środa, 13 maja 2015

Rozdział dwudziesty pierwszy

Jeśli chcesz pokoju, szykuj się na wojnę.1

Anastazja siedziała nad kociołkami czwarty dzień i czuła, że powoli traci wzrok od oparów. Plan Dumbledore’a był kompletnie szalony, choć trzeba było przyznać, że to tego rodzaju wariactwo, które a nuż mogło się udać. Już wiedziała dlaczego Zakon jej potrzebował, ale wciąż jeszcze było jej trudno to wszystko ogarnąć. Dobrze było w końcu się czymś zająć zamiast siedzieć z założonymi rękami i czekać na rewolucję – oprócz tego, że padała na twarz. Powoli mieszały jej się składniki i ich kolejność dodawania, bo nie spała od bardzo dawna i straciła rachubę, którą kawę już dzisiaj pije. Zamieszała ostatnią partię eliksiru wielosokowego i odstawiła robotę na chwilę, bo czuła, że zaraz się pomyli, a do tego nie mogła dopuścić. Ostatni raz sprawdziła wszystkie kociołki i jeszcze trzy razy przeczytała przepis. Wyglądało w porządku. Teraz pozostało czekać do następnego etapu. Zerknęła na stojące przy kociołkach pudełko, w którym znajdowały się ponumerowane i dokładnie podpisane próbówki. Ostatnie składniki. Kluczowe składniki. Od czterech dni spała w jednym pokoju z pudełkiem z włosami Śmierciożerców. Bosko. Na chwilę spojrzała w stronę balkonu i pokręciła głową. To tam było chyba jeszcze gorsze.
Subskrypcja „Proroka Codziennego“ walała się wszędzie po balkonie, bo przez zaklęcia zabezpieczające skrzatów sowy nie miały dostępu do apartamentu. Podeszła do drzwi i wyjrzała, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Jedna z gazet się rozwinęła, a nagłówek pulsował upiornie z daleka: „Morderstwa w Little Whinging“. Obok były zdjęcia Snape’a i Dołohowa, zrobione jeszcze w Azkabanie. Żaden reporter nie był chyba na tyle głupi, by robić Śmierciożercom zdjęcia w akcji. 
Anastazja zdjęła okulary i pomasowała nasadę nosa. To było kompletnie surrealistyczne. Jej… Snape. I potworny facet, który okazał się jej ojcem. Ramię w ramię mordujący mugoli. Jeśli wcześniej jeszcze wierzyła, że to mogła być pomyłka, dywersja albo sekretna strategia zakonu, teraz nie wiedziała już sama, co ma myśleć. W Surrey mieszkała rodzina Pottera i nikt nie miał wątpliwości, dlaczego właśnie tam Voldemort wysłał swoich ludzi. Czy to naprawdę mogło się stać przez nią? Bo go zostawiła? Widocznie ceniła się wcześniej zbyt nisko. Albo on ją przeceniał. Bo jeśli nie przez nią… Nie, to nadal brzmiało zbyt romantycznie. I niedorzecznie. I w ogóle do niego nie pasowało. Ale jeśli jednak… To co go nagle do tego skłoniło? Pokręciła głową i szarpnięciem spuściła rolety na drzwi balkonowe. Dość tego. Nie, to naprawdę do niego nie pasowało, przecież to był dorosły facet, nie robiłby tego wszystkiego przez nią! I dlatego wciąż miała wątpliwości. Wciąż wierzyła, a raczej – była uparcie podejrzliwa.

**

Harry wciąż i wciąż od nowa ciskał zaklęciami w manekiny. Spotkanie Klubu Pojedynków już od dawna się skończyło, ale on i tak nie zmruży dziś oka. Równie dobrze mógł poćwiczyć. Powoli udzielał mu się nastrój zbliżającej się wielkimi krokami wojny. Bo wojna musiała nadejść, już zebrała pierwsze żniwa. Lupin próbował go wcześniej pocieszać, ale na niewiele się to zdało. Nic do Harry’ego nie docierało, więc w końcu zostawił go samego w Wielkiej Sali, uznając, że chłopak musi pobyć sam ze sobą i jakoś oswoić się ze straszną wiadomością na swój własny sposób. Harry wiedział, że Voldemort chciał przekazać mu dość wyraźną wiadomość i musiał przyznać, że mu się udało. Dursleyowie nigdy nie byli jego prawdziwą rodziną, ale jakąś zawsze byli. Były momenty, w których nienawidził ich za to, jak go traktowali, bo było to jawne znęcanie się, ale nigdy  przecież nie życzył im śmierci! A już na pewno nie z ręki tego skurwiela, Snape’a. Nie mylił się co do niego nigdy, teraz to wiedział, ale satysfakcja wcale nie smakowała tak dobrze jak się tego spodziewał.
– Potter. 
Harry walczył z wyimaginowanym przeciwnikiem z taką zapalczywością, że opamiętał się dopiero gdy zza jego ramienia ktoś puścił silne Reducto i manekin rozpadł się w proch. Gryfon odwrócił się z irytacją. Za nim stał Draco i właśnie chował różdżkę.
– Spadaj stąd! – Harry podszedł do niego szybko i szarpnął nim, ale Ślizgon był niewzruszony. Nawet nie drgnął.
– Nie – powiedział spokojnie. Potem złapał Pottera za ramiona i usadził go stanowczo na ławce stojącej pod ścianą. – Wszyscy się o ciebie martwią, Potter.
– I co z tego? – warknął. – Ciebie to nie dotyczy!
– Może i nie. – Uśmiechnął się krzywo. – Ale ja nie będę patrzył jak moja dziewczyna sobie oczy wypłakuje, bo ty zachowujesz się jak bachor. 
– Sam jesteś bachorem – syknął.
– Kiedy ostatnio któryś z twoich próbował z tobą rozmawiać, posłałeś Weasleya do skrzydła szpitalnego, Potter. Choć muszę przyznać, że z tymi oślimi uszami było mu bardzo do twarzy –  dodał złośliwie. – Trzeba było je zachować.
Harry spuścił wzrok. No tak. Nadal nie przeprosił Rona. Powinien w końcu to zrobić, rzucanie się z pięściami na najlepszego przyjaciela, gdy ten tylko próbował mu pomóc, było czymś, czego teraz bardzo się wstydził. Trochę też dlatego teraz siedział tu sam i się wyżywał. Ale prędzej połknie własny język niż się do tego przyzna, był zbyt wściekły.
– To był wypadek – powiedział cicho.
– To nie był wypadek, Potter. Chciałeś się na kimś wyżyć, a twój och-jak-biedny przyjaciel jak zawsze był pod ręką. – Jego ton nadal był spokojny i rzeczowy. Harry’ego irytowało to chyba jeszcze bardziej niż gdyby na niego krzyczano.
– I co, teraz niby przyszedłeś składać do kupy moje serduszko?! Nie trzeba, dzięki bardzo za troskę!
Ślizgon skrzywił się nieznacznie.
– Proszę cię, Potter, nie pochlebiaj sobie. Po prostu ja nie jestem tak łatwym przeciwnikiem, więc będziesz musiał wysłuchać tego, co mam do powiedzenia zanim różdżki pójdą w ruch. – Uśmiechnął się krzywo.
– Odchrzań się, Malfoy! – Harry zacisnął pięści. – Co ty masz do tego? Pewnie wysłałeś jeszcze do Snape’a jakąś sowę z gratulacjami! – Słowa padły zanim zdążył je przemyśleć. Oczy Dracona minimalnie pociemniały z gniewu, ale nadal był opanowany. Harry trochę to nawet podziwiał, on ostatnimi czasy miał zbyt wybuchowy temperament.
– Dla twojej informacji, Potter, od wakacji nie byłem w domu i nie zamierzam tam wracać, nie utrzymuję kontaktu z… Nimi. Więc łaskawie odpuść sobie na chwilę swój czarno-biały pogląd na świat i się skup: Snape robił jak mu kazano. Musiało tak być.
Harry przewrócił oczami i wstał, nie zastanawiając się nawet nad tymi słowami. Oczywiście, że Malfoy będzie go bronił, mógł się tego spodziewać! Dlaczego wszystkim tak trudno było uwierzyć, że Snape zawsze był i zawsze będzie po stronie Voldemorta?
– Oczywiście, że robił jak mu kazano! Robił jak Voldemort mu kazał! Biedna bezwolna ofiara z tego Snape’a, jak zwykle. – Zamachał rękami w powietrzu. – Wykończył moich jedynych żyjących krewnych!
Draco również wstał i położył mu rękę na ramieniu, sadzając go z powrotem na ławce.
– Siadaj. Pozwól, że ci coś wytłumaczę.
Jego ton był tak zdecydowany i spokojny, że Gryfon posłusznie usiadł i, sam nie wiedział dlaczego, zaczął słuchać:
– Wydaje mi się, że Voldemort wciąż ma wobec ciebie poważne, mordercze plany. To była wiadomość, Potter. A Snape jak zwykle siedzi w samym środku kupy gówna i wciąż nie może się wygrzebać. Przestań na chwilę gadać, daj mi powiedzieć. – Wyciągnął rękę przed siebie, uciszając go gestem. – Ty nie znasz tego Snape’a, którego ja znałem, dobra? Po prostu… Świat nie jest tak wyraźnie podzielony, Potter. Musisz w końcu zacząć to zauważać. Nie zachowuj się jak osioł, co tylko ciągnie pod górę.
Harry chwilę rozważał jego słowa, a potem sapnął tak gwałtownie, że aż mu podwiało grzywkę. Nie chciał się przyznać, ale słowa Dracona skłoniły go do myślenia. Ślizgon zauważył, że coś do niego dotarło i też mu, szczerze mówiąc, ulżyło. Wyciągnął z kieszeni szaty elegancką, błękitną kopertę. 
– Przyszło dzisiaj pocztą. – Podał mu ją. – Jak już mówiłem, Voldemort zaczął knuć, Potter, a moi jakże kochani rodzice mają z tym wszystkim bardzo wiele wspólnego. – Patrzył mu stanowczo w oczy. – Ja nie zamierzam w tym uczestniczyć, żeby była jasność. – Patrzył, jak Harry łamie lak i przebiega wzrokiem po zaproszeniu, niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc.
– Co to niby jest?
– Zaproszenie.
– No przecież widzę!
– Nie irytuj się tak, bo rozmawia się z tobą jak z hipogryfem! – Zabrał mu kopertę. – Malfoyowie urządzają ten bal co roku. To wielkie wydarzenie, na którym… No po prostu się bywa, rozumiesz? W tym roku zaproszenia dostał cały Zakon. I Hermiona. A teraz ty. Łapiesz?
Harry zmrużył oczy.
– Szykują coś. W nowy rok?
– Brawo, Potter – uznał Draco, nie bez małej dozy złośliwości. – Śmiem twierdzić, że Dumbledore dostał już swoje i lada chwila będzie omawiał z tobą strategię. Bo się wybierasz – poinformował go.
– Jak jasna cholera, pewnie, że nie! Wyglądam ci na idiotę?! On tylko na to czeka!
Malfoy zmierzył go spojrzeniem i milczał chwilę, na co Harry tylko przewrócił oczami.
– Przestań.
– Potter, twoja gryfońskość jak zwykle przesłania ci klarowny obraz, więc pozwól, że się powtórzę: wszyscy idziemy. Wszyscy. 
Harry pokręcił głową z niedowierzaniem.
– I co, tak po prostu tam wparadujemy, za nami może jeszcze Zakon i wszyscy razem zatańczymy i popuszczamy fajerwerki?!
Draco zmarszczył brwi.
– Mugole też puszczają fajerwerki?
– Nieważne. – Harry machnął ręką. – Chodzi mi o to, że…
– Że jak zwykle nic nie rozumiesz. Ale nie szkodzi. – Wstał. – Potter: wiem, co o mnie sądzisz, wiem, że moi dawni przyjaciele są Śmierciożercami, ale ja nigdy nie będę i postaraj się to zapamiętać. Nie wszystko jest takie, jakim się wydaje – zaufaj mi. Bo są jeszcze ludzie, którym możesz ufać, tylko… Wyjmij w końcu głowę z tyłka, dobra?
Harry przez chwilę rozważał jego słowa. Nie był aż tak twardogłowy. Ślizgon już nie oznaczał Śmierciojada, tyle zdążył zaobserwować. Ale w niewinność Snape’a nigdy nie uwierzy! Jak gdyby odgadując jego myśli, Malfoy westchnął ciężko i wyciągnął różdżkę. 
– Wstawaj. – Poluzował krawat i podwinął rękawy szaty. 
– Co? – Gryfon był kompletnie zbity z tropu. Chciał się pojedynkować? Teraz?
– Wyżywasz się na tych manekinach jak debil, a tak przynajmniej będziesz miał jakieś wyzwanie. Wstawaj!

**

Severus leżał z nogami przewieszonymi przez oparcie eleganckiej sofy i powoli podał Malfoyowi fajkę z opium. W takim stanie widział Lucjusza tylko w dawnych czasach, był to całkiem interesujący powrót do przeszłości. Dołohow siedział przed kominkiem i wyczyniał niewymowne rzeczy z jakąś nieszczęsną mugolką – takie, których Snape wolał nie obserwować. Senny haj przerywały mu raz po raz jej głośne wrzaski. Nie wiedziała, że byli w Malfoy Manor całkiem sami i nikt więcej jej tu nie usłyszy, a na pewno nie ruszy z pomocą. 
– Severusie. – Lucjusz próbował siedzieć prosto, ale jego oczy powoli robiły się szklane, a tęczówki prawie zniknęły – miał tak bardzo rozszerzone źrenice. 
– Lucjuszu – mruknął w odpowiedzi i przymknął oczy, uśmiechając się zimno. On nie musiał trzymać fasonu, więc nawet nie próbował. Ręka zwisała mu swobodnie za kanapę.
– Przydałaby się wódka.
– Niegłupi to pomysł – uznał obojętnie mistrz eliksirów.
– Dołohow! – zakrzyknął pan domu autorytarnie. 
Rosjanin przerwał na chwilę swoje procedery i rzucił na mugolkę zaklęcie unieruchamiające. 
Kapitan! – Wyszczerzył do Lucjusza pożółkłe zęby.
– Chodź no tu. – Malfoy przywołał go niecierpliwym gestem. Dołohow ruszył w jego stronę, a Snape jęknął z obrzydzeniem i potarł nasadę nosa.
– Spodnie, Dołohow! – warknął.
– Esteta cholerny. – Antonin splunął na podłogę i całkowicie go zignorował. – Co tam, Louie? Czegoś ci brak?
Lucjusz machnął ręką w stronę stolika.
– Przynieś no butelkę. 
Dołohow zaraz usłużnie przyniósł i w nagrodę podano mu fajkę. Zaciągnął się kilka razy.
– Czarny Pan niedługo powinien wrócić. – Pokiwał głową i uśmiechnął się szaleńczo. – Jestem pewien, że wynagrodzi nas sowicie – tu zwrócił się do Snape’a, który postawił sobie za cel kompletnie go ignorować. Oddał fajkę Lucjuszowi i usiadł na kanapie. Severus wykrzywił usta z niesmakiem. Dołohow nadal był nagi i nic sobie z tego nie robił. Jego wychudłe ciało było pokryte bliznami i tatuażami, ale naprawdę nie było na co popatrzeć. Snape otworzył jedno oko, ich spojrzenia się spotkały. Na szczęście tylko jedno z tych paskudnych ślepi Rosjanina było tak niepokojąco znajome. Ona drugie miała brązowe i pozbawione tej iskry okrutnego szaleństwa. Dołohow chyba cały tym swoim wariactwem przesiąkł, bo nic innego z Anastazji Snape w nim nie dostrzegał. Całe szczęście.
– Twój syn do nas nie dołączy, co?
Lucjusz spojrzał na Rosjanina chłodno.
– Nie – wycedził, tonem sugerującym, by uciąć temat. Ale Dołohow nigdy nie był dobry w łapaniu aluzji. Zaraz potem Malfoy postanowił się zrewanżować.
– Ty sam nigdy się nie pochwaliłeś, że doczekałeś się potomstwa. 
Antonin machnął ręką. Severus znowu zamknął oczy.
– Suka nigdy mi nie powiedziała. Cholera, nie miałem pojęcia! – Po chwili zarechotał. – No, teraz już nic nie powie! Podobno siedzi sześć stóp pod ziemią. A szkoda, bo ładniutka była, dobra dupa.
Snape łyknął wódki z butelki i udał, że odpływa. Wiedział, że Lucjusz go obserwuje, więc się nie odzywał. Niestety. Musiał zauważyć, że mimowolnie zaciska dłoń w pięść. 
– Severusie, ile one mogą mieć lat? Z dwadzieścia pięć, mniej? Nie przemknęły ci tam przypadkiem w Hogwarcie małe kopie naszego Dołohowa? – zapytał, tonem lekkim jak piórko i naładowanym podejrzliwością.
– Nie przypominam sobie – powiedział spokojnie Snape. – Musiały się szczególnie nie wyróżniać – dodał złośliwie, uśmiechając się niecnie.
– Teraz to i tak nie ma znaczenia. Zalazły mi za skórę, skończą jak ich matka! –  Antonin zarechotał znowu i wstał, ignorując albo nie rozumiejąc tego prztyku w swoją osobę. Wrócił na dywan, dalej znęcać się nad swoją nieszczęsną ofiarą. Severus westchnął i skupił się na ignorowaniu jej krzyków. Zaczynał być w tym coraz lepszy, chyba wrócił do dawnej formy.




___________________
1 Wegecjusz


3 komentarze:

  1. Draco na wiceprezydenta, skoro już Hermionę zaproponowałam na prezydenta. Ojej, no szkoda Dursleyów (tjaa, tak łatwo się ich pozbyliśmy?). Poślę kwiaty i w ogóle, ale mam nadzieję, że pani Figg i jej koty mają się dobrze! Potter to taka urodzona drama queen, że mógłby występować na Broadwayu. Jeśli Draco nie zostanie tym wice, to przynajmniej jakimś terapeutą, dobrze? Natomiast naćpany i rozmemłany Lucjusz to coś, czego ten fandom potrzebuje w dużych dawkach. Tak. Zdecydowanie. Więcej. Tak, Voldemort bardzo was wszystkich wynagrodzi jak wreszcie przyjdzie i wszyscy będą na kacu. Naprawdę, spuścić ich na chwilę z oka! Co za armia, bardziej by mu się przydał Hulk (albo słoik piachu).

    wee

    OdpowiedzUsuń
  2. Opium, opium, opium!
    Więcej opium dl Severa!
    OMG, tak bardzo kocham obrót Wena, który powołał ten rozdział do życia. Chociaż, jak wiadomo, ja bym wrzuciła jeszcze więcej krwi, flaków i nagich kobiet. Orgie Śmierciojadów to jedna z wielu rzeczy, których kanon rozpaczliwie potrzebuje. Ty już wiesz, że ja kocham tych wszystkich złych chłopców, yeah!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Dursleyowie naprawdę nie żyją. Pewnie Snape gdzieś ich schował, żeby Potter mógł mu potem wybaczyć. Chociaż kanoniczny wybaczył mu Syriusza i własnych rodziców, co się będzie Dursleyami przejmował...

    Nie podoba mi się ilość rozdziałów, jaka mi pozostała do przeczytania. Nie wiem, po co czytam fanfiki nietoperzocentryczne, chyba dlatego, że są świetnie napisane... Nie ma to jak moje szczęście.

    OdpowiedzUsuń