piątek, 1 maja 2015

Rozdział piętnasty

Kochani! Dziękuję za prawie dwa tysiące wejść na bloga! Proszę się przygotować na obiecane deptanie po kanonie. Pozwolę sobie zatem zacytować jedną z moich top ten aktorek z jednego z najlepszych filmów wszech czasów: "Fasten your seatbelts, it's going to be a bumpy night!"


Love can change a person the way a parent can change a baby- awkwardly, and often with a great deal of mess.1

Malfoy nie był taki znowu bezużyteczny, nawet Harry i Ron musieli jej to przyznać. To znaczy – przyznaliby, gdyby się do niej odzywali. Hermiona wciąż była wśród Gryfonów persona non grata, ale coraz mniej jej to przeszkadzało. Na początku czuła się winna, to oczywiste. Była wręcz zdrajczynią! Być może… Tyle, że powoli zbliżały się święta, a dany Ślizgonowi kredyt zaufania okazał się nie być daremny. Harry jakoś to zaakceptował, Ron za to chodził cały zapieniony. Ostatnio nakrzyczał na nią tak głośno, że słyszał to cały Pokój Wspólny:
– Ty nic nie rozumiesz! Wciąż! Nie pamiętasz już jak nazywał cię szlamą i nasyłał na nas swoich goryli?!
Pamiętała. Bardzo dobrze pamiętała i na razie nie zamierzała nikomu niczego wybaczać. Wierzyła jednak gorąco w dawanie drugich szans, bo pamiętała też, jak w szkole podstawowej Michael Harris nazwał ją brzydulą. A przecież nie była… Nie, dobrze, to nie był najbardziej relewantny przykład, ale pomimo to! Rzeczy, które mówimy czy robimy w wieku lat dwunastu nie mogą o nas świadczyć przez resztę życia… Prawda? Hermiona bardzo chciała w to wierzyć. Chciała wierzyć w to, że ludzie w głębi duszy są dobrzy i każdy ma jakieś uczucia. Potrzebowała w to wierzyć, bo inaczej jaki był sens w ogóle podnosić rękawicę? 
A może Malfoy miał rację? Może jej gryfoństwo kiedyś ją zgubi?
W każdym razie to właśnie on pokazał im Pokój Życzeń, który stał się idealnym miejscem do spotkań nielegalnego klubu. Nawet Harry był pod wrażeniem, a cała reszta musiała przyznać, że to świetny pomysł. Oczywiście nikt nie powiedział tego głośno, ale Hermiona znała już Harry’ego na tyle, by wiedzieć – tak samo jak znała Rona i w ciągu jednego spotkania Gwardii Dumbledore’a naliczyła, że chciał zabić Malfoya aż sześćdziesiąt cztery razy. Po prostu wręcz widziała to w jego oczach. A potem tygodnie mijały, Ginny zaczęła się do niej znowu odzywać i te liczby stopniowo malały… A może to ona przestała liczyć?
Malfoy został, oczywiście, uznanym za pariasa grupy. Można się było tego spodziewać, ale skoro po tylu spotkaniach jeszcze nie zostali nakryci przez Umbridge, stało się oczywistym, że nie jest żadnym szpiegiem, ani szpiclem. Tym razem. Rzeczywiście chciał się czegoś nauczyć, ale nikt nie chciał z nim ćwiczyć. To znaczy – najpierw na ochotnika rzuciła się na niego cała grupa Gryfonów, ale szybko zrezygnowali, kiedy okazało się, że Ślizgon umiał się bronić. Więc ćwiczył z Hermioną, ponieważ… Poczuła się za niego osobiście odpowiedzialna. Poza tym kto jak kto, ale ona zawsze doprowadzała swoje zadania do końca, a Ślizgon stał się jej swego rodzaju projektem. Musiała udowodnić (jemu? sobie?), że Slytherin to nie Voldemortjugend. Wojna była jak najbardziej realna, choć nie wszyscy w to wierzyli, a jeśli nie staną przeciwko wrogowi zjednoczeni, to równie dobrze mogą się poddać już teraz! 
Na szczęście, widząc postępy swoich kolegów, istniała szansa, że kiedy przyjdzie co do czego mogą wcale nie być łatwym celem dla Śmierciożerców. Hermiona była szczególnie dumna z Harry’ego, który mężniał w oczach i w końcu stał się przywódcą z prawdziwego zdarzenia. Uczył ich wszystkiego, co wiedział, a wiedział naprawdę całkiem sporo. Ze zdumieniem odkryła, że wcale nie musi też tłumić swoich umiejętności w pojedynkach z Malfoyem, ba! Czasem stanowił dla niej wręcz wyzwanie. Był potężnym czarodziejem i niekiedy, nie bez widocznej satysfakcji, udawało mu się ją pokonać. 
Mogła się tego spodziewać, dla niego magia była czymś oczywistym, przecież od początku wychowywał się na czarodzieja. Zaczęła mu poświęcać coraz więcej uwagi nawet poza spotkaniami GD i zauważyła, że to właśnie dzięki temu nastawieniu nie miał na przykład problemów z transmutacją. Na drugim roku udało mu się przecież wyczarować węża, a to wcale nie była byle jaka umiejętność. Hermiona była trochę zła, że nie umiała się rozluźnić i po prostu przyjąć pewnych rzeczy takimi, jakimi były. Zamiast tego musiała ćwiczyć do upadłego i do perfekcji. Poza tym, w ramach swoich wnikliwych obserwacji, zauważyła coś jeszcze – Malfoy przestał pajacować na zajęciach. Teraz w ogóle rzadko kiedy się odzywał i coraz bardziej się dystansował. Coś tu było na rzeczy, a Hermiona nie byłaby sobą, gdyby miała to ot tak zostawić. Postanowiła dotrzeć do sedna sprawy.
– Dziś będziemy ćwiczyć Zaklęcie Tarczy. – Harry stał na środku Pokoju Życzeń i opowiadał o odpowiednim przygotowaniu do rzucenia zaklęcia, a Hermiona złapała się na tym, że szuka wzrokiem Malfoya. Przez te kilka miesięcy w Gwardii Dumbledore’a przybyło członków, ale przecież nie tylu, żeby mógł zniknąć w tłumie… A jednak, nie było go. Co się mogło stać?
– Szukasz swojego Ślizgona? – mruknęła do niej Ginny, tylko trochę złośliwie.
Hermiona odwróciła się do niej i kiwnęła głową. Czemu miałaby zaprzeczać? To by sugerowało jakieś drugie dno, a przecież nie było żadnego.
– Dotąd nie opuścił ani jednego spotkania – powiedziała cicho, nie chcąc przeszkadzać Harry’emu.
I rzeczywiście, nie przyszedł. Następnym razem również go nie było, a Hermiona złapała się na tym, że zaczęła naprawdę wątpić, czy jeszcze się pojawi. Umbridge coraz bardziej się panoszyła i chyba zaczęła coś podejrzewać. Jedynymi, którzy popierali jej reguły byli jawnie faworyzowani Ślizgoni. „Mogłam się tego spodziewać. Oczywiście, że stchórzył!“, pomyślała Hermiona.
Jak na komendę, drzwi Pokoju otworzyły się znienacka. Do środka wszedł Malfoy, wyjątkowo mniej pewny siebie niż zwykle, do tego wyraźnie starając się nie zwracać na siebie uwagi. Kiedy podszedł bliżej, wydało się czemu. Hermiona zaraz dostrzegła, niewprawnie zakamuflowane, podbite oko. Stłumiła przekleństwo, a Harry przerwał swoją przemowę o Zaklęciu Patronusa, którym mieli się dziś zajmować. 
– Co to jest? – Ginny wskazała na jego oko, a Draco zmrużył oczy.
– Niby co?
– Nie rób z siebie idioty, Malfoy. Kto ci przywalił? – zapytała, na tyle głośno, by wszyscy słyszeli. Hermiona rozejrzała się dyskretnie. Malfoy wciąż był jedynym Ślizgonem, ale czyżby reszta przestała w końcu traktować go jak trędowatego? Nikt się nie śmiał. Sama nie wiedziała, czego się spodziewała… Chyba wiwatów? Zamiast tego wszyscy wydawali się nieco poruszeni.
– Nikt mi nie przywalił, Weasley. Może Potter powinien ci użyczyć okularów? – warknął Malfoy, choć na tym etapie jego przepychanki słowne już nikogo nie ruszały. Ginny podeszła do Ślizgona i spojrzała na niego z góry, co było sporym osiągnięciem, jeśli wziąć pod uwagę jej nikczemny wzrost. 
– Ślizgońska solidarność? – zapytała. – W porządku. I nikt tutaj nie twierdzi, że nie zasłużyłeś.
– Dzięki, Weasley. Jest mi o wiele lepiej.
– Przestań. Dowiedzieli się w końcu gdzie chodzisz wieczorami?
Zmrużył oczy i nic nie powiedział, co w sumie stanowiło odpowiedź samą w sobie. Hermiona była z niego niemal dumna, choć nadal nie znalazła dość dobrego powodu, dla którego Draco w ogóle mógłby chcieć dołączyć do Gwardii. Ale czy dobrze to odczytuje? Malfoy postawił się reszcie Ślizgonów? Dla nich? Czyżby jej projekt osiągnął sukces?
– Tak myślałam. Niemniej jednak… – Gryfonka uśmiechnęła się tak złośliwie, że niejeden pierwszoroczny Ślizgon by przed nią uciekł. – Jak dotąd nie okazałeś się kompletnym szczurem, a mieliśmy nawet zakłady kiedy nas wydasz. Więc… 
– Więc uznajemy twój okres próbny za zakończony. Wstępnie – wtrącił się Neville.
– I nie schrzań tego! – dodała Ginny.
Draco wyglądał jakby właśnie połknął żabę.
– Co masz na myśli, Longbottom? – wycedził.
– Już ci to kiedyś mówiłem, Malfoy. – Harry podszedł do niego powoli. – Sam dobieram sobie przyjaciół, pamiętasz? – Wyciągnął do niego rękę. 
Czy to możliwe? Merlinie, to żyje! Panna Granger (aka doktor Frankenstein) starała się za bardzo nie szczerzyć. 
– Nie jesteśmy przyjaciółmi. – Draco obserwował jego dłoń, jakby była łajnobombą.
– Oczywiście, że nie. Ale jestem w stanie dać ci drugą szansę. Wszyscy jesteśmy.
– Jak wielkodusznie z twojej strony…
– Malfoy! Czy chcesz czy nie, teraz należysz do rodziny. – Ginny była zadowolona z siebie w taki sposób, w jaki musi być lis, który właśnie zadusił kurę.
– Weasley, ty już lepiej tej swojej rodziny nie powiększaj. – Dostał za to solidnego kuksańca w bok. – Uch! Czy mam coś na ten temat do powiedzenia?
– Wątpię – wtrąciła się Hermiona, nie bez satysfakcji.
Z wielkim ociąganiem, Draco uścisnął rękę Harry’ego. Ku jego zaskoczeniu, Potter miał mocny uścisk i wcale go nie podpuszczał. Nie tego się spodziewał. 
– Dobrze. – Dostrzegł w oczach Gryfona błysk, którego nigdy wcześniej nie widział. Coś się zmieniło. Coś się zmieniało. Ślizgon jeszcze nie wiedział, czy mu się to tak do końca podoba.
– Tak. Cóż. Zaklęcie Patronusa. – Harry wrócił na środek, a Hermiona bez pytania rzuciła na twarz Dracona dużo lepsze zaklęcie maskujące. Posłał jej spojrzenie nagłej śmierci numer pięć, niewątpliwie podpatrzone u Snape’a, ale nic nie powiedział. Ona za to odpowiedziała mu promiennym uśmiechem, sama do końca nie wiedziała czemu.
– Żeby wyczarować pełnowymiarowego Patronusa, musicie przywołać swoje najszczęśliwsze wspomnienie. Nie może to być nic banalnego, musi być silne, inaczej nic z tego nie wyjdzie – mówił dalej Harry. – Nie oczekujcie niemożliwego, Patronus to naprawdę potężna magia. Może wam nie wyjść za pierwszym czy drugim, a nawet trzecim podejściem, ale widząc wasze postępy sądzę, że wszystkim w końcu się uda – zakończył, chcąc dodać im trochę pewności siebie.
– Mógłbyś go nam pokazać, Harry? Patronusa? – zapytał Neville. Reszta zaraz entuzjastycznie go poparła.
– Eee… Sądzę, że tak. – Harry umilkł na chwilę i skupił się nieco, wyobrażając sobie, jak Umbridge zostaje wyrzucona ze szkoły kopniakiem jak z kreskówki i ląduje w zagrodzie sklątek tylnowybuchowych. Włożył w to całe swoje serce, rana na dłoni po jej szlabanach wciąż nie chciała się zabliźnić. – Expecto Patronum!
Z różdżki Harry’ego wystrzeliła świetlista smuga, a po chwili przez środek sali przebiegł srebrzysty, imponujący jeleń z ogromnym porożem, wzbudzając ogólny zachwyt. Zatoczył koło wokół tłumu i rozpłynął się w powietrzu. 
– Tak. Mniej więcej tak… – Uśmiechnął się skromnie. – Ustawcie się swobodnie, będę was nadzorował. Jeśli ktoś ma jakieś pytania, jestem do waszej dyspozycji. – Hermiona zauważyła z niejakim rozbawieniem, że Cho Chang wyglądała jakby miała całkiem sporo pytań. Malfoy stanął za to nieco z dala od innych, marszcząc czoło i powtarzając pod nosem inkantację. Postanowiła go nie rozpraszać i skupiła się na szukaniu szczęśliwych wspomnień.

**

Podpisanie umowy ze Snape’em dużo bardziej przypominało podpisanie cyrografu.  Rzucił najpewniej jakieś podejrzane zaklęcie i podpis Anastazji zalśnił na czerwono zaraz po tym, jak stalówka pióra oderwała się od pergaminu. 
– Naprawdę? Nie sądzisz, że to trochę teatralne? Może od razu podpiszę się krwią? – zapytała, oddając mu pióro. Snape podpisał tuż obok i cały tekst umowy zniknął.
– Sądzę, że źle cię oceniłem, Hexwood. Myślałem, że rozpoznasz zaklęcie Yves’a.
Anastazja zmrużyła oczy. Yves z Bretanii, patron prawników, jakże pasująca do Snape’a forma zawierania umów. 
– Szczerze mówiąc spodziewałam się po tobie Wieczystej Przysięgi.
Uśmiechnął się wrednie.
– Salazarze, Hexwood. Za kogo mnie uważasz?
– Jeszcze nie wiem.
Usiadła na jedynym nierozpadającym się fotelu w bibliotece Blacków. Snape zajął drugi. Złożył dokładnie umowę na cztery i schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Ana tymczasem przywołała do siebie zaklęciem spory plik notatek i grubą księgę w przetartej okładce, z wyszarpaną sporą dziurą w lewym dolnym rogu. 
– To wszystko, co mam od Merricka o Morsmordre – oznajmiła i oddała Snape’owi stosik pergaminu. – Miał teorię, że wszystko koncentruje się na magii krwi.
Snape obejrzał dokładnie księgę.
– Jest po niemiecku – wyjaśniła. Rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie o temperaturze kilkudziesięciu stopni poniżej zera. 
– Ach. I prawdopodobnie znasz niemiecki – domyśliła się. – W celu negocjacji piekielnych, jak mniemam? – Pozwoliła sobie na mały uśmieszek, a on wykrzywił się sardonicznie. Przebiegł wzrokiem po spisie treści.
– Nic tu nie znajdziemy. – Zatrzasnął księgę. – Morsmordre to nie magia krwi.
– Niby skąd ta pewność?
Poczęstował ją kolejnym grymasem.
– Gdyby była, Mroczny Znak znikałby wraz ze śmiercią, choć mogę się spodziewać, że tego nie mogłaś w żaden sposób wiedzieć. Czemu Merrick się tego nie domyślił? – Stanowczo zabrał jej notatki i zaczął niecierpliwie przeglądać. – Być może był jeszcze większym idiotą, niż sądziłem.
– Nie był idiotą! – powiedziała, nieco ostrzej, niż zamierzała.
Snape rzucił jej badawcze spojrzenie i przestał czytać.
– Czemu go tak bronisz? – Miała wrażenie, że mówił to bardziej do siebie, niż do niej. Poczuła, jak robi się czerwona, więc odwróciła głowę w drugą stronę. Nie zauważyła, że Snape szybko skojarzył fakty i teraz uśmiechał się wybitnie jadowicie. – Kochałaś się w nim, przyznaj się – wymruczał z satysfakcją. 
Odwróciła się do niego z powrotem tak szybko, że włosy wymknęły jej się z nierównego koka na czubku głowy.
– Nie waż się! – syknęła i wycelowała w niego różdżką.
Odsunął ją niecierpliwie sprzed swojej twarzy, całkowicie spokojnie, choć nie przestawał się złośliwie uśmiechać.
– Nie pochlebiaj sobie, Hexwood. Twoje życie uczuciowe bynajmniej nie spędza mi snu z powiek, choć pozwolę sobie powiedzieć, że twój gust jest wątpliwej jakości.
– Odezwał się! – prychnęła, upokorzona do żywego. Jakim cudem się domyślił? Naturalny legilimenta, czyżby? To byłoby do Snape’a podobne, ale… Uch! Może i był ponadprzeciętnie inteligentny, ale naprawdę, mógłby się powstrzymać! Hm, Snape powstrzymujący się od dręczenia łatwej ofiary, dobre sobie.
On tymczasem wzniósł oczy do sufitu, widocznie przywołując Merlin wie jaką mroczną siłę, która miałaby mu dać cierpliwość do przebywania w jednym pomieszczeniu z tak denerwującą wiedźmą. Po dłuższej chwili wrócił do meritum:
– Skoro ustaliliśmy już, że nie jest to magia krwi, być może masz jeszcze inne teorie? Czy to wszystko, co twój ukochany miał do powiedzenia?
Tym razem zauważył u niej bardzo interesujący i obiecujący uśmiech triumfu.
– Powiedziałam ci, jaką Merrick miał teorię. – Skrupulatnie zignorowała jego wtrącenie. – Te są moje. – Wskazała na notatki. 
Snape wrócił do przeglądania ich z nieco większym zainteresowaniem, choć kilka kartek od razu zrzucił na podłogę, uznając je widocznie za bezużyteczne. W końcu odłożył wszystkie i zmarszczył brwi.
– Czy wiesz w ogóle jak to się robi? – zapytał ją nagle, a ona złapała się na tym, że przez ten cały czas patrzyła na niego w napięciu. Teraz niemal podskoczyła, gdy przerwał ciszę.
– Co?
Pokręcił głową i pomasował nasadę nosa.
– Mroczny Znak, Hexwood. Nie chcę nawet wiedzieć, w jakim kierunku błądził twój puchoński umysł.
– Wypraszam sobie! Z nas dwojga, chyba twój.
– Oczywiście. Czy widziałaś kiedyś, co ten bezecny borsuk wyprawia z wężem na godle Hogwartu? – Uśmiechnął się pod nosem.
Anastazja wytrzeszczyła oczy. Snape miał dziwne poczucie humoru, choć najdziwniejszym w tej chwili było to, że w ogóle używał humoru w obecności osób trzecich. 
– W każdym razie – dodał zaraz – wszystko odbywa się dość szybko i uwierz mi, że bez żadnych żyletek. Bierze twoją rękę, przystawia różdżkę do skóry, mówi zaklęcie. Oczywiście boli jak jasna cholera i…
– Różdżkę! – krzyknęła nagle, przerywając mu i kompletnie nie zwracając uwagi na jego nerwowo drgającą powiekę. Severusowi Snape’owi się nie przerywa! – To samo zaklęcie? Morsmordre? Dokładnie to samo? – Podeszła do niego szybko i zgarnęła z jego kolan swoje notatki. Przerzuciła kilka kartek, część znowu wylądowała na podłodze, aż w końcu znalazła to, czego szukała. – Patrz! – Prawie walnęła go nimi w nos, zanim stanowczo odsunął jej ręce i zaczął czytać nabazgrolone pospiesznie linijki.
– Hexwood, twoje pismo jest fatalne. – Odwrócił kartkę kilka razy do góry nogami i z powrotem. – Wiesz, że twoje tragiczne eseje z eliksirów czasem mi się śniły po nocach?
– Cicho, czytaj! – Usiadła na podłokietniku jego fotela i zajrzała mu przez ramię. Nie dała mu jednak doczytać do końca, była zbyt niecierpliwa. – To jest to! Różdżka. Nie słowa. Słowa są zaklęciem, mają moc, ale w takim razie dlaczego tylko Sam-Wiesz-Kto umie stworzyć Mroczny Znak na skórze, a inni Śmierciożercy nie? Nie wypowiada żadnej innej formułki?
– Nie.
– Na pewno?
– Hexwood.
– A może jakąś niewerbalną?
Posłał jej zniecierpliwione spojrzenie.
– Tylko się upewniam. Więc… – Wstała i przemaszerowała przez pokój. – Więc prawdopodobnie… – Widział wręcz, jak trybiki w jej głowie osiągają zawrotną prędkość. – To musi być to. Różdżka! W jakiś sposób jest tu kluczowa.
Snape odchylił się w fotelu i zaczął myśleć.
– Ale to by znaczyło, że możemy też kogoś oznaczyć różdżką Pottera.
Spojrzała na niego szybko. 
– Potter ma identyczną. Wiem, że to tragicznie poetyckie, tajemnicze połączenie ze swoim nemezis – wyjaśnił niechętnie. 
Wróciła na swój fotel, nawet nie chcąc się zastanawiać skąd o tym wiedział. Snape zdawał się w ogóle wiedzieć za dużo wszystkiego o wszystkich.
– Więc… Jeśli zniszczymy jego różdżkę, to znikną wszystkie Mroczne Znaki? – zapytała.
Snape zmarszczył brwi. Nie, to było… To by było nieodpowiedzialne, a to z kolei w słowniku Czarnego Pana byłoby niewybaczalne. Voldemort na pewno nie był aż takim megalomanem, żeby nie rozważać, że ktoś mógłby mu tę różdżkę ukraść, albo… Ale czy na pewno nie był?
– Nie sądzę, żeby to było tak proste – powiedział, choć już nie tak pewnie jak przed chwilą.
– A jeśli jednak?
– Różdżki są dwie.
– Sam przyznasz, że dwie identyczne różdżki to już i tak odstępstwo od normy. Takie coś się nie zdarza.
– Więc nie dadzą się tak łatwo zniszczyć, tylko pomyśl…
– Ulfberht! – powiedziała nagle, patrząc na niego błyszczącymi oczami. – Po to był ten miecz, prawda? I do tego ktoś napisał na nim runami „Morsmordre“!
Musiał przyznać, że umiała sprawnie kojarzyć fakty. Być może mylił się co do niej.
– Więc ktoś może nam dawać wskazówkę, albo nas podpuszczać – uznał nieufnie.
– Potrzebujemy różdżki Pottera – powiedziała stanowczo.
Snape pokręcił głową i spojrzał na nią, jakby powiedziała, że właśnie rozważa obwołanie Argusa Filcha nowym Ministrem Magii.
– Czyś ty zwariowała! Nie możemy ot tak rzucać sobie w okolicznych ludzi Mrocznym Znakiem! Różdżką Pottera, w dodatku! Już to widzę jak oddaje ci ją z uśmiechem na ustach.
Anastazja uśmiechnęła się w taki sposób, który po raz kolejny zasugerował Snape’owi, że chyba to jej całe puchoństwo było tylko sprytną przykrywką dla jej prawdziwej natury.
– Skoro to nie magia krwi, to kto tu mówi o ludziach? To znaczy… Żywych ludziach.
Niewielu ludzi mogło wprowadzić Severusa w stan zakłopotania, ale jej się właśnie udało.

**

– Hexwood, po tym wszystkim stawiasz mi butelkę Ognistej, bez gadania.
– Jeśli się podzielisz.
– W życiu.
Anastazja otworzyła zamek kostnicy szybkim zaklęciem i wciągnęła go za sobą do pogrążonego w mroku pomieszczenia. 
Lumos! – Snape oświetlał sobie drogę różdżką i przeszedł z całkowitą obojętnością, zupełnie jakby to robił codziennie, między metalowymi stołami do sekcji zwłok. Anastazja stanowczym krokiem podeszła do lodówek i otworzyła pierwsze lepsze drzwiczki. Zdziwił się, że była taka odważna, ale nic nie powiedział. Wielu rzeczom się tego dnia dziwił, na przykład temu, że nie siedzi teraz w lochach, upijając się bożonarodzeniowym ajerkoniakiem, tylko zamiast tego dał się namówić na jej szalony pomysł odwiedzenia kostnicy londyńskiego szpitala. Po wielu pertraktacjach, uparta wiedźma wciąż nie dała sobie przemówić do rozsądku. Nie pamiętał już nawet, jakim cudem w końcu namówiła go do tego po stokroć obłąkanego planu! Chodziła wokół niego kilka dni. Teraz podejrzewał Confundus.
– Rzuciłam na kamery kilka zaklęć, ale zabezpieczenia elektroniczne raczej są tu dość zaawansowane, więc musimy się streszczać. Ochrona może się zorientować, że nagle straciła łączność z piwnicą. – Zastanawiała się, czy w ogóle wiedział, o czym mówiła. Pewnie nie. Wysunęła szufladę z jakimś przypadkowym delikwentem. – Pan… – Zerknęła na karteczkę przyczepioną do dużego palca lewej stopy. – Pan Smith. Jak idealnie! Zaczynaj – powiedziała do Snape’a. 
Ten zmrużył oczy i wyciągnął z płaszcza różdżkę Pottera. Zastanawiał się, czy to w ogóle zadziała. Ten pomysł był tak szalony, że właściwie mogło. Pozostawała teraz tylko kwestia tego, czy Voldemort się zorientuje. Nadal nie wiedział jakim cudem Anastazja zdobyła tę różdżkę, chociaż mogła skorzystać z ogólnego zamieszania, jakie panowało na Grimmauld Place w związku z Arturem Weasleyem. Sprytna dziewczyna. Mogłaby być Ślizgonką. To znaczy nie! Coś podobnego, Salazarze, jeszcze czego. Jedna Hexwood w Slytherinie i tak była wystarczającym chaosem.
– Sugerujesz, że mam do niego mówić słowa przysięgi? – zapytał nagle.
– Wątpię, czy będzie przysięgał.
Rzucił jej ostre spojrzenie i zauważył, że się uśmiecha. Przez chwilę rozważał użycie Ręki Glorii, ale gdzie on do licha znajdzie teraz Rękę Glorii… Trzeba będzie zaryzykować teorię tej przeklętej wiedźmy. Severus nie lubił cudzych hipotez, zwłaszcza takich, na które on sam wcześniej nie wpadł, a które były całkiem prawdopodobne i miały szansę działać.
– Zabawne – prychnął. Wycelował różdżką Pottera w lewe przedramię martwego pana Smitha. – Morsmordre – powiedział, nadzwyczaj cicho.
Przez chwilę nic się nie działo, już miał zamiar powiedzieć jak idiotyczny to był pomysł, gdy nagle na bladoniebieskiej skórze nieszczęsnego mugola zaczęły powstawać cienkie, czarne linie, które w kilka sekund stworzyły bardzo znajomy Mroczny Znak. Snape cofnął się o krok, za to Anastazja przysunęła się bliżej, poprawiając okulary.
– Cholera, udało się! – Bezwiednie złapała Snape’a za łokieć i potrząsnęła nim lekko.
– Tak – wycedził i wyszarpnął się. – Nie ma się z czego cieszyć, Hexwood. – Schował swoją różdżkę, a Anastazja wsunęła trupa z powrotem do lodówki, a potem patrzyli na siebie z Severusem przez chwilę, w pełnej napięcia ciszy.
– Czy wiesz, co właśnie zrobiliśmy? – zapytał ją ostro.
– Włamaliśmy się do placówki państwowej i zrobiliśmy z biednego mugola Śmierciożercę? 
Snape nie mógł się chociaż trochę nie uśmiechnąć. To była wręcz rozkoszna ironia i cios w czystokrwiste poglądy Mrocznego.
– Coś w tym guście, Hexwood. – Obracał chwilę w palcach różdżkę Pottera, zastanawiając się, co do cholery musiało być w rdzeniu. – Wydaje mi się, że będziemy musieli dostać w swoje ręce drugi egzemplarz, jak myślisz? – zapytał retorycznie.
Anastazja pokiwała z entuzjazmem głową.
– Przestań się tak szczerzyć. To wręcz niemożliwe do zrobienia.
– Być może. Niemniej jednak… Jesteś gotowy, żeby się tego pozbyć? Kiedyś? – Dźgnęła palcem jego lewe przedramię. Uśmiechnął się nieznacznie. Nagle na korytarzu rozległy się czyjeś ciężkie kroki. Snape błyskawicznie przyciągnął Anastazję do siebie i aportowali się z kostnicy z cichym trzaskiem.








____________________

1Lemony Snicket

4 komentarze:

  1. Pierwszy prawie-przytulasek! O jak słodko!
    I Dramione też dobre.
    Czekom na wincyj!
    [w-cieniu-pozogi.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodziewałam się akcji w kostnicy :) Też jestem za dramione. Powiedz, Teddy dołączy do gwardii?
    Pozdrawiam,
    Lilka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że nic nie powiem ;) Kończę numer 16 i 17, powiem tyle, że naprawdę warto zapiąć pasy i przygotować się na dużo akcji, bo dopiero się rozkręcam!

      Usuń
  3. Wiem, że nic nie powiesz, ale pomarzyć zawsze można :) Akcja się dopiero rozkręca? Super, bardzo mnie to cieszy.
    I dwa następne rozdziały już prawie gotowe! No, i świetnie.
    (czekająca z radością i utęsknieniem na c.d.)
    Lilka

    OdpowiedzUsuń