środa, 6 maja 2015

Rozdział dziewiętnasty

Część druga – Amas Veritas


Grandmother. The true power behind the power.1

wrzesień, 1996
Tatiana siedziała apatycznie na szerokim, drewnianym parapecie okna. Wpatrywała się ze zmarszczonym czołem w pochmurne niebo i owijała ciaśniej szerokim, czarnym szalem, który podkradła Anastazji. Nadal nie mogła się zmusić do przebrania z piżamy, więc to był jej mały kompromis. Po całej przygodzie z Anglią siostry zostawiły za sobą niemal wszystko, a na pewno to, co najważniejsze, więc za bardzo nie miała też w co się przebierać. Anastazja nie zabrała kufra Bellatrix, uznając, że jego miejsce i tak jest na Grimmauld Place, ale za to przeszperała stare skrzynie na strychu (po uporaniu się z jego jękliwą lokatorką), które okazały się być pełne zapomnianych skarbów. Pudła na kapelusze czasem skrywały bardzo ciekawe rzeczy…
Tatiana nie odezwała się słowem, odkąd tamtej nocy wyjechały z Londynu w takim pośpiechu; trzy ubrane na czarno wiedźmy, przemykające ulicami pod osłoną nocy i nerwowo szukające bezpiecznego punktu teleportacyjnego. Po bitwie w Ministerstwie aurorzy na chwilę opanowali sytuację, ale jak głosił „Prorok Codzienny“, którego wciąż prenumerowała hrabina, Wielka Brytania znów drżała ze strachu po powrocie Voldemorta i jego Śmierciożerców. Pomimo faktu, że wielu z nich uciekło, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach pozbyli się Mrocznego Znaku, na ich miejsce szybko znalazło się wielu innych ekstremistów. A taki Lucjusz Malfoy jak zwykle skorzystał z sytuacji i wypłynął na wierzch jak zgniłe jajo. Dzięki pozbyciu się Znaku wyślizgnął się sprawiedliwości i uniknął Azkabanu w wyjątkowo przebiegły sposób.
Tatiana kichnęła cicho i uznała, że chyba dość tego siedzenia przy oknie. Czuła jak drętwieją jej palce. Zeszła po cichu do kuchni, po wielkich i skrzypiących schodach, które z niewiadomego powodu wciąż się nie wypaczyły, pomimo setek lat użytkowania. Wszystko tu było pełne magii, choć hrabina twierdziła, że nikt nigdy nie rzucał na dom szczególnych czarów. A jednak coś w nim było. Być może przesiąkł atmosferą. Po powrocie do Moskwy, skrzaty hrabiny nie musiały się nawet za bardzo wysilać ze sprzątaniem, dom był w takim stanie, w jakim go pozostawiono. Wytrzymał bolszewików, zapewne wytrzyma i Voldemorta.
Rezydencja Oleńskich była bardzo różna od domu przy Regent’s Park. Ten był stary, być może fundamenty były tak stare jak Moskwa. Wszystko było zbudowane od podstaw z kamienia i różnych, dokładnie przemyślanych rodzajów drewna: w salonie wiśnia, w sypialni sosna, w kuchni drzewo różane, które wciąż pachniało przyjemnie i nie straciło ani trochę na intensywności. Czarne schody i poręcz – rzeźbione w twardych odmianach błyszczącego hebanu, którego nie trzeba było nigdy polerować. Na środku dużego pokoju stał gigantyczny, stary piec kaflowy, na którym hrabina mogła wreszcie sama wypiekać swoje ulubione czarne mydło. Na górze mieściły się sypialnie i biblioteka, jeszcze wspanialsza od tej w Anglii, która dzięki uprzejmości Dołohowa tak widowiskowo poszła z dymem. Dom był za to z pewnością dużo bardziej swojski, niż londyńska rezydencja Hemingwaya Hexwooda, a Tatiana też dużo lepiej się tu czuła. W przeciwieństwie do jej siostry, która chodziła wokół z dużą dozą niepewności i cały czas gdzieś uciekała, pod różnymi pretekstami.
Anastazja milczała przez całą drogę pociągiem do Moskwy (hrabina odmawiała powrotu do ojczyzny z włosami w nieładzie i zmęczeniem po międzynarodowej teleportacji, która teraz i tak była bardzo niebezpieczna). Kiedy tylko trafiły do stolicy, Ana zachowywała się sztucznie wesoło i teraz nastąpiła kolej Tatiany na represję uczuć. Umilkła, przestała się śmiać i całkowicie straciła apetyt. Snuła się po rezydencji Oleńskich jak zjawa, udając ducha lepiej, niż faktyczna nadnaturalna rezydentka strychu szacownego domostwa – Marina.
Marina Radwańska-Fiodorowicz była polską księżniczką, i podobno daleką krewną Dagmar, sprowadzoną do Rosji przez pierwszego hrabiego Oleńskiego, który oszalał z miłości do niej. Z tej właśnie miłości popełnił samobójstwo, gdy zazdrosna siostra Mariny, Rikitza, udusiła ją we śnie, by niedługo potem popaść w obłęd. Według hrabiny to właśnie Rikitza była odpowiedzialna za rzucenie rodzinnej klątwy na całą żeńską linię, choć ile było prawdy w legendzie, tego nie wie nikt. Marina nigdy się nie odzywała, tylko czasem około północy przepływała dramatycznie przez ściany i demolowała strych w akompaniamencie jękliwego łkania i zawodzenia.
– Herbata, moja droga. 
Tatiana z wrażenia upuściła filiżankę, którą właśnie wyjmowała z szafki. Hrabina jednym machnięciem różdżki naprawiła straty i drugim przeniosła naczynie z powrotem, gdzie jego miejsce. Potem podsunęła wnuczce duży, czerwony kubek pachnącym jaśminem naparem.
– Wystraszyłaś mnie. – Tatiana usiadła przy solidnym, kuchennym stole (gdyż według hrabiny prawdziwy dom musi mieć stół, a najlepiej taki, na którym widać ślady pokoleń) i wzięła kubek w dłonie, grzejąc je.
– Gdzie twoja siostra? – Oleńska rozkładała właśnie tarota, ale żaden układ jej dziś nie wychodził. Być może karty nie miały ochoty na rozmowę.
– Pewnie teleportuje się do lasu i krzyczy do księżyca, żeby się wyładować – uznała złośliwie.
– A ty?
– Co ja?
– Co z twoją wściekłością? – zapytała czujnie, bardzo zręcznie udając obojętność.
– Nie jestem wściekła.
– Nie? – Hrabina uniosła brew. – Ja bym była. To twoje pierwsze słowa od ponad dwóch miesięcy.
– Zmęczyła mnie cisza – uznała.
– A może zmęczyła cię samotność?
– Nie. Do tego powinnam się chyba przyzwyczajać, prawda? – Wbiła złe spojrzenie w babcię, która niewzruszona rozkładała znowu karty. Postaci na rysunkach poruszały się niespokojnie i zerkały niemrawo na boki. W końcu złożyła talię i dała sobie z tym spokój.
– Zapewne uważasz, że to moja wina? – Hrabina zebrała karty do woreczka i wbiła w swoją wnuczkę przenikliwe spojrzenie. – Pozwól, że coś ci powiem. Jeśli byś przy nim została, po miesiącu, może dwóch trafiłby go piorun, przejechał samochód, być może trafiłoby go zbłąkane zaklęcie na którejś akcji. Mógłby też zacząć słyszeć głosy i sam rzucić się na nóż. – Brzmiało to brutalnie, ale uznała, że prawda musi w końcu zostać powiedziana. Nie mogła patrzeć, jak jej wnuczki stają się cieniami samych siebie.
– Uważasz, że to zabawne?! – Tatiana wstała, a krzesło upadło z hukiem na podłogę. W kuchni natychmiast pojawił się zaalarmowany Bergman, ale hrabina odgoniła go stamtąd szybkim ruchem ręki. 
– Przeciwnie. Siadaj – odparła takim tonem, że jej wnuczka nie śmiała nie posłuchać. – W moim przypadku zajęło to o wiele dłużej, zanim zrozumiałam, co oznacza ta klątwa. Za każdym razem łudziłam się, że to moja paranoja i za każdym razem się myliłam. Za czwartym zrobiłam jedyne, co zrobić mogłam, żeby uchronić kolejnego nieszczęsnego.
– Złamałaś mu serce? – zapytała niepewnie.
– Złamałam mu serce – odparła twardo Oleńska. – I wyjechałam. Niezwłocznie.
– Kto to był?
– Alastor Moody. – Do kuchni weszła Anastazja, paląc papierosa, którego  zaraz nonszalancko zgasiła w zlewie. Wstawiła na kuchenkę czajnik, żeby zagotować wody na kawę. Hrabina wyglądała, jakby dostała w twarz, a Tatiana wytrzeszczyła na siostrę oczy.
– Och, nie rób takiej miny, Tat! Podobno to ja byłam w Hufflepuffie, powinnaś się sama domyśleć już dawno – prychnęła Anastazja i kopniakiem zamknęła za sobą drzwiczki szafki z talerzami. Zaczęła przetrząsać lodówkę.
– Nie miałaś prawa – syknęła hrabina.
– Ależ! Myślałam, że mamy być ze sobą szczere. – Uśmiechnęła się sardonicznie. W końcu zrezygnowała z jedzenia i zrobiła sobie dużą kawę z mlekiem.
– Siadaj. – Hrabina machnęła ręką, a krzesło samo się odsunęło. – Dość już was mam, zachowujecie się jak dzieci! Zaczniemy rozmawiać jak dorośli ludzie, bo ja tego dłużej znosić nie będę.
– Alastor Moody? Ten Alastor Moody? – Tatiana wyraźnie miała spory problem z zaakceptowaniem tej informacji. 
– O tym akurat mówić nie będziemy – ucięła hrabina.
– A to dlaczego? Ja bym chciała. Skoro już udało ci się tak dosadnie skomentować Snape’a. – Ana wzięła ciastko ze stojącego na środku stołu talerza i zamoczyła w kawie.
– Snape to Śmierciożerca! – wycedziła Oleńska, a jej oczy ciskały gromy. – I nigdy nie zrozumiem, dlaczego…
– Były! – warknęła Ana, kompletnie zatracając pozę obojętnej nonszalancji. – Były Śmierciożerca.
– To, że pomogłaś mu zmazać jedną skazę, nie znaczy, że nie ma ich więcej. – Babcia zmrużyła oczy, a Anastazja cisnęła kubkiem z kawą o podłogę i wymaszerowała z kuchni.
– Wracaj tu i to posprzątaj! – krzyknęła za nią Tatiana. – Musimy o tym porozmawiać, mam dość niedomówień! Ana! Chcę wiedzieć!
– Od kiedy?! Odzywasz się po raz pierwszy od miesięcy i obydwie postanowiłyście wsiąść akurat na niego? – Anastazja wbiegła na schody. – Może porozmawiamy o twoim nieskazitelnym Łamaczu Klątw?! On z pewnością jest wart ratowania od straszliwego losu klątwy, nie to co były Śmierciojad! 
– Co ty wygadujesz? Opanuj się. – Weszła za nią kilka kroków, ale widząc jej twarz, zastygłą w masce wściekłości, cofnęła się nieco.
– Trzeba było zostawić mnie w Londynie!
– Nie zostawiłybyśmy cię i dobrze o tym wiesz. Wracaj do kuchni, nie zachowuj się jak smarkula! Co Zakonowi po martwym szpiegu, zastanowiłaś się nad globalną stroną sytuacji?
– Och tak! Zakon, biedny Zakon! Co byśmy poczęli z martwym Severusem, kompletnie bezużyteczny, do wora z nim!
– Jesteś dziecinna.
– Po prostu mówię, co myślę! Ta cała klątwa to wymysł przeciwko mezaliansom! Chciałaś wiedzieć, co myślę, więc proszę! Oto, co myślę.
– Słyszałaś tykanie. Widziałaś kawkę. – Hrabina weszła do korytarza i w spokoju zapaliła papierosa. – Kawki to śmierć, moja kochana. Mugole myślą, że kruki, ale to bujda na resorach. – Machnęła w powietrzu zapałką, by zgasić płomień. Nagle znowu była dziwnie spokojna. Tatiana odwróciła się plecami do schodów i wzięła głęboki wdech. Czasem wciąż jej się śniło, że słyszy to upiorne cykanie, jakby coś czaiło się w deskach podłogi i odmierzało czas, jaki Billowi pozostał.
– Babciu… – zaczęła Tatiana. – Snape… To nie jest zły człowiek.
– Nie twierdzę, że ma serce po niewłaściwej stronie. – Oleńska strzepnęła popiół do stojącej na piecu popielniczki. – Ja po prostu twierdzę, że go nie ma.
Zamiast odpowiedzi, Anastazja wydała z siebie głuchy jęk i usiadła na schodach, obejmując nogi ramionami. Ale miał! Musiał mieć. Wiedziała, że miał. Widziała, jak na nią patrzył, musiał mieć! Tatiana podbiegła do niej szybko i objęła ją.
– To boli! To po prostu… – jęknęła Ana.
– Wiem.
– Nigdy nie myślałam, że będzie naprawdę bolało, myślałam, że to tylko takie gadanie!
– Wiem. – Tatiana usiadła obok i wtuliła się w siostrę, zamykając na chwilę oczy i mając nadzieję, że jej serce też kiedyś się zabliźni, bo na razie przypominało otwartą ranę. Jeśli Bill miał za to przeżyć długie i szczęśliwe życie nie kończąc pod samochodem… Jako auror jego szanse na przeżycie i tak były coraz mniejsze, jeśli to miało je zwiększyć, to była gotowa zmierzyć się z codziennym bólem, bo… Chyba go kochała. Zaczęła go kochać w szkole i być może nigdy nie przestała, Merlin jeden wiedział jak bardzo próbowała sobie wmawiać, że tak nie jest. Teraz nie miała wymówek, trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy, a prawda była taka… Przecież gdyby go nie kochała, to klątwa by nie wróciła. Dobrze pamiętała tamten pierwszy poranek, kiedy spędziły z Anastazją bezsenną noc na Grimmauld Place, obudzone dziwnym tykaniem pod podłogą i krakaniem kawek. Kawki zawsze ją przerażały, miała wrażenie, że te sprytne ptaki widzą wszystko, tylko nie chcą się do tego przyznać. 
Siostry instynktownie wiedziały o tym, co obydwie słyszały w nocy, kiedy tylko spotkały się rano w kuchni. Żadna nic wtedy nie powiedziała, bo dopóki druga nie potwierdziła, to być może to nie musiała być prawda. Potem to wszystko powtórzyło się jeszcze dwa razy, zanim, już poważnie zaniepokojone, postanowiły powiedzieć babci. Hrabina Oleńska jak zwykle zareagowała natychmiast.
Ana jęknęła głucho i szlochała jeszcze długo, zanim uznała, że ma dość, zatkał jej się nos i zaczyna ją boleć głowa. Ale było jej lepiej. Chwilę potem schody zaskrzypiały cicho. Babcia nachyliła się nad wnuczkami i położyła im ręce na ramionach.
– Z czasem zacznie mijać. Potem będzie bolało coraz mniej – powiedziała pocieszająco.
– I zapomnimy? – zapytała Tatiana z nadzieją.
– Obawiam się, że nie. – Babcia usiadła jej w nogach. – Moja kochana. – Pogłaskała Anastazję po włosach. – Klątwa by się nie wtrącała, gdybyś go nie kochała, musisz to wiedzieć. Chociaż ja nie twierdzę, że twój wybór był najlepszy.
– To miało mnie pocieszyć? – syknęła ze złością.
– Nie. Ale lepiej znać prawdę od razu, niż przeciągać fałszywe nadzieje. – Wyraźnie ignorowała jej jad. – Moja kochana, prawda jest taka, że Severus Snape jest smutnym, zgorzkniałym mężczyzną, który i tak nie potrafiłby żyć z drugim człowiekiem.
W oczach Anastazji prawie dosłownie zapłonął ogień. Gdyby miała drugi kubek, prawdopodobnie roztrzaskałaby go jeszcze bardziej spektakularnie, niż poprzedni.
– Nie wiesz…!
– Wiem. Śmiem twierdzić, że mam więcej doświadczenia od ciebie na tym polu i wiem, że mężczyzny nie da się zmienić.
– Na tym polega różnica – wycedziła. – Nie chcę go zmieniać. Nawet jeszcze nie zdążyłam go dobrze poznać!
To było kłamstwo. Zdążyła. Dogłębnie. Ale babcia nie musiała tego wiedzieć.
– Nawet tych włosów? – Tatiana próbowała rozładować atmosferę.
Hrabina tymczasem uśmiechnęła się tajemniczo, co na chwilę zbiło wnuczki z tropu.
– Zachowaj ten ogień, kochanie. Klątwa istnieje, ale jeszcze nie zdarzyła się taka, której nie dałoby się złamać. – Wstała i przeszła obok nich, one zaś patrzyły na nią teraz w pełnym zdumieniu. – Chodźcie. Coś wam pokażę. – Bardziej rozkazała, niż poprosiła i poszła przodem na górę.
Zaprowadziła je na strych, który był kompletnym zaprzeczeniem wszelkich wyobrażeń o typowym strychu: to pomieszczenie było jasne, przestronne, z oknami w dachu, przez które wpadało mnóstwo światła. Na ścianach przyklejono beżową tapetę w różyczki, które wyglądały jakby lada chwila miały rozkwitnąć. Chociaż była w niektórych miejscach odklejona i poplamiona, to wciąż sprawiała, że strych był niemal przytulnym miejscem. 
Hrabina podeszła zdecydowanym krokiem do starej komody, która stała przy ścianie, tuż obok średniowiecznej zbroi. Wyjęła z niej różowe, zakurzone pudło na kapelusze, a z niego ogromny album rodzinny, z którego wystawały zdjęcia i rozmaite wycinki. Był oprawiony w skórę, a kartki miał grube, z papieru czerpanego, z zatopionymi w środku płatkami kwiatów. Podała go Tatianie, która zaraz otworzyła album z ciekawością w samym środku. Ana wspięła się na palce i zajrzała jej przez ramię. 
– Kto to? – Wskazała palcem starą, czarno-białą, czarodziejską fotografię uśmiechniętej dziewczyny o talii osy. Stała na werandzie domu i machała energicznie, drugą ręką przytrzymując na głowie kapelusz. Wiatr rozwiewał jej włosy i białą spódnicę.
– To ja. – Hrabina uśmiechnęła się do wspomnień. – Mam na tym zdjęciu siedemnaście lat i właśnie skończyłam szkołę.
Siostry uśmiechnęły się do siebie. Kobiety w ich rodzinie naprawdę nie cierpiały z braku urody. Zaraz zaczęły przetrząsać album w poszukiwaniu zdjęć matki. I znalazły jedno. Siedziała na ławce w parku, śliczna jak zawsze, i patrzyła poważnie przed siebie. Rude włosy miała związane w dwa kucyki, a na kolanach trzymała jakieś opasłe tomiszcze.
– „Anna Karenina“ – wyjaśniła hrabina. – Chyba jest jeszcze gdzieś w bibliotece. To była jej ukochana książka, czytała ją wciąż i wciąż od nowa.
Tatiana pogłaskała palcem postać na zdjęciu, a matka obróciła głowę w jej stronę. Anastazja zaczęła się zastanawiać, czy zawsze była taka poważna. Jej wzrok padł na fragment artykułu, wyciętego z „Proroka“ z 1980 roku, który ktoś przykleił obok. Nagłówek głosił szumnie: „Śmierć w Grand Hotelu“. Ana odwróciła wzrok. Pamiętała wydarzenia z tamtego czasu jak przez mgłę, tak samo jak krótki pobyt w sierocińcu. Wspomnienia Tatiany pewnie były dużo bardziej wyraźne i współczuła jej tego gorąco. Matka ciągała je wtedy po wszystkich miastach i dzielnicach, aż w końcu wylądowały w hotelu w Londynie, gdzie wydała resztę ich pieniędzy na pokój. A potem…
– Tu jest wszystko – oznajmiła im babcia, stukając palcem w album i wyrywając Anastazję z zamyślenia. – Marina, pierwszy hrabia Oleński. – Przerzuciła kartki na pierwszą stronę. – Wszystkie matki, córki, babki i wnuczki. Zdjęcia, wycinki z gazet… Teraz w waszych rękach.
Anastazja zmrużyła oczy, a Tatiana momentalnie wzięła delikatną dłoń babci w swoją, rozumiejąc w lot, co chciała im powiedzieć.
– Ja też go bardzo kochałam – powiedziała cicho hrabina, kiwając głową. Stało się jasnym, kto stworzył ten album.
Tymczasem obserwująca je zza przeżartego przez mole arrasu rezydentka strychu zaniosła się nagle maniakalnym krzykiem i przemknęła jak wicher przez całe pomieszczenie, znikając w ścianie.

**

Siostry przetrząsały rodzinny album i bibliotekę, ale minęły dwa, długie tygodnie zanim wpadły na konkretniejszy trop. Tatiana siedziała na strychu i przeglądała stare portrety pierwszego rodu Oleńskich, gdy nagle jej uwagę przykuła kobieta na jednym z nich. Nie miała jasnych włosów, jak większość rodziny. Jej twarz miała ostre rysy i wystające kości policzkowe. Czarny, gruby warkocz opadał na jedno ramię, a oczy patrzyły surowo w przód. Była ubrana jak wdowa w żałobie, choć nie mogła być starsza, niż dwadzieścia parę lat. Tatiana ostrożnie oderwała portret od kartki i zajrzała pod spód, ale nie był podpisany. Nagle na strychu zerwał się wiatr, a zaraz potem duch przeleciał z krzykiem tuż obok niej i zniknął za szafą. Zadrżała gwałtownie. Uch! Naprawdę, mogłaby sobie darować!
– Marina! – krzyknęła. – Przestań! To nie jest ani trochę przerażające, jesteś po prostu denerwująca.
Duch pojawił się znowu, rozczochrana kobieta z obłędem w oczach, i powiedział do niej coś w dziwnym, syczącym języku, którego Tatiana nie rozumiała. Marina była polską księżniczką, być może był to polski? Potem znowu wskazała na szafę i zaraz potem w niej zniknęła. Ruda pokręciła głową i sapnęła ciężko. Poszła do kuchni po herbatę, bo nadal było jej lodowato. Kiedy wróciła na strych, nigdzie nie mogła znaleźć portretu dziewczyny w czarnej sukni. Zmarszczyła brwi. Czyżby gdzieś wpadł? A może Marina go zabrała? Ale po co duch kradłby zdjęcie? Czy duchy w ogóle mogły coś ukraść? Przecież przez wszystko przenikały. 
Zajrzała pod szafę, ale nic tam nie zauważyła. Wtedy nagle widmowa ręka wysunęła się w jej stronę, rozczapierzając palce, jak gdyby próbując ją pochwycić. Tatiana krzyknęła i odskoczyła do tyłu, choć potem skarciła się w myślach. Przecież to duch, nie mógł jej zrobić krzywdy, niemniej jednak… Co za upiorna kobieta! Marina cofnęła dłoń i znowu zniknęła, tak szybko jak się pojawiła. Ślizgonka wróciła na chwilę do przeglądania albumu, a po dłuższej chwili bezsensownego przesuwania wzrokiem po obcych jej twarzach postanowiła znaleźć portret tej całej rezydentki strychu. Rzadko kiedy można było ją zobaczyć dokładniej, cały czas latała w kółko i zawodziła, dlatego teraz chciała jej się przyjrzeć, być może uda jej się z nią porozmawiać i czegoś dowiedzieć? Znalazła zdjęcie ślubne jej i hrabiego, ale tu w ogóle nie przypominała widmowej siebie. Miała jasne włosy, okrągłe policzki i uśmiechała się delikatnie. Czyżby po śmierci aż tak się zmieniła?
– Co robisz? – Anastazja niepostrzeżenie usiadła tuż obok, prawie przyprawiając siostrę o zawał. Nawet nie zauważyła, kiedy weszła na strych. Musiała być bardzo głęboko we własnych myślach.
– Ana! – krzyknęła, łapiąc się za serce. – Wystraszyłaś mnie na śmierć!
Zignorowała tę uwagę i wzięła do ręki album.
– Nadal to przeglądasz? Znalazłaś coś w ogóle?
– To nasza jedyna szansa na znalezienie wskazówek o klątwie, oczywiście, że nadal to przeglądam! Jak na razie nie znalazłam nic. Tylko jakieś niepodpisane zdjęcie, które księżniczka Marina postanowiła sobie przywłaszczyć! – Machnęła ręką na szafę, nieco zirytowana.
Jej siostra zmarszczyła brwi.
– Jakie zdjęcie?
– Jakiejś kobiety w czarnej sukni. Myślałam, że to jej portret, ale przecież Marina była blondynką. – Postukała palcem ślubną fotografię. Hrabia poruszył niespokojnie sumiastym wąsem.
– Może to nie Marina? Może to jej siostra. – Spojrzała w stronę szafy. –  A tak w ogóle, to czemu ona ciągle tam siedzi?
– Nie wiem. 
Puchonka wstała i ostrożnie podeszła do wiekowego mebla, oglądając go ze wszystkich stron. Musiała się za tym kryć jakaś zagadka! Niestety – oprócz tego, że była odrapana i lakier odchodził z lewej strony, szafa nie wyglądała szczególnie magicznie.
– Uważaj, kiedy próbowałam tam podejść, zaczęła mnie straszyć – ostrzegła ją Tatiana.
– Nie boję się duchów. – Ana otworzyła gwałtownie szafę, ale siostry bardzo się rozczarowały zawartością – była całkowicie pusta. Puchonka postukała w podłogę i tył szafy, ale nie usłyszała żadnych głuchych odgłosów, jakby to podpowiadały książki przygodowe. 
– Nic. – Zamknęła gwałtownie drzwi, gdy nagle z tyłu rozległ się łoskot, jakby coś uderzyło o mebel z drugiej strony. Siostry spojrzały na siebie, a potem biegiem ruszyły odsuwać szafę. I faktycznie, coś znalazły. Za nią stał duży, przykurzony obraz. Kiedy go przetarły i ustawiły przodem, ich oczom ukazała się kobieta z fotografii – ta sama zacięta twarz i czarne oczy.
– Z tyłu jest podpis! – wykrzyknęła Tatiana. – „Rikitza, księżniczka herbu Pernett“. 
Siostry znów spojrzały po sobie, starając się wyczuć, czy druga myśli to samo.
– Myślisz, że legenda mówi prawdę? Zabiła swoją siostrę, a potem rzuciła tę całą klątwę? – zapytała Ana. 
– Nie wiem. Może. Nie. Nie wiem! – Rozejrzała się bezradnie. – To wszystko jest kompletnie nieprawdopodobne. I oczywiście niczego się od niej nie dowiemy, bo tylko wyje i odmawia rozmowy w normalnym języku!
– Oczywiście, że mówię w normalnym języku, wy nieokrzesane wieśniaczki – powiedział wysoki, skrzekliwy głos za ich plecami, do tego perfekcyjną angielszczyzną. Siostry odwróciły się jak na komendę, prawie wyskoczywszy ze skóry. Za nimi stała widmowa Rikitza, w ciężkiej sukni i rozpuszczonych, rozczochranych włosach. Kiedy nie latała tak z pomieszczenia do pomieszczenia, wyjąc przeraźliwie, dało się zauważyć podobieństwo do jej portretu. 
– Dlaczego…? – zaczęła Tatiana, ale Rikitza zaśmiała się drwiąco. Jej głos odbijał się echem jak ze studni.
– Dlaczego wszyscy myślą, że jestem moją siostrą? Nie wiem. – Wyraźnie była z tego powodu rozgoryczona, choć nie chciała dać po sobie poznać. – Przypuszczam, że całe życie wszyscy kochali dobrą i słodką Marinę do tego stopnia, że woleliby mieć ją przy sobie nawet po śmierci.
– Dobra, twoja ckliwa historia jest tu akurat wątkiem pobocznym, mów o klątwie! – wtrąciła się Anastazja, zmęczona już tym wszystkim, ale Tatiana zamknęła jej usta dłonią. Rikitza zmarszczyła brwi.
– Wybacz mojej nieokrzesanej siostrze, księżniczko. Jest bardzo niewychowana! Oczywiście, że chciałybyśmy usłyszeć więcej o twojej…
– Zamilcz. – Duch uniósł dłoń. – Szkoda pleść po próżnicy, nic wam nie powiem.
Tatiana zgromiła Anastazję wzrokiem.
– Ale…
– W mojej rodzinie to Marina była prawdziwą czarownicą. Ja byłam drugorzędną, biedną, nieszczęśliwą Rikitzą, skazaną na staropanieństwo przez swój podły charakter. – Zmarszczyła nos, jak gdyby nagle poczuła jakiś nieprzyjemny zapach. – Nie wiem nic o klątwie. 
– Ale… Dlaczego ją zabiłaś?
– Z miłości – wyjaśniła lekko, obracając się wokół własnej osi.
– Ale…?
– Z miłości do hrabiego, głupia dziewczyno! Lecz on mnie odrzucił. – Odwróciła się do nich tyłem, falując miarowo kilka centymetrów nad podłogą. – Nie wiem jak to się stało, że moja klątwa się ziściła. Nikt mnie nigdy nie uczył zaklęć, ale… Tamtej nocy modliłam się tak mocno, że moje prośby zostały wysłuchane. 
– Prośby?
– Miałam już nigdy nie pokochać żadnego mężczyzny.
– I… Udało się?
– Nie wiem. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Skazano mnie na śmierć przez powieszenie, nie słyszałaś? Sam hrabia stał w pierwszym rzędzie przed szubienicą.
– I… Naprawdę przedtem popadłaś w obłęd?
– Nie bądź śmieszna! – Rikitza odwróciła się gwałtownie i podleciała do Tatiany, jej twarz znajdowała się teraz parę milimetrów od niej. – Bajki ludowe, podłe oszczerstwa!
– P-przepraszam…
– Niesłusznie. – Odsunęła się. – Niczego nie żałuję. Ale na twoim miejscu porzuciłabym tę walkę, dziewczyno, to bezcelowe. Klątwy nie da się złamać.
Anastazja odsunęła gwałtownie rękę siostry, uznając, że co za dużo bajdurzenia, to niezdrowo. To nie mogło się tak skończyć! Musiało być jakieś wyjście!
– Musi być! Kłamiesz! – Wycelowała oskarżycielski palec w księżniczkę.
– Nie oskarżaj mnie o kłamstwo, bezczelna dziewucho! – krzyknęła Rikitza, po czym przepłynęła przez nią i błyskawicznie zniknęła w ścianie. Anastazja krzyknęła z wściekłości, trzęsąc się z zimna. Paskudna zjawa!
– Wracaj tu, ty cholerna strzygo!
– Brawo – prychnęła Tatiana, która powoli traciła do siostry cierpliwość. – Po prostu brawo!
– Czego chcesz, słyszałaś ją. Nie ma antyzaklęcia – syknęła Ana.
– No, teraz już się nie dowiemy, prawda? – Zmrużyła oczy. – Naprawdę, ty i Snape jesteście siebie warci! Takie same z was dupki, wiesz?
– No, teraz to już nie ma znaczenia, prawda? – warknęła ironicznie, przedrzeźniając ją.
Wtedy z dołu dobiegł na górę dźwięk głośnego pukania do drzwi frontowych. Siostry spojrzały po sobie i na chwilę przestały się kłócić. Kto mógł wiedzieć o ich kryjówce? Babcia od dawna nie utrzymywała kontaktu z przyjaciółmi, zresztą niewielu z nich pozostało jeszcze przy życiu. Kto to mógł być? W obecnych czasach na pewno nikt, kto niósł dobre wieści.
– Dumbledore! – Usłyszały głos hrabiny dochodzący aż z hallu. Czemu mówiła tak głośno? Czyżby chciała im przykazać, żeby zostały na górze? To było do niej podobne.
– Dumbledore? – szepnęła Anastazja. Siostry natychmiast popędziły po schodach na dół i przyczaiły się na półpiętrze, obserwując hall i nie mając najmniejszego zamiaru udawać, że nie chcą podsłuchiwać.
– Moja droga. – Dyrektor Hogwartu zdjął z siebie jasnoniebieską pelerynę i przywitał się z Oleńską. – Nachodzę cię bez zapowiedzi, ale…
– Nonsens, wejdź! – Hrabina wciąż mówiła nadnaturalnie głośno. Raz rzuciła stanowcze spojrzenie w stronę schodów, ale nawet jeśli zauważyła na nim swoje wnuczki, to nie dała nic po sobie poznać.
– Dziękuję. – Dumbledore rozejrzał się wokół z uznaniem.
– Czy coś się stało? – Starała się brzmieć nonszalancko, ale wnuczki wyczuły nutę niepokoju w jej głosie.
– Niestety. Inaczej uszanowałbym oczywiście twoją wolę, którą wyraziłaś w notce. – Udali się do kuchni.
Anastazja spojrzała na Tatianę, ale ta wzruszyła ramionami. Nic nie wiedziała o żadnej notce.
– Cóż, w takim razie wiesz, że nie zamierzamy wracać do Anglii. – To był specjalny ton hrabiny, który oznaczał „Udaję, że się z tobą zgadzam, ale i tak zrobię, co uważam za słuszne.“
– Niemniej jednak…
– Niemniej jednak nie, Dumbledore. Z całym szacunkiem, to nie jest trywialny kaprys, życie dwóch mł… Mężczyzn. Życie dwóch mężczyzn wisi na włosku.
– Dagmar, moja droga. – Dyrektor brzmiał teraz łagodnie i niemal błagalnie. – Muszę cię o to prosić. Wiesz, że nie byłoby mnie tutaj, gdyby sprawy nie były pilne.
Siostry usłyszały, że hrabina włączyła kuchenkę i nastawia wodę. Podkradły się bliżej. Herbata oznaczała grubsze negocjacje. O co mogło chodzić? Rozległo się szurnięcie dwóch krzeseł. Usiedli.
– Cóż, moje pole manewru jest ograniczone, ale postaram się zrobić, co w mojej mocy, jeśli nastąpiła taka konieczność. – Oleńska była bardzo nieufna.
– Dziękuję, moja droga, ale właściwie przyszedłem się zobaczyć z twoją młodszą wnuczką.
– Z Anastazją? – Teraz nawet nie starała się zakryć niepokoju.
– Obawiam się, moja droga, że jej pomoc jest nieodzowna. Chodzi o Severusa.
– O… O Severusa Snape’a?
– Tego samego.
– Albusie, radziłabym ci nie mieszać jej w sprawy Severusa, ona…
– Wyjaśniłaś mi wszystko. – Ton dyrektora nagle stał się bardziej stanowczy. – I wierzę w każde słowo, Dagmar, ale obecna sytuacja jest nadzwyczajna.
Hrabina milczała chwilę, aż w końcu ustąpiła.
– No dobrze, co takiego z Severusem? – zapytała, choć wyraźnie nie była zadowolona z tego, że weszli na temat jej najmniej ulubionej osoby. 
Dumbledore westchnął przeciągle, rozważając chwilę słowa.
– Obawiam się, że go straciliśmy.







_________________

1Lisa Birnbach

2 komentarze:

  1. Nowy rozdział ^^
    (nie ma jak kreatywny komentarz)
    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  2. Przestałam lubić hrabinę. Sama wybrała sobie starego dziada bez oka, a Sever jej się nie podoba! No sorry, nie każda lubi blondynów, szczególnie przygrubawych.
    Całe ryże plemię możesz wybić, ale Severusa zostaw!
    I chyba dosyć szybko pisałaś, bo literówek od cholery i ciut ciut.

    OdpowiedzUsuń