
Nigdy dotąd nie widziała Mrocznego Znaku z bliska i nie wiedziała też, dlaczego, w końcu to tylko tatuaż, ale z pewnych względów naprawdę wzbudzał lęk. Lęk, ale i coś jeszcze… Jakąś dziwną… Ku absolutnemu zdumieniu Snape’a, wyciągnęła rękę i przesunęła po tatuażu palcem. Wzdrygnął się i cofnął, wyprostowując szybko rękaw szaty. Przez ułamek sekundy patrzył na nią w kompletnym szoku, zanim się opanował i na powrót nie przybrał maski chłodnego opanowania i absolutnej pogardy.
– Ty giniesz i razem z tobą giną wszystkie notatki i całe badania Merricka nad Morsmordre – wyjaśnił w końcu Snape. – On gnije w Azkabanie i prawdopodobnie nie wie już, jak się nazywa, a ty, o ironio!, jesteś jedyną żyjącą osobą, która zrobiła postęp… Która posiada jakiekolwiek informacje o tym, jak się tego pozbyć! – Wskazał na swoją lewą rękę. Anastazja potrząsnęła głową, kompletnie nie dowierzając temu, co właśnie usłyszała. Przeklęty Nietoperz! Nieznośny, paskudny człowiek! Jak mogła nawet myśleć, że tkwią w nim jakiekolwiek ludzkie odruchy czy uczucia? Idiotka! Przez dwa dni pomagała mu dojść do siebie, myśląc naiwnie, że może nie jest taki zły, być może myliła się co do jego paskudnego charakteru, może wszyscy się mylili! To tylko maska, jedna z wielu masek, kłamstw i osobowości, ale proszę, jaka była naiwna! Nie istniał żaden Snape-podwójny szpieg, Zakonnik-Snape, W-Głębi-Duszy-Porządny-Gość-Snape! Był tylko on, jeden, sam – Wredny-Egoistyczny-Nietoperz-Z-Lochów-Snape, jego jedyna i oryginalna osobowość. Każda próba doszukiwania się drugiego dna, trzeciej i czwartej wersji była po prostu jałową naiwnością! Przynajmniej jedno należy mu przyznać: był prawdziwie konsekwentną constans; Severus Snape najwyraźniej był tak okropny, jakim się wszystkim wydawał i w tym akurat nigdy nikogo nie zawiedzie.
– Proszę bardzo! Możesz je sobie wziąć! – Moc jej głosu zdziwiła nawet Snape’a. Nagle przestała się bać. Była zła i czuła się przez niego po raz kolejny poniżona. – Pójdę zaraz na górę, dostaniesz, czego chcesz, bierz je! Ja ich nie chcę! Mam iść?!
– Moja kochana, myślę, że to nie będzie konieczne. Pan Snape, zdaje się, już wychodzi.
Wszyscy zwrócili się w stronę drzwi. Anastazja musiała niniejszym po raz pierwszy w życiu podziękować za umiłowanie madame Oleńskiej do dramatycznych wejść.





1 komentarz: