poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział osiemnasty

Wiadoma scena pozostaje pod patronatem znanej walkirii, Y. Honeydell. Dziękuję wszystkim za komentarze i ciepłe słowa, obiecuję, że nie przestanę pisać (hrabina by mnie zabiła, gdyby miało być inaczej – więc spodziewajcie się jej bardzo wkrótce). Hails!


The expected always happens1

Lord Voldemort nie był z pewnością kimś, kto łatwo godzi się z porażką. Sunął z wściekłością przez Ministerstwo Magii, zabijając każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Przerażeni urzędnicy mieli zablokowaną drogę ucieczki, a Śmierciożercy urządzali właśnie prawdziwą rzeź.
– Obiecałeś mi Blacka, panie! – Bellatrix Lestrange skakała wokół Czarnego Pana jak irytujący piesek, dopominając się swojej nagrody.
– Zamilcz wreszcie!
– Mój panie…
Crucio!
Z satysfakcją patrzył, jak jego Najwierniejsza zwija się i krzyczy z bólu przy Fontannie Magicznego Braterstwa. W końcu przerwał zaklęcie, a Bellatrix wycofała się w popłochu za posąg centaura.
– Mój panie… – szepnęła.
– Przynieście mi Pottera! – ryknął Voldemort, a kilku Śmierciożerców wymamrotało coś nerwowo i niezbyt przekonująco o blokadzie teleportacji w Ministerstwie, którą aktywował Knot.
– Natychmiast! – Czarny Pan dał do zrozumienia, że nie liczą się dla niego specjalnie cudze argumenty.
– Co ty na to, Tom, żebyśmy jednak zostawili chłopaka w spokoju i załatwili to tu i teraz? – Dumbledore, w towarzystwie całego Zakonu Feniksa, wkroczył do hallu Ministerstwa. Voldemort uśmiechnął się zimno, nie dając się zbić z tropu, ale wśród Śmierciożerców poniósł się pogardliwy szmer.
– Czego tu szukasz, starcze? Nie o ciebie mi chodzi!
Dumbledore skinął głową cierpliwie i podszedł bliżej, podczas gdy aurorzy ruszyli do niespodziewanego ataku. Od strony Śmierciożerców Zaklęcia Niewybaczalne latały w powietrzu, a maski dawno już poszły w odstawkę, co nie było zbyt mądre, ale z drugiej strony zwolennicy Mrocznego rzadko kiedy myśleli przyszłościowo. Chwilę potem nadciągnęły też dawno oczekiwane posiłki zagadkowych aurorów z Departamentu Tajemnic, na co Voldemort zaryczał z wściekłości.
– Nagini! – Poszczuł głównodowodzącego wężem, ale Dumbledore był szybszy.
Posłał w stronę Nagini potężne zaklęcie, które cisnęło wężem pod samą ścianę. 
– Tom. Skończmy to teraz. Nikt więcej nie musi dzisiaj ginąć. – Skierował różdżkę w stronę demonicznego Lorda, który zamiast odpowiedzi posłał w stronę Dumbledore’a silną wiązką czerwonego światła. 
– Nikt oprócz ciebie, Dumbledore!
Starszy czarodziej zasłonił się potężną, srebrną tarczą i niewzruszony brnął naprzód w jego stronę. Voldemort nie przerywał swojego zaklęcia, ale nie spodziewał się, że tarcza Albusa tyle wytrzyma. Cofnął się o krok, łapiąc lepszą równowagę, gdy nagle dyrektor Hogwartu zrobił niespodziewany unik na bok i posłał w jego stronę strumienie błękitnych płomieni.
Tymczasem Nimfadora Tonks w ferworze walki parła naprzód w stronę Dołohowa, z dobrze widocznym mordem w oczach i wolą rozszarpania go na strzępy. Czuła misję i powinność pomszczenia krzywdy swojej przyjaciółki. Czarodziej był jednak czujny i na jej nieszczęście niezwykle wyćwiczony w pojedynkach. Błyskawicznie posłał w jej stronę wiązkę fioletowych iskier, które minęły ją o włos tylko dzięki temu, że Remus Lupin pociągnął ją za nogi na ziemię. 
Sectumsempra! – krzyknęła Tonks z poziomu podłogi, a Dołohow zrobił szybki unik i uśmiechnął się diabelsko.
– Kim jesteś, mała dziewczynko? – zapytał. Jego głos brzmiał jak skrobanie paznokci o tablicę; jękliwy, psychotyczny i do bólu nieprzyjemny.
– Przynoszę wiadomość, a oto ona! – Tonks stanęła na równe nogi i cisnęła w niego wyjątkowo silną Drętwotą, a on odpowiedział Cruciatusem, ale zanim zdołał wymówić formułę, Lupin posłał w niego szybkim Silencio.
Finite Incantatem! – krzyknął ktoś za plecami Remusa.
Anastazja zaraz cisnęła w Dołohowa drugą solidną, niewerbalną klątwą, która z zaskoczenia trafiła go w sam środek klatki piersiowej. Śmierciożerca zawył z bólu, gdy żółte płomienie rozeszły się po jego ciele, a Puchonka z satysfakcją słuchała jego krzyków.
– Co…?! – Dołohow wrzasnął potępieńczo.
– To za naszą matkę, ty kupo gówna! – krzyknęła zza jej pleców Tatiana, po czym czujnie i wyjątkowo celnie trafiła zbliżającemu się do nich innemu Śmierciojadowi między oczy z Walthera PPK. Zdmuchnęła dramatycznie dym z lufy.
– Hexwood, wariatko! – Bill runął na Tatianę dokładnie w momencie, gdy Lucjusz Malfoy postanowił zrobić użytek ze starej, dobrej Avady. Weasley przykrył kobietę własnym ciałem i potworna klątwa minęła ich ledwie o pół cala, nadpalając mu tylko część włosów.
– Co tu robicie?! – Nimfadora pociągnęła Anastazję za zwalony pomnik centaura, podczas gdy Voldemort i Dumbledore wciąż ciskali w siebie coraz większymi i potężniejszymi zaklęciami. Trzeba było przyznać, że pojedynek był nad wyraz widowiskowy. Aurorzy z Departamentu Tajemnic tworzyli wokół szereg skomplikowanych zaklęć, których większość czarodziejów nie miała szansy w swoim życiu zobaczyć na własne oczy. Jeden z nich posłał w stronę Rookwooda falę czarnego dymu, który pozostawił na podłodze smugę sadzy, a potem zmienił się w paszczę wielkiego lwa i pożarł Śmierciożercę w całości.
– Oż ty w życiu! – Hexwood nie odpowiedziała na pytanie Tonks, zamiast tego patrzyła wielkimi oczami jak Mroczny Lord wysyła w stronę dyrektora ogromną Szatańską Pożogę, a ten z kolei tworzy obronną tarczę z tafli wody z Fontanny Magicznego Braterstwa.
– Ana! – Tonks potrząsnęła nią ostro. – Nie nadajesz się do tego, spadajcie stąd! 
– Teraz już za późno – wtrącił się Lupin. – Wszystkie drogi ucieczki są zamknięte. 
Z przerażeniem patrzyli, jak Śmierciożercy stopniowo, wbrew wszelkim nadziejom Zakonu, osiągają przewagę, podsycani potęgą Czarnego Pana. 
– Jak długo on da radę jeszcze tak…? – Anastazja  pokazała na Dumbledore’a.
– Miejmy nadzieję, że do końca – mruknęła Tonks, powoli tracąc nadzieję.
Nagle przez Ministerstwo przedarł się pisk sprzężenia, a zaraz potem potężna eksplozja wstrząsnęła wszystkim w posadach. Bariery puściły. Przez kominki zaczęli się aportować czarodzieje z brygady Kingsleya, ze swoim dowódcą na przedzie, który teraz z bojowym okrzykiem natarł na Śmierciożerców jako pierwszy. W Zakon wstąpiło nowe życie, a co bardziej niewierni z sług Mrocznego zanurkowali w stronę przywróconych do życia zielonych płomieni sieci Fiuu, uznając, że co się nawalczyli to ich, ale dosyć z tym szaleństwem. Nikt nie chciał wracać do Azkabanu.
Kingsley i jego aurorzy szybko i metodycznie radzili sobie z większością pozostałych, dając popis umiejętności aurorskich pierwszej klasy. Sam Shacklebolt rozgromił na łopatki Bellatrix, ale wtedy jej mąż wytrącił mu różdżkę kopniakiem i wycelował w niego z satysfakcją swoją.
– Żegnaj się! – zarechotał.
– Shacklebolt! – krzyknął nagle Syriusz Black i rzucił czujnie w stronę Kingsleya swoją różdżką, skacząc na zdumionego Lestrange’a i wciągając go do, na szczęście znowu pełnej wody, fontanny.
– Żegnaj. – Kingsley wzruszył ramionami i już chciał unieruchomić Bellatrix magicznymi więzami, gdy ta zaskrzeczała jak piekielna strzyga i teleportowała się stamtąd czym prędzej. 
W tym samym czasie, gdy uwolniony spod zaklęcia Dołohow ruszył za nią z potępieńczym rykiem, Tatiana wskoczyła czujnie za resztki kolumny, przeładowując magazynek.
– Cholerny pistolecie Jamesa Bonda, teraz nastała twoja chwila…! – jęknęła sama do siebie, rozsypując wokół naboje.
– Nie moją siostrę, skurwysynie! – wrzasnęła nagle Ana, ale gdy Dołohow się do niej odwrócił i spojrzała mu prosto w te straszne oczy (swoje oczy!), z wrażenia upuściła różdżkę. Wtedy też zrobiła jedyne, co w tej sytuacji zrobić mogła – podniosła z ziemi największy kamień i cisnęła nim prosto przed siebie. Trafiła go w kolano i usłyszała satysfakcjonujący chrzęst miażdżonej kości.
– Tak jest! Go An! Och! – Tatiana wyskoczyła ze swojej kryjówki, gdy dopadł do nich Bill i wciągnął je z powrotem za kolumnę. Błyskawicznie transmutował jeden z kamieni w świstoklik. 
– Na Grimmauld! Już, jazda! – krzyknął, celując jeszcze na oślep w paru Śmierciożerców przed nimi. Posiłki Kingsleya zdziałały jednak cuda, bo Voldemort wyraźnie tracił przewagę.
– Weasley… – zaczęła Tatiana, ale szybko umilkła, gdy zobaczyła jego stanowczą minę. Zamiast słów zrobiła więc jedyne, co uznała za słuszne: uśmiechnęła się promiennie, a potem strzeliła ponad jego głową do celującego w Billa Avery’ego. Łamacz Klątw odwrócił się, a potem zdumiony spojrzał na pistolet Tatiany.
– Jak…?
– A widzisz? Potrzebujesz mnie! – uznała triumfalnie.
Potem siostry złapały jednocześnie za świstoklik.

**

Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie i pił już chyba setny z kolei specyfik Severusa, który powstrzymywał go od kompletnego opadnięcia z sił.
– Co z Harrym? – zapytał dyrektor, gdy mistrz eliksirów po raz kolejny mierzył mu puls.
– Nic szczególnego. Jak przypuszczam znów popisał się gryfońską impertynencją w obliczu zagrożenia – mruknął.
Dumbledore uśmiechnął się dobrotliwie i przymknął oczy.
– Tak przypuszczałem. Chłopak stanął na wysokości zadania, musisz przyznać, Severusie. Sam bym tego lepiej nie zaaranżował.
– Dyrektorze? – Snape zmarszczył czoło, nie wiedząc do końca, o co chodziło tym razem.
– Młody Malfoy – wyjaśnił.
– Ach tak.
– I nie tylko on! Wszystko idzie ku lepszemu, mój chłopcze. Slytherin nie jest już wylęgarnią przyszłych Śmierciożerców i to właśnie Harry za tym stoi.
– Właściwie chyba raczej Hermiona Granger…
– Przypuszczam – ciągnął dalej Dumbledore, ignorując wcześniejszą uwagę – że w przyszłym roku trzeba będzie zdecydowanie wznowić tę całą… Gwardię. Oczywiście pod lepszą nazwą. – Zachichotał pod nosem. – Gwardia Dumbledore’a, ciekaw jestem, czyj to był pomysł…
Severus uznał za stosowne nie wypowiadać się na ten temat. Merlinowi dzięki, szybko został zmieniony. Nie bardzo miał ochotę wysłuchiwać więcej peanów na cześć Pottera.
– Voldemort w Ministerstwie Magii to był, niestety, tylko początek. I w związku z tym chciałbym ci powierzyć pewne zadanie, Severusie. Właściwie dwa.
– Jakie? – Były Śmierciożerca instynktownie nieco zdrętwiał. Teraz, kiedy jego pozycja w szeregach Voldemorta została zdecydowanie zachwiana, polecenia od Dumbledore’a nie wróżyły z pewnością niczego dobrego.
– W tym roku będzie nam potrzebny najlepszy nauczyciel obrony przed czarną magią. Nie sądzisz? – Dyrektor zerknął na Snape’a czujnie znad okularów.
– Tak. – Zgodził się, dość niechętnie, wyobrażając już sobie tę katastrofę, którą się tu wkrótce sprowadzi.
– Severusie?
– Dyrektorze?
– Mam na myśli ciebie, mój chłopcze. – Dumbledore nie krył swojego rozbawienia. To była gra warta świeczki, żałował, że nie może sobie utrwalić tej bezcennej miny Severusa! Cóż, wspomnienia będą musiały mu wystarczyć.
– Ach tak. – Mistrz eliksirów starał się powstrzymać entuzjazm, choć coraz gorzej mu to szło. – Dziękuję – dodał szybko i nieco oschle. No rychło w czas!
– Nie ma za co.
– A to drugie? Zadanie? – zapytał czujnie, uznając, że skoro tamto było wręcz dobrą wiadomością, to nie może być zbyt miłą.
– Ty i panna Hexwood, zdaje się, rozgryźliście pewną zagadkę…
Snape skinął powoli głową, zastanawiając się, dokąd prowadzi ta rozmowa. Miał nadzieję, że nie tam, gdzie się obawiał.
– Najstarszy Weasley doniósł mi też bardzo ciekawe wieści dotyczące Ulfberhta.
Ach. Miecz.
– Jakie… Wieści? – Severus zmarszczył brwi.
– Cóż. Voldemort zabezpieczył się na pewne okoliczności z, jakby się zdawało, każdej strony. Nie bez powodu wykuł w mieczu zaklęcie runiczne… Jak widać, Bellatrix Lestrange była wobec niego bardzo hojna w kwestii każdej swojej przyległości. – Dumbledore wyraźnie zastanawiał się nad czymś chwilę, a Snape nie wiedział co powiedzieć. Czy najpotężniejszy czarodziej świata właśnie wygłosił w jego obecności dość dwuznaczny komentarz? Nie, nie może być. Na pewno nie! To osłabienie. Skrajne wycieńczenie!
– Dyrektorze?
– Tak. – Starszy czarodziej wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty ciemnobrązową, prostą różdżkę i położył ją powoli na biurku obok swojej. Obydwie zadrżały niespokojnie, jak gdyby wyczuwając się wzajemnie.
– Czy to…? – Severus podszedł bliżej.
– Tak – odparł cicho Dumbledore i westchnął ciężko. – To jedna z nich. Czy byłbyś tak łaskaw wezwać do mnie pana Pottera? Mamy pewną sprawę do załatwienia, jak sądzę. – Zerknął na Snape’a, który ledwo mógł powstrzymać nerwowe tiki i zerkanie na swoje przedramię. – Z dawna wyczekiwaną sprawę…

**

Wczesnym wieczorem, tuż przed godziną osiemnastą, Śmierciożercy na całym świecie złapali się z niedowierzaniem za lewe przedramię. 

**

Anastazja padła na łóżko na wznak i skopała z nóg buty. Za oknem robiło się już jasno, a ona dopiero kładła się spać. Impreza na dole chyba jeszcze trwała, w końcu nie codziennie Zakon miał okazję aresztować i pokonać taką ilość Śmierciożerców. Była ciekawa, co na to wszystko Narcyza Malfoy, och, musi być wściekła! Zachichotała pod nosem i rzuciła okularami na stolik nocny. Nadal nie zapomniała Lucjuszowi jego podłej Avady, ale za to pocztą pantoflową doszły ją słuchy, że Draco chyba znalazł sobie dziewczynę nie w tym Domu, co trzeba. Mmm, cóż za przykrość, Lucjuszu! 
Musiała wypić dzisiaj całkiem sporo, żeby pozbyć się myśli o swoim pierwszym spotkaniu z… Ojcem. Jej siostra za to nie miała najwyraźniej takich problemów, cały wieczór przesiedziała w kącie, pomrukując z Billem Weasleyem. Co, oczywiście, nie uszło uwadze ich babci, tak jakby coś mogło ujść uwadze hrabiny Oleńskiej! Skończyło się bardzo żywiołową pogadanką po rosyjsku, z której Anastazja wyłapała tylko co trzecie słowo, bo Syriusz przeszkodził jej w podsłuchiwaniu i wyzwał na pojedynek w pokera. Uch, czasem nie rozumiała swojej babci! Odganiała swoje wnuczki od mężczyzn z prawdziwą pasją godną średniowiecznej przyzwoitki. Zupełnie jakby ciążyła na nich jakaś klątwa, która zabraniała randkowania, też coś!
Anastazja z jękiem przekręciła się na bok i zdjęła niecierpliwie wierzchnie ubrania, chcąc jak najszybciej pójść spać. Tak jakby potrzebowała jeszcze klątwy, żeby zrażać do siebie facetów! Doskonale radziła sobie z tym sama. Przymknęła oczy i próbowała zasnąć, ale przerwało jej natarczywe pukanie do drzwi.
– Idź spać, Siri! – jęknęła głucho. Pukanie jednak się nasiliło, więc chcąc nie chcąc złapała leżącą na podłodze bluzę i otworzyła z rozmachem drzwi. – Chyba ci…! O. 
Na progu, z butelką Ognistej w dłoni i opierając się o framugę, stał Severus Snape. Człowiek, którego nie do końca spodziewała się o czwartej rano w drzwiach swojego pokoju.
– Snape? 
„Kochana Helgo, czy to była odpowiedź na moje modły o mężczyznę? Bo jeśli tak, to musimy poważnie porozmawiać!“
– Hexwood. – Odsunął ją stanowczo na bok i wszedł do środka. 
– Co ty tu…?
– Miałaś mi postawić Ognistą za kostnicę. Postanowiłem się przypomnieć. – Rozejrzał się po pokoju i przestąpił nad stosem ubrań, siadając w końcu na łóżku. Wyciągnął w jej stronę otwartą, i do połowy już pustą, butelkę.
– Pamiętliwy jesteś – mruknęła. – I widzę, że dałeś mi fory. – Wypiła trochę i mu oddała. – Nie było cię tu dziś z nami. Czemu?
– Istotnie, nie było. – Wypił parę łyków, ignorując jej pytanie, co miał w zwyczaju, i znowu wyciągnął butelkę w jej stronę. Miała jeszcze bardziej zmierzwione włosy, niż zwykle. Odgarnął parę kosmyków z jej oczu, nie mogąc się powstrzymać. – Brakowało ci mnie? – zapytał ironicznie.
– Nie, nie. – Zabrała mu Ognistą i znowu się napiła. – Nie.
– To co najmniej o dwa „nie“ za dużo, Hexwood. – Uśmiechnął się krzywo. 
– Masz więc jakiś powód dla którego nachodzisz mnie znowu o nieprzyzwoitej porze? – Przekrzywiła głowę. – Profesorze… Snape.
Napił się więcej.
– Powody mam dwa, do jednego z nich należy nieprzyzwoita propozycja, która wymaga nieprzyzwoitej pory.
– Ach… T-tak? – Spojrzał na nią w taki sposób, że właśnie doznała dość gwałtownego olśnienia, że ma na sobie tylko majtki i bluzę.
– Tak. – Rozpiął lewy rękaw koszuli i podwinął aż do łokcia. – A to mój drugi powód.
Spojrzała w tamtą stronę, spodziewając się Mrocznego Znaku. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Zniknął. Przesunęła dłonią po gładkiej skórze, jak gdyby próbując się czegoś doszukać. Złapała go zaraz za rękę i przyciągnęła bliżej, nadal szukając.
– Jak…? Ale jak…?
– Jestem wolnym człowiekiem, Hexwood – oznajmił, nie bez dumy. – Cóż, prawie. – Odstawił butelkę na podłogę. – Pierwsza właścicielka tego kufra – wskazał w ogólnym kierunku rzeczy Bellatrix – była moją wielką pomyłką. Ty, zdaje się, jesteś powodem mojej niespodziewanie otrzymanej tabula rasa. Wyczuwasz chichot losu?
Zmrużyła oczy, nagle irracjonalnie zazdrosna. 
– Słuchaj no, ja nie…!
– Nie, Anastazjo Hexwood, nie będę cię więcej słuchał.
A potem rzucił jej takie spojrzenie, że wiedziała, że tej nocy raczej się nie wyśpi. I jakoś jej to nie przeszkadzało.
Na jej niewyspanie mógł też oczywiście wskazywać fakt, że kiedy już zamknęła oczy i ułożyła się wygodniej, a Snape już spał obok w najlepsze, coś pod podłogą zaczęło chrobotać. Na początku niepewnie, potem coraz głośniej. Coś jak… tykanie zegara. Nagle na parapet otwartego okna podleciała kawka i zaskrzeczała przejmująco, jak gdyby z pretensją. Anastazja otworzyła gwałtownie oczy, bo czuła, że serce zaraz jej wyskoczy z piersi. Coś było zdecydowanie nie tak.
Jeszcze wtedy o tym nie wiedziała, bo i też nie miała prawa wiedzieć, ale jeśli kobieta z nieszczęsnego rodu Fiodorowiczów usłyszała to tykanie… Był to pierwszy znak, że mężczyznę, którego kocha czeka nagła, i zdecydowanie przedwczesna, śmierć.





Koniec części pierwszej







______________________

1Benjamin Disraeli

4 komentarze:

  1. Nie po to wyciągałam Severa z trumny, żebyś ty go teraz zabijała! Liberum veto!
    Btw. ta Ognista to jednak działa cuda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ehehe, ach ta Ognista ;) Wykończyć Severa, hmm… Czy ty mnie nie przeceniasz czasem? Za twardy skurwiel, żeby ot tak umarł.

      Chyba.

      Usuń
  2. Tak, Ognista to ciekawa sprawa :) Czy Tatiana prócz pistoletu wzięła różdżkę?
    (Właściwie jedna z pierwszych czynności moich po powrocie z pracy, to sprawdzenie czy jest nowy rozdział, pomyślałam, że podzielę się tą refleksją :))
    Lilka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, naprawdę? :) To najlepszy komplement dla amatorskiej blogerki! Obiecuję, że niedługo będzie, może jeszcze nawet w tym tygodniu. Myślałam, że dam radę zrobić małą przerwę, ale nie, hrabina wzywa mnie do pracy!

      Usuń