czwartek, 14 maja 2015

Rozdział dwudziesty drugi

Teraz będzie już tylko coraz większe szaleństwo. Zapraszam! Aha, no i czy nie mówiłam, że dynie są bardzo ważne?

W tangu nie ma błędów, w porównaniu z życiem.1


grudzień, 1996
William Weasley nigdy nie należał do ludzi szczególnie sentymentalnych, chociaż teraz miał wrażenie, że właśnie przez jakiś kompletnie irracjonalny sentyment rozpada się od środka. Od trzech miesięcy w Zakonie trwały gorączkowe przygotowania do ostatecznego rozliczenia, a on nie potrafił racjonalnie myśleć, nie mógł się skupić, bo wciąż się zastanawiał, gdzie do licha podziewają się siostry Hexwood. Konkretnie jedna. Ta ruda. Podskórnie wręcz czuł, że mają z tym wszystkim coś wspólnego, ten cały plan był zbyt szalony. Żeby tak… Voldemorta! Mieczem! I eliksirem! Zrozumiałe, że Harry był już całkiem nieźle przeszkolony, ale na Merlina…! Tak, na pewno miały z tym coś wspólnego, a za sznurki niewątpliwie pociągała hrabina Oleńska. Był o tym przekonany. Nie mógł konkretnie wskazać palcem przyczyny swoich podejrzeń, ale zwyczajnie wiedział, że ma rację. Teoretycznie nie miały uczestniczyć w niczym, ich bezpieczeństwo było zagwarantowane z góry, ale czy ktoś w ogóle wierzył w to, że nie będą się wtrącać? Mało prawdopodobne. Wszystko wokół tych kobiet było po prostu zbyt tajemnicze, zbyt dziwne, ich wpływ na wszystkich dookoła zbyt lepki, by tak po prostu się od nich uwolnić.
Przebrany w garnitur, stanął w hallu Grimmauld Place i poprawił muszkę przy kołnierzu, choć i tak wiedział, że leży idealnie. Zerknął kątem oka na Tonks, która próbowała dyskretnie poprawić sukienkę, ale została zgromiona wzrokiem przez McGonagall. Moody tymczasem machnął różdżką i przed zebranymi na dole pojawił się okrągły, duży stolik. Dumbledore, czując się wyraźnie nie na miejscu w garniturze, podszedł i poustawiał na blacie szereg buteleczek z szarym, brejowatym eliksirem.
– Wszyscy wiemy, na czym opiera się cały plan – zaczął. – Harry eskortuje pannę Granger, młody Malfoy jest już na miejscu i miejmy nadzieję wspina się na wyżyny gry aktorskiej. Wszystkie fiolki są podpisane, Alastor dopilnował, by pierwotni… dawcy znaleźli się tam, gdzie ich miejsce. Wiecie co robić. – Spojrzał czujnie po zebranych. – Jeśli ktoś chce się wycofać, teraz byłby na to odpowiedni moment. 
Bill westchnął ze zrezygnowaniem, podszedł do przydzielonej sobie fiolki i odkorkował zawartość. Spojrzał na etykietkę. Wywar z Avery’ego. Cudownie. Gdyby nie fakt, że Snape już dawno przeszedł na tamtą stronę, uznałby, że chyba ich dostawca eliksirów ma chore poczucie humoru. Facet próbował go przecież wykończyć!
– Na zdrowie. – Uśmiechnął się łobuzersko i wypił do dna, starając się zachować zimną krew. Czuł, że chyba mu nie idzie.
– Do zobaczenia po drugiej stronie – uznał Moody. 

**

Kiedy zeszła do hallu, z wikińskim mieczem bezpiecznie ukrytym w zaczarowanej sakiewce, która mieściła wszystko, Hermiona niemal nie poznała swojego odbicia w lustrze. Suknia pasowała idealnie, efekt końcowy był taki jak zamierzony: panna Granger w końcu poczuła się jak bohaterka własnej bajki. Szkoda tylko, że musieli lecieć do Malfoy Manor na testralach, to było jakieś takie… Mało balowe. Ale cóż, odkąd Voldemort się tam zainstalował kompletnie zablokowano teleportację, a nie mogła przecież paradować w szpilkach przez środek pola. Oddelegowani w bezpieczne miejsce rodzice zabrali samochód, a Hermiona szczerze wątpiła, żeby jakikolwiek taksówkarz w okolicy przyjmował galeony. 
– Hermiono… Cholera, wyglądasz…! – Czekający przy schodach Harry pokiwał  głową z uznaniem.
– Dziękuję. – Obejrzała dokładnie jego garnitur. Miała całkiem spore podejrzenia, że był to ślubny garnitur jego ojca, który sobie tylko znanym sposobem wytrzasnął skądś Syriusz. Nigdy się nie spodziewała, że na balu u Malfoyów będzie obowiązywał mugolski dresscode, ale widocznie nie wiedziała jeszcze wszystkiego o czarodziejskim świecie… Albo Narcyza wzięła sobie za bardzo do serca „Wielkiego Gatsby’ego“. 
– Myślisz, że się nabiorą? – zapytała nagle. 
Harry przeczesał dłonią włosy i poprawił okulary.
– Nie wiem – westchnął. – Chyba naprawdę liczą na moje gryfoństwo i skłonność do męczeństwa za naród. Sam fakt, że wysłali zaproszenie…
– Naprawdę liczyli, że ot tak się tam stawisz?
– My. My się stawimy. – Ścisnął ją za rękę. – Chyba tak. Nie wiem. Może to jakiś śmierciożerczy sposób obchodzenia nowego roku? Zatańczmy walca i postrzelajmy Avadą? – Wzruszył ramionami. 
Wyraźnie próbował ją rozśmieszyć, więc uśmiechnęła się nieznacznie, choć wcale nie miała na to ochoty. 
– Właściwie… Jest jeszcze jedna sprawa – powiedziała po chwili. Żadne z nich jakoś się nie kwapiło do wyjścia. – Wszyscy i tak przybędą tam powozami, czy musimy lecieć na testralach?
Harry nic nie powiedział, zamiast tego przekrzywił zachęcająco głowę i czekał na dalszy ciąg. Znał swoją przyjaciółkę na tyle, by wiedzieć, że w tym momencie plan był w jej głowie już całkiem uformowany, pytanie było retoryczne.
– Hermiono? – zapytał, kiedy wciąż nie uzyskał odpowiedzi.
Wtedy zobaczył, że jej wzrok jest utkwiony w kuchennym oknie, za którym widać było ogródek warzywny pani Granger. Magiczne dynie wyrastały w nim co roku, ale nigdy dotąd nie wydawały owoców. Teraz natomiast dwa dorodne okazy lśniły spod chwastów pomarańczową skórką, jak gdyby poganiając Hermionę do działania. Spojrzała na swoją różdżkę, uśmiechając się pod nosem. Och, to będzie aż nazbyt perfekcyjne! Jak to dobrze, że jej matka nigdy nie miała też specjalnie serca, by tępić ogrodowe gryzonie.
– Hermiono?
– Jak szaleć to szaleć, co nie? – powiedziała nagle, obracając różdżkę w palcach. – W końcu to może być nasza ostatnia noc, Harry. Zakończmy to z hukiem. – Uśmiechnęła się tak, że nie miał odwagi protestować przeciwko jej planom.
Chwilę później, całkowicie znikąd, przed dom zajechał wyjątkowo pomarańczowy powóz o fantazyjnym kształcie, bez śladu woźnicy, zaprzężony w cztery białe rumaki. Mieszkająca naprzeciwko Grangerów panna Marple, której jedyną rozrywką w samotne wieczory było podglądanie swoich sąsiadów, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Chwilę później upuściła w szoku filiżankę z herbatą na podłogę. Gdy tylko do powozu wsiadł chłopak w garniturze i tajemnicza dama w błękitnej sukni, trzasnął niewidzialny bicz, a konie ruszyły z kopyta tak szybko, że po chwili… Wzbiły się w powietrze! 

**

Orkiestra skończyła grać foxtrota i wszyscy rozeszli się trochę po parkiecie, nagradzając się wzajemnie uprzejmymi oklaskami. Eleganckie suknie, blask i śmierciożercza arystokracja czująca się wspaniale we własnym towarzystwie. Pozostały trzy godziny do północy. Narcyza była z siebie niezwykle zadowolona, wszystko szło zgodnie z planem. Czarny Pan czekał na swój moment, a Potter, ten skończony idiota, naprawdę się tu pojawił! Nie mogła się też doczekać, gdy dorwie w swoje ręce tę gryfońską szlamę. Odechce jej się zakusów na jej Dracona.
Nagle rozmowy nieco przycichły, gdy do salonu wszedł ktoś, kto z pewnością nie był wyczekiwanym gościem. Anastazja weszła na parkiet, udając, że wcale nie widzi tych wszystkich utkwionych w niej spojrzeń. Narcyza ścisnęła nerwowo nóżkę kieliszka z szampanem, a jej wąskie usta wykrzywił grymas, gdy bezczelny gość skinął jej głową, a potem przeparadował powoli na środek. Córka Dołohowa. Cudownie. Poziom kultury zupełnie jak u tatusia. 
Ana rozejrzała się po zebranych z kompletną obojętnością. Wyglądało na to, że miała to być jej ostatnia noc wśród żywych, więc co miała jeszcze do stracenia? Snape został Śmierciojadem na pełen etat, a ją czeka śmierć w samotności przez rodzinną klątwę. Nie zamierzała dożyć tej samotności, lepiej zakończyć wszystko z hukiem już teraz. Nie będzie się więcej ukrywać przed nieuniknionym. 
Uznała, że skoro i tak wygląda świetnie, to po co ma się przejmować, że właśnie weszła prosto do gniazda szerszeni. Zwykle zmierzwione włosy upięła w staranny kok, wielkie okulary poszły w odstawkę, a zaskakująco kobieca sylwetka, którą zwykle ukrywała pod za dużymi swetrami, teraz była podkreślona białą, powłóczystą suknią. Po sali rozległ się szmer, orkiestra na chwilę ucichła, gdyż nikt też specjalnie nie pchał się teraz na parkiet. Najgłośniejszym dźwiękiem okazał się być stukot obcasów panny Hexwood, które nadrabiały jej nikczemny wzrost, gdy przechodziła pewnym krokiem przez sam środek sali. Śmierciożercy zacisnęli dłonie na różdżkach, lecz Lucjusz Malfoy powstrzymał ich ledwo dostrzegalnym gestem dłoni. Narcyza posłała mu oburzone spojrzenie, ale ją zignorował. Jeśli było coś, co jej mąż cenił ponad obowiązki, to był to dobry show, a ten zapowiadał się świetnie.
Ana podeszła do kelnera, który mrugnął do niej łobuzersko i zniżył usłużnie srebrną tacę z kieliszkami szampana. Rozpoznała to mrugnięcie, choć nie mogła skojarzyć twarzy.  Być może to wcale nie była jego twarz? Poczęstowała się szampanem i rozejrzała dumnie po sali. Jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości, że nie miała prawa tu być, teraz musiałby się szybko wycofać. W gniewie jej twarz nabrała ostrzejszych rysów. Oczy ciskały iskry prawdziwej furii i urażonej dumy, skutecznie uciszając nieprzychylne komentarze. Bali się jej? Słusznie. Czas najwyższy. Przeprowadziła z Zakonem ten plan do końca, teraz nastała jej kolej na zaznaczenie swojej obecności. Nic ją nie obchodziło, że kazali jej się trzymać z daleka. Nie jest fabryką eliksirów, do diaska! Miała tu swoje sprawy do załatwienia. Najpierw znajdzie Snape’a i powie mu coś do słuchu, a potem… Potem pewnie miotną w nią Avadą
Przeszła z powrotem przez sam środek parkietu i wypiła nieco szampana, rozglądając się niemal obojętnie po zebranych. Niech się gapią. Niech się napatrzą. Nie miała nic do ukrycia. Stojący gdzieś pod ścianą Bill, którego poznała tylko dzięki temu, że sama uwarzyła służący mu za przykrywkę eliksir wielosokowy z włosami Avery’ego, próbował dawać jej paniczne sygnały, by się wycofała, ale kompletnie go zignorowała. W sumie mógł się jej przydać. Podeszła do orkiestry. Jej oczy napotkały zaciekawione spojrzenie gitarzysty, który pozwolił sobie na mały uśmiech.
– Tango proszę – powiedziała cicho, ale tak stanowczo, że poczuł, jak włoski jeżą mu się na karku.
– Oczywiście. – Odwrócił się i skinął głową kolegom. – Tango.
Gdy rozbrzmiała muzyka, Anastazja odwróciła się z powrotem do zebranych i wróciła na środek. Podeszła prosto do Billa i spojrzała mu w oczy, tylko na chwilę odsłaniając wszystkie karty. Patrzyła niemal błagalnie.
– Zatańcz ze mną – poprosiła.
Rozejrzał się, nie wiedziała czy wściekły, czy przerażony.
– Ana, przestań! – syknął. – Uciekaj stąd!
– Zatańcz ze mną.
Złapał ją mocno za nadgarstek i w pewnej chwili już chciał wyprowadzić z sali, ale w jej wzroku zobaczył coś tak niepokojącego, że zrezygnował.
– Nie rób tego – poprosił.
Nie posłuchała. Odwróciła się, czując palące upokorzenie odmowy. Część kobiet wróciła do szeptów, a Narcyza Malfoy posłała jej z daleka triumfalny uśmieszek. Przeszła się po parkiecie jak kotka, nadal nie okazując słabości. Teraz było za późno, by się wycofać. Niespodziewanie podszedł do niej Draco, przystojny jak nigdy, w czarnym, mugolskim smokingu. Uśmiechnęła się i położyła mu rękę na ramieniu, w niemal siostrzany sposób. Wziął jej kieliszek i mrugnął do niej, po czym szybko wrócił w tłum.
– To było bardzo uprzejme z twojej strony – powiedziała do niego Hermiona, lekko drżącym głosem. Wiedziała, że Anastazji nie powinno tu być, ale teraz nie pozostało już nic innego jak płynąć z prądem. Show must go on, chociaż trochę zwątpiła, czy panna Hexwood wiedziała, na co się porywa. Za chwilę miało się tu rozpętać piekło.
Anastazja chyba podzielała jej uczucia i już prawie się wycofała, gdy poczuła czyjeś silne ręce na swojej talii. Ktoś odwrócił ją do siebie szybko, ich ręce się spotkały i momentalnie rozpoznały siebie nawzajem. Nic nie powiedział. Patrzył na nią tylko chwilę tak, jak gdyby już nigdy nie chciał wypuścić jej z rąk. Potem wyprowadził ją na środek parkietu. Nigdy by nie przypuszczała, z jaką gracją Snape radził sobie w tangu. Gdzieś z drugiego końca sali Narcyza złapała Lucjusza za ramię, wbijając mu w łokieć ostre paznokcie. Z godnym podziwu spokojem i cierpliwością, pan Malfoy Manor zniósł to w milczeniu.
– Musisz ich powstrzymać, Lucjuszu! – powiedziała, we wzburzeniu nie siląc się już nawet na dyskrecję.
– Nie, właściwie nie muszę – wymruczał, z trudem powstrzymując uśmiech. Narcyza, wściekła do granic, patrzyła nienawistnie na tańczącą parę, która dała prawdziwy  popis umiejętności tanecznych. Płynęli wręcz w tańcu i nie odezwali się przy tym do siebie ani słowem. Nie musieli. Anastazja patrzyła mu w oczy i próbowała z nich coś wyczytać, ale miała wrażenie, że jest odwrotnie i to Severus czyta z niej jak z otwartej książki. Był Śmierciożercą czy nie? Miała rację, czy nie? Po jakimś czasie miało to już dla niej znikome znaczenie, za chwilę wszystkie te przynależności i tak przestaną mieć jakąkolwiek moc. Najchętniej trwałaby z nim tu wiecznie w takim zawieszeniu, ale w końcu orkiestra przestała grać. Wtedy przez środek tłumu przemaszerowała pani domu, nieodgadnionym sposobem, znanym tylko wykwalifikowanym gospodyniom, jednocześnie obmyślając plan mordu, klaszcząc, ciągnąc za sobą zrezygnowanego Lucjusza i krzycząc entuzjastycznie:
– Brawo! Po prostu brawo, to było wspaniałe, Severusie! Kto by pomyślał! – Kiedy została przepuszczona przez tłum, Snape oderwał na chwilę wzrok od Anastazji, ale wciąż obejmował ją zaborczo w pasie i nie zamierzał puścić.
– Mam nadzieję, że wiesz, że to już koniec, Narcyzo – odparł tonem tak mrożącym krew w żyłach, że nawet madame Malfoy zbiło to z tropu. Wśród Śmierciożerców poniósł się szmer, kilku natychmiast krzyknęło „Zdrada!“. Severus wyminął ich stanowczo i pociągnął osłupiałą Anastazję za sobą do wyjścia, ale drogę zastąpili im Rosier i Macnair.
Snape już wyciągał różdżkę, gotowy do pojedynku, gdy kompletnie nieoczekiwanie Narcyza krzyknęła z wściekłości i wyciągnęła swoją, po czym wykonała bardzo skomplikowane ruchy nadgarstka, mrucząc pod nosem inkantacje. Światło w całym domu zamigotało i zgasło na chwilę, a wśród gości zapanowało spanikowane poruszenie. Nikt już nie miał wątpliwości, że tym razem Narcyza postanowiła uczynić słynny noworoczny bal Malfoyów prawdziwie niezapomnianym.
– Nigdy! – krzyknęła i machnęła różdżką ze świstem. Kryształowy żyrandol zleciał prosto na środek parkietu i nawet Lucjusz uznał, że to jakieś kompletne szaleństwo, sam w ostatniej chwili uskoczył na bok. Jego żona kroczyła w stronę Snape’a jak furia zemsty, mamrocząc pod nosem kolejne inkantacje. Orkiestra wyraźnie nie wiedziała, czy zacząć grać muzykę z „Titanica“, czy uciekać. Po kolei puściły wszystkie bariery magiczne domu, a wraz z nimi ulotniło się każde możliwe zaklęcie maskujące. Część gości zaczęła uciekać w popłochu, ale wtedy z tłumu wystąpił niespodziewanie sam Dumbledore, poprawiając rękawy jaskrawozielonej szaty, aż bijącej na odległość ironią, z wyraźną ulgą, że mógł się pozbyć garnituru.
– Narcyzo, moja droga, śmiem zauważyć, że wyglądasz dziś olśniewająco. – Posłał jej swój najlepszy uśmiech.
Tymczasem Harry Potter ścisnął swoją różdżkę i bez wahania pobiegł do ogrodu, gdzie w towarzystwie reszty swojej armii właśnie pojawił się Voldemort, wykrzykując rozkazy. Hermiona coś za nim zawołała, ale gdy nie zareagował, pognała za nim. Draco kompletnie zignorował wszelkie plany, Śmierciojadów i inne Zakony i puścił się w pogoń za ukochaną, co wprawiło Narcyzę w jeszcze większą furię.
– Zamknij się, starcze! – Puściła w stronę Dumbledore’a jakąś klątwę, którą ten odparował bez najmniejszej konieczności użycia różdżki. Narcyza wyraźnie nie zdawała sobie do końca sprawy, z kim właśnie skrzyżowała szable.
– Co teraz? – wycedził stojący obok Dumbledore’a Snape, gdy wszystkie pary oczu zwróciły się w stronę pozbawionych wszelkich magicznych przebrań członków Zakonu.
Wśród Śmierciożerców podniósł się nowy szmer, a zaraz potem pełen pogardy śmiech. Zakonnicy powoli wyszli na przód. Reszta gości zaczęła znowu dyskretnie przemykać do wyjścia, część bez pardonu się stamtąd teleportowała. Anastazja spojrzała na Snape’a wyczekująco, a on ścisnął ją mocno za rękę.
– Teraz, moi drodzy – powiedział powoli Dumbledore, wpatrując się w stojącego przed nim Lucjusza, który wciąż starał się sprawiać pozory dobrych manier – jeśli wybaczycie mi pewną dozę kiczu… Na nich!






______________________________

1Al Pacino, „Zapach kobiety“

3 komentarze:

  1. Narcyza powinna prowadzić "Perfekcyjną Panią Domu", widzę ją w tej roli. <3 Jak przejąć władzę nad światem i ugotować jambalayę w czterdzieści pięć minut! Aww, Draco, ty szarmancki draniu. Dlaczego w książce robili z ciebie takiego płytkiego cieniasa i nikt nie zobaczył pełni twojego potencjału? Ech. Ale tak z drugiej strony - na pewno będzie im się zajebiście walczyć w tych kiecach i na szpilkach. ;p Tu mowa oczywiście o paniach, bo wierzę, że jeśli Dolohov już w końcu raczył się ubrać i wytrzeźwieć, to wylądował w smokingu. Ale może go przeceniam. Voldemort, co to miało być, studencki kwadrans na spóźnienie?

    wee

    OdpowiedzUsuń
  2. "Napiszę komentarz jak wrócę z uczelni... O! Nowy rozdział! Jutro komentuję, bo dziś już późno i nie ogarniam... Następny rozdział!"
    Żebyś nie pomyślała, że o Tobie zapomniałam. Po porostu nie nadążyłam z komentarzami.
    Po pierwsze, wincej pijanego Severa! Wincej!
    Po drugie, jakoś nie przepadam za Twoją wersją Draco, bo jakaś taka cipa z niego, ale może to tylko moje odczucia po ogromnych dawkach skurwysyńskich śmierciożerców.
    Plan spoko, tańce spoko, ćpanie spoko, wszystko spoko. A jak Twój licencjat, he? XD
    No nie mam się do czego przyczepić nawet...
    Czekam na wincej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Odkąd zobaczyłam Jude'a Law w trailerze FB2, mam wrażenie, że nic nie leży na Dumbledorze tak dobrze jak garnitur. Nie trzeba mu było hodować tych włosów i brody, toby mu zostało.

    Ktoś mógłby pomyśleć, że jak kobiety zabierają się do planowania zwycięstw, to nie tylko idzie to szybciej, ale też inteligentniej i bardziej wytwornie. JKR nie potrzebowała Dumbledore'a. Potrzebowała Hrabiny Oleńskiej, niestety nie wpadła na jej stworzenie. A szkoda.

    Kareta z dyni. Zaniemówiłam.

    OdpowiedzUsuń